Rozwój czy ciepła posadka
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuW mojej ulubionej kawiarni spotykam się z Ewą, znajomą ze studiów. Obydwie postrzegane jesteśmy w naszym środowisku jako kobiety niezależne, które odniosły pewien sukces. Trudno mówić tu o jakiejś spektakularnej karierze; jako jedne z pierwszych obroniłyśmy prace magisterskie i od jakiegoś czasu pracujemy na etacie. Do tego każda z nas ma własne mieszkanie (dzięki rodzicom lub testamentowi babci), które potrafi sama utrzymać. Właśnie dzięki etatowej pracy.
Marzenia o rozwijającej pracy często pękają jak bańka mydlana. Z zadowoleniem bierzemy to, co przynosi: pieniądze, ale żadnej satysfakcji. Wieczorami myślimy o niezrealizowanych planach.
Jednak kawiarniany obrazek z nami w roli głównej nie odzwierciedla naszego „bycia na topie” i sukcesu, którego niektórzy nam zazdroszczą. Jak bidule siedzimy i narzekamy. Bo z czego tu się cieszyć?
Ewa jest korektorką w jednej z gazet. Ja natomiast po wielu przygodach w licznych redakcjach, gdzie etat to mrzonka i fatamorgana, przyjęłam propozycję pracy w jednej z firm. Redaguję im stronę internetową — to okienko na świat, przez które ogłaszam małe tekściki reklamowe i odpisuję na listy francuskich klientów.
Choć jesteśmy zadowolone ze swojej niezależności, mamy niedosyt. Jak wredny pasożyt męczy nas coś od środka i nie daje spokoju. A problem nie jest błahy. Ewa i ja pracujemy na stanowiskach, które po jakimś czasie przestały zaspokajać nasze ambicje. Po prostu. Ewa, która skończyła elitarne studia z wyróżnieniem, poprawia literówki i błędy ortograficzne dziennikarzy. Jako korektorka traktowana jest jak człowiek drugiej kategorii. Gdy wspomina, że może napisać artykuł, wprawia kolegów w dobry humor. Została już zaszufladkowana, jest tylko korektorką. Ja mam lepszą sytuację. Własny pokoik z malinowymi roletami, o 17 koniec pracy i… codziennie ten sam scenariusz przed komputerem, nuda i jeszcze raz nuda. Odpowiadanie na listy i układanie haseł przyciągających ofiary, które kupią w końcu niepotrzebny przedmiot. Do tego chandra, bo moje świetne reportaże leżą w szufladzie. Nikt nie chce czytać o sztuce i artystach. Seks i przemoc to ciekawsze tematy.
W ulubionej kawiarni nasze migdałowe kawy stygną, a my pływamy w chmurach. Jesteśmy przekonane, że stać nas na więcej. Stworzone jesteśmy do innej, bardziej twórczej pracy – mówimy z przekąsem. Rozmawiamy o naszych projektach, ja zdradzam pomysł na własną książkę. U Ewy w firmie mówi się o redukcji, u mnie kończy się niedługo trzymiesięczny okres próbny. Dobry moment, by skończyć z tą pracą i rozejrzeć się za czymś ciekawszym, ambitniejszym. Zrealizowałybyśmy swoje marzenia o wolnym zawodzie, utrzymywaniu się słowem, pracy naukowej… Do tego domek z malwami przy płotku i półroczne stypendium we Francji – śmiejemy się.
Przy kolejnym kubku gorącej czekolady wracamy na ziemię. Nasi wspólni znajomi nadal szukają pracy, zapożyczają się, u kogo się da. Trudno teraz o etat. Sama przez trzy miesiące szukałam jakiejkolwiek pracy, by nie prosić już rodziców o pieniądze. A Ewa? Gdy straciła pierwszą pracę, rachunki na biurku urosły w górę rozmiarów Kilimandżaro. Zamieniła trzypokojowe mieszkanie babci na mniejsze. Osiągnęłyśmy jakąś stabilizację, strach to stracić.
I tak źle, i tak niedobrze – zapalamy papierosa. Lubimy swoje ciepłe posadki, ale zdajemy sobie sprawę, że taka praca nie może trwać wiecznie. Taka praca jest doskonała na trzy, cztery lata przed emeryturą. A my? Właśnie teraz, kiedy mamy po 25 lat, powinnyśmy działać i realizować swoje ambicje. No bo kiedy? Chcemy rozwijać się, póki mamy jeszcze czas. Zamiast tego kapcaniejemy na swoich biurowych fotelach, żeby tylko mieć ten etat i comiesięczną pensyjkę. Co wybrać? Depresję z powodu nie zrealizowania swoich planów? Czy może chandrę z braku środków do życia? Entliczek, pentliczek…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze