Jak żyć z hipochondrykiem?
JOANNA SZWECHŁOWICZ • dawno temuZnacie ludzi, dla których każdy ból głowy jest zapowiedzią rychłego zgonu, wysypka początkiem łuszczycy, a zapomnienie o spotkaniu to oznaka galopującego alzheimera? W dodatku wszystkie sygnały choroby zdają się sprawiać im masochistyczną przyjemność. Nie jest łatwo żyć z takimi osobami, bo swoimi obawami potrafią doprowadzić otoczenie do czarnej rozpaczy.
Karolina z Pomorza z powodu hipochondrii partnera zrezygnowała ze ślubu. Narzeczony był prawie idealny, ale ta wada przekreśliła dobrze zapowiadający się związek:
— Na początku to było śmieszne – opowiada dziewczyna – całe to dezynfekowanie rąk po posiłku i badania krwi co dwa miesiące. Wojtek uważał, że jest ciężko obciążony genetycznie: jego matka miała raka, a ojciec zmarł na wylew. Swoją drogą, rak został wyleczony, a wylew ojciec miał po siedemdziesiątce, czyli nie był znowu jakimś młodzieniaszkiem. Ale mój narzeczony był zdania, że ma słaby organizm i dlatego musi o niego dbać. W tym celu zdrowo się odżywiał i biegał codziennie dziesięć kilometrów. To było fajne i nawet podziwiałam jego samozaparcie. Ale niektóre rzeczy były nie do zniesienia. Przede wszystkim, ten człowiek miał obsesję papierosów. Potrafił będąc w restauracji wejść do części dla palących i zażądać zaprzestania tego szkodliwego działania, bo on wyczuwa dym w swojej połowie. Kelnera wypytywał o warunki sanitarne w kuchni i o to, jak często restauracja podlega deratyzacji i dezynsekcji.
Łatwo się domyślić, że nikt nie chciał z nami nigdzie wychodzić. Też się dziwnie czułam, gdy na romantycznej kolacji zażądał widzenia z szefem kuchni, bo zobaczył „dziwny osad” w swojej zupie. Pod koniec naszej znajomości jadaliśmy już tylko w domu, bo znajomi i rodzina też byli podejrzani. No i te ciągłe oglądanie własnego ciała, z łokciami i spodami stóp włącznie! Każda plamka, każdy wyprysk, wszystko zapowiadało śmiertelną chorobę! Najlepsze, że moje zdrowie wcale go nie interesowało. Stwierdziłam, że to nie tylko hipochondria, a przede wszystkim egoizm.
Od narzeczonego można się uwolnić, gorzej gdy hipochondrykiem jest nasz rodzic. Taki problem z mamą miała Agata, mieszkanka Lublina:
— Jestem pielęgniarką, więc naprawdę kwestie zdrowotne mnie interesują. Ale ile można! Po śmierci taty i przejściu na emeryturę mama postanowiła wypełnić sobie egzystencję śledzeniem własnego organizmu. Stała się klasyczną hipochondryczką. Czego ona nie miała! Białaczka, padaczka, bronchit, osteoporoza… Najgorzej, że podłączyła sobie kablówkę i oglądała dziwne programy o niespotykanych chorobach. Wszystkie je wyśledziła u siebie, nawet te tropikalne i dotykające tylko Indian z jakiegoś zaginionego plemienia. Miała szafę, nie szafkę, przeznaczoną wyłącznie na lekarstwa, smarowidła i inne takie. Kiedy do niej przychodziłam, musiałam zawsze najpierw wysłuchać opowieści o nowych dolegliwościach. Głowa, kolano, bark, trzeci palec u lewej stopy. Oczywiście, regularnie się badała i wiedzieliśmy, że wszystko jest dobrze. Zdrowa była jak koń.
Szczególnie mnie to drażniło, gdy się rozwodziłam. Podział majątku, zdrady męża, bunt dzieci. Naprawdę miałam dość swoich problemów i te historie o tym, że chyba zaraziła się HIV podczas przymierzania okularów u optyka jakoś mnie nie wzruszały. Przykro mi było, że moja matka tak zdziwaczała na starość. Dziękowałam tylko Bogu, że razem nie mieszkamy. Ale pewnego dnia jak ręką odjął – wszystkie jej choroby minęły. Szafę wyrzuciła czy oddała biednym. Jak to się stało? Zwyczajnie – w sklepie ze zdrową żywnością poznała pana Witolda. Dziś uważa się za piękną, młodą i zdrową. Muszę jej nawet przypominać o badaniach kontrolnych. Oto jest siła miłości! Teraz wiem, że hipochondria była po prostu objawem nudy i tego, że miała puste życie. Wystarczyło je zapełnić.
Dość makabryczną historię hipochondrii zna Piotrek z Warszawy:
— Ciotka Halina w dzieciństwie ciężko chorowała i przez to kwestie zdrowotne stały się jej obsesją.To była taka hipochondria rozszerzona – mania cioci tyczyła też wszystkich domowników. Moja mama opowiadała, jak starsza siostra zmuszała wszystkich w rodzinie do picia tranu i obserwacji, hm, własnego kału. No, koloru, konsystencji… Dobra, bez szczegółów.
Przez tę obsesję, mimo że bardzo ładna, nie znalazła męża. Nikt nie mógł tego wytrzymać. Najtwardsi wielbiciele nie wytrzymywali zakazu palenia, picia czegokolwiek oprócz wody i naparu z rumianku, oraz przymusowego snu przez osiem godzin na dobę, od dziesiątej do szóstej rano. Przez to ciocia miała jeszcze więcej czasu na pielęgnowanie swojej hipochondrii, całe życie zeszło jej właśnie na tym. Dwa lata temu w maju odebraliśmy telefon ze szpitala. Mama krzyknęła: O Jezu, Halinka jednak miała rację z tym swoim słabym zdrowiem! Nie żyje! A ja głupia jej nie wierzyłam. Okazało się jednak, że nie. Ciocia była w szpitalu odebrać swoje wyniki. Jak co miesiąc świetne. Ale pod samym szpitalem wpadła pod samochód. Śmierć na miejscu. Można powiedzieć, że zabiło ją dbanie o zdrowie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze