O korzyściach płynących z nieuctwa
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNauka nowinek technicznych i cywilizacyjnych nie przynosi samych korzyści, a wręcz przeciwnie – niejednokrotnie przemienia świat na gorszy. Wynalazków na świecie pojawia się więcej, niż można opanować, zyskują popularność szybciej, niż zdołamy się tego nauczyć. Lepiej pozostać w błogim nieuctwie.
W znakomitej, niedawno wznowionej powieści Wiesława Myśliwskiego Nagi sad znajdujemy scenę, kiedy wyedukowany syn próbuje przekonać ojca, chłopskiego analfabetę (postać piękną i zagadkową) do uroków związanych z umiejętnością czytania i pisania. Są za tym przesłanki wewnętrzne i zewnętrzne. Ludzie wokoło już czytają, ojciec "samotnieje" w swej niepiśmienności, ciągnie go zresztą do gazet. Siada z dziennikiem, rozkłada, udając, że czyta, niestety, górą do dołu, co naraża go na słuszny śmiech kowala, który właśnie wpadł z wizytą. Syn, rozpoznawszy skalę problemu, ciśnie na ojca, przedstawia słuszne argumenty, wreszcie składa obietnicę: tato, kiedyś nauczę cię czytać i pisać. W odpowiedzi słyszy: nie trzeba, synu. Niech zostanie, jak jest. Tak jest najlepiej.
Dziś czytać i pisać potrafi każdy, choć w wąskim zakresie, statystykom szkodzi też nowsza kategoria „czytania ze zrozumieniem”. Sam mam ogromne trudności w tym zakresie, zwłaszcza, jeśli próbuję wbić się w zawiłości prozy internetowej. Moje nieumiejętności sięgają głębiej. Wydaje mi się, że nowoczesnym odpowiednikiem umiejętności czytania jest zdolność prowadzenia samochodu. Tę w jakimś stopniu posiadłem (umiem gaz wcisnąć) lecz z prawem jazdy gorzej, to znaczy nigdy już go nie zrobię. Skoro kupiłem samochód, a wciąż nim nie jeżdżę, skoro przejechałem całą Amerykę bez rzeczonego prawka, znaczy, że po prostu tak być musi.
Na kurs poszedłem raz i szybko zrezygnowałem, wykorzystując ocalony w ten sposób czas na malownicze uzasadnianie tej decyzji. Wymyśliłem sobie, że robienie prawa jazdy nie ma żadnego sensu, gdyż lepiej wystarać się o stałego szofera, ewentualnie dorobić się kasy wystarczającej na kursy taksówką nawet do sklepu na rogu. Auto, myślałem, może mieć każdy, szofera już nie.
Doszedłem też do wniosku, że zainteresowanie samochodami, cała tą motoryzacją jest najbardziej niemęską rzeczą na świecie, budzącą dziwne skojarzenia z grupą pryszczatych nastolatków porównujących swoje przyrodzenia pod prysznicem, po zajęciach wychowania fizycznego. Podobnie jak analfabeta z powieści Myśliwskiego, cieszę się archaicznym rodzajem wolności, niedostępnym już dla ludzi jeżdżących. Wolno mi, na przykład, zamyślić się w każdej chwili bez obawy przed pijakiem wskakującym pod zderzak, mogę w każdej chwili mojego życia otworzyć książkę, wykonać telefon, zerknąć za spódniczką, o wypiciu porannego piwa nawet nie wspomniawszy.
Zostawmy już mnie i samochód, którego nigdy nie poprowadzę, a który tkwi jednak pod moim blokiem. Mam świadomość, że nie jestem jedyny w swoim nieuctwie, więcej nawet, wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy zapóźnieni. Znam przypadki ekstremalne w rodzaju dziennikarza, zajmującego się zawodowo nowinkami technologicznymi, który w życiu nie obsłużył bankomatu. Ilu muzyków wykonujących pop, rock, soul czy inne metalowe wrzaski umie choć rozpoznać nuty? Zetknąłem się też z pewnym polonistą: nigdy nie nauczył się podstaw komputera, maszyna do pisania była mu wstrętna, piórem sadził bazgroły nieczytelne nawet dla siebie, więc cały jego dorobek twórczy zawężał się do kawałków tekstu podyktowanego jakimś nieszczęśnikom. I tak dalej, i tak dalej.
Pomyślmy teraz o naszych bliskich z pokolenia wyżej. Jestem pewien, że wielu moich rówieśników lub nawet młodszych przeżyło wprowadzanie rodziców w tajniki pracy z komputerem (z moich doświadczeń, szczególnej cierpliwości wymaga tłumaczenie w co „klikać” a czego „nie klikać” podczas obsługi Internetu, co i tak nie ma sensu – zawsze wyskoczą gołe baby). Kiedy wreszcie, wskutek wysiłku porównywalnego tylko z wyrywaniem własnymi zębami dwunastocalowych gwoździ, zdołaliśmy przekazać wiedzę w zakresie wysłania esemesa na komórce, wprowadzono smartfony i trzeba męczyć się od nowa. Wiele zagadek kryją nowe modele telewizorów, współczesna pralka jest pełna tajemnic, a GPS skrywa sekrety na miarę garnka złego czarodzieja.
Wstyd mi trochę, bo kiedyś śmiałem się z takich rzeczy, tak samo jak zdawało mi się szydzić z nieszczęsnych staruszków, że nawet nie zmienią stacji w radiu, że pilota nie obsługują, a komputer to w ogóle. Przepraszam. Naprawdę mi głupio, nie rozumiałem i w duchu niepojęcia zadawałem pytania idiotyczne: czemu człowiek, który przez całe życie był inżynierem, nie potrafi opanować prostego telefonu? Dlaczego nie dyma na pocztę z rachunkami, skoro wygodniej przez Internet? Wreszcie – czemu ja nie zrobiłem prawa jazdy, dlaczego nie wkręciłem się w gry sieciowe, a obsługiwanie serwisów do wymiany plików to dla mnie magia?
Znam już odpowiedź: Niech zostanie, jak jest. Tak jest najlepiej.Nauka nowinek technicznych i cywilizacyjnych (czytanie i pisanie, jako umiejętność powszechna jeszcze niedawno miała posmak nowości) nie przynosi samych korzyści, a wręcz przeciwnie – niejednokrotnie przemienia świat na gorszy. Gdybym w końcu zrobił to prawo jazdy, musiałbym w praktyce opanować budowę samochodu, gdyż w przeciwnym wypadku każdy mechanik zrobiłby mnie na szaro. Przyswojenie tej wiedzy pociągnęłoby za sobą konieczność przyswajania kolejnych informacji o smarach, oponach i przede wszystkim innych modelach samochodu, czego zwyczajnie wolałbym uniknąć. Zdając pomyślnie kurs zainicjowałbym sekwencję nieszczęść niemającą końca, ewentualnie koniec znalazłby się na jakimś drzewie, na którym rozsmaruję się wraz z furą.
Ludzie starsi mają podobnie i już doskonale ich rozumiem. Ich nieumiejętność nie ma swych źródeł w niezborności, lecz wynika z mądrości, nam, ludziom relatywnie młodym jeszcze niedostępnej (zbitkę słowną relatywnie młody mam za coś wyjątkowo upiornego i wartą rozwinięcia: relatywnie zdrowy, relatywnie sprawny seksualnie i tak dalej). Opanowanie radia i pilota do telewizora przyniesie korzyści w postaci nowych programów do słuchania i oglądania. Co z tego, skoro natychmiast usłużne wnuczęta przyniosą telefon komórkowy, smartfony, komputer, tablet i diabeł wie co jeszcze. Skoro dziadek nauczył się jednego, z innym pójdzie już łatwiej, tymczasem nic nie pójdzie i tylko otworzą się piekielne kręgi, których każdy staruszek szalenie się obawia. Kierowany doświadczeniem wie, że wynalazków na świecie pojawia się więcej, niż można opanować, zyskują popularność szybciej, niż zdołamy się tego nauczyć. Nauczyłem się szanować tę mądrość. Oni naprawdę wygrywają.
Niech zostanie, jak jest. Tak jest najlepiej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze