Kij od kaszanki
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuWidziałam ostatnio pewną scenę, która skłoniła mnie do zastanowienia się nad istotą przekleństw, w gruncie rzeczy przekleństwami niebędących. Było tak: do jednego z wrocławskich portów przyjechała straż rybacka. Pilnujący obiektu ochroniarz, na oko siedemdziesięcioletni, nie chciał wpuścić intruzów...
Widziałam ostatnio pewną scenę, która skłoniła mnie do zastanowienia się nad istotą przekleństw, w gruncie rzeczy przekleństwami niebędących. Było tak: do jednego z wrocławskich portów przyjechała straż rybacka. Pilnujący obiektu ochroniarz, na oko siedemdziesięcioletni, nie chciał wpuścić intruzów. Wywiązała się pyskówka, wszyscy zaczęli wymachiwać legitymacjami, w końcu zniecierpliwiony starszy pan wykrzyknął:
- Dla mnie pan to nie jesteś żaden strażnik, ale zwykły kij od kaszanki!
Zamurowało mnie. Z zachwytu. Co za piękne określenie, kij od kaszanki! Obraźliwe, a jednak nie wulgarne. Pełne polotu, złośliwości, pogardy… Kij od kaszanki!
Od tamtej pory zaczęłam się zastanawiać nad innymi podobnymi wyrażeniami. A kiedy się człowiek na pewne rzeczy uwrażliwi, to okazuje się, że tych rzeczy dookoła pełno.
Kasia, śliczna sąsiadka, oczy na pół twarzy błękitne, loki złote, naturalne (tak chyba muszą wyglądać anioły), opowiada mi o tym, jak użera się z bankiem w sprawie karnych odsetek, źle i niesprawiedliwie jej zdaniem naliczonych. Pan w banku tłumaczył jej po raz setny swoją teorię wydarzeń, nie słuchając argumentów Kasi.
- Panie kochany, mnie zwisa luźnym kalafiorem, co pan mi tu mówi! – zdenerwowała się w końcu.
Pytam, jaką facet miał minę. Już samo „zwisa” jest nieładne i nieeleganckie, a co dopiero „zwisać luźnym kalafiorem”? Ohyda, jakich mało, a przecież żadnego wulgaryzmu w tym nie ma. Kiedy człowiek się dowiaduje, że takiej ślicznej anieliczce coś zwisa luźnym kalafiorem, może przeżyć ciężki szok.
- Zamilkł najpierw, nie skomentował – Kasia chichocze. – Ale zaczął mnie przynajmniej słuchać, co mam do powiedzenia. Może pomyślał, że jestem nienormalna?
I proszę, kilka dni później słyszę na ulicy, jak jeden młodzieniec mówi drugiemu, że jemu coś zwisa ciężkim soplem.Też wulgarne, a przecież niby niewinne, ot ciężki sopel.
Potem przyszła pora na zastanawianie się nad porównaniami. Niektóre są śmieszne. Wyrzucić kogoś na zbity pysk, zbić kogoś na kwaśne jabłko. Dobra, zbity pysk jeszcze rozumiem, wyrzuca się kogoś z taką siłą, że kiedy ten ktoś spadnie, to pysk ma zbity, obity, ale już kwaśne jabłko jest dla mnie zagadką. Albo to: idź się ogolić, wyglądasz jak zarośnięty dzik. Idź się ostrzyc, zarosłeś jak rabarbar albo wyglądasz, jakby piorun strzelił w rabarbar. Nie wiem, jak często pioruny trafiają w rabarbar, nawet jeśli, to chyba rabarbar ulega zwęgleniu, a nie rozczochraniu?
Pijany jak dwa jeże. Może tu chodzi o to, że jeże noszą na grzbiecie jabłka, o one tam fermentują? Ale czy jeden jeż może być bardziej pijany niż dwa jeże?Albo te z psami, nie wiedzieć czemu, bo przecież pies, zaraz po książce, najlepszym przyjacielem człowieka. Pies z tym. Pies ci mordę lizał. Psi wentyl. Psi kalosz. Psi baton. Kura też się doczekała: Kurza twarz. Kurka wodna. I kot: Kocia landryna. Koci zawór. Sukinkot. Inne, pochodzenia zwierzęcego: Osioł. Leszcz. Zryty bażant. Bydlak. Krowa niemyta.
Kulinarne: Parówa. Ogór. Grillowany szczur. Salceson, spalony kotlet. Bułgarski pasterz owiec. Świniopas. Ludzka wyobraźnia w materii przekleństw nie ma granic: Brudny rzep. Futerał na cepy. Komunistyczny flet. Mutant. Wiejski paznokieć. Worek po nawozach. Walec drogowy. Paszczur. Liszaj. I te niegdysiejsze, ale wciąż używane: Stara prukwa. Lafirynda. Latawica. Inne wulgarne, ale bez wulgaryzmów: wal się, moim zdaniem bardzo mocne, albo goń się. Obrzydliwe: Kulaj smary.
Pewnie każdy ma w zanadrzu kilka przykładów z własnego podwórka. Myślę, że warto im się przyjrzeć, czasem zdarzają się prawdziwe perełki z pogranicza surrealizmu, bo co można powiedzieć o motylej nodze?
Przypomniała mi się pewna historia. Karolinka mieszkała z rodzicami w Niemczech. Rodzice byli porządni i nie uczyli córeczki przekleństw, choć mówili po polsku. Karolinka przyjechała z nimi na święta wielkanocne do Polski, do babci. W piaskownicy na podwórku dzieci w ekspresowym tempie nauczyły Karolinkę wszystkich popularnych wulgaryzmów. Ta, kiedy babcia po nią przyszła, chciała się pochwalić nowo zdobytą wiedzą, nie mając pojęcia, że wulgaryzmów używać nie wypada. Okazja zdarzyła się ku temu idealna, bo Karolinka weszła bucikiem w psią kupę, którymi gęsto upstrzony jest nasz kraj. I mówi:
- Oj, babciu, zobacz, weszłam w k…wę.
Pomyliły się biedaczce słowa. Nie wiem, jak zareagowała babcia. Czy tłumaczyła, że dziecko powinno użyć słowa gó…no?
Nie sądzę.
Karolek, chłopiec z zupełnie innego podwórka, miał z kolei taką przygodę z wyrazami: jako chłopiec doskonale ułożony zawsze zwracał uwagę na to, co mówi. W pewnej wstydliwej sprawie przyszedł kiedyś do biblioteki, w której pracowała jego mama. Nachylił się do jej ucha, i żeby nikt nie słyszał, zapytał:
- Mamusiu, mamusiu, a czy kuropatwa to brzydki wyraz?
Gdybym była mamusią Karolka, na pewno bym się uśmiała. Niech to dunder świśnie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze