Feminizm z przymrużeniem oka
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuJak na umiarkowaną feministkę przystało, jestem "bardzo na bieżąco". Na razie rozwijam swoją wiedzę teoretyczną, ale od jakiegoś czasu pewne zasady wprowadzam w życie. Czasami przynosi to zabawne skutki.
"Jestem kobietą nowoczesną i niezależną — duchowo i finansowo." - powtarzam od czasu do czasu, by poprawić sobie samopoczucie. Na moich półkach dumnie stoją sczytane książki Agnieszki Graf, wiem co to Manifa i co sądzi o świecie Kazimiera Szczuka — wybitna polska feministka. Do tego często spotykam się z Natalią — studentką Gender Studies — która zdradza mi tajniki feministycznej filozofii. Krótko mówiąc, jak na umiarkowaną feministkę przystało, jestem „bardzo na bieżąco”. Na razie rozwijam swoją wiedzę teoretyczną, ale od jakiegoś czasu pewne zasady wprowadzam w życie. Czasami przynosi to zabawne skutki.
Może to dziwne, ale to mój „misiek” (jakby powiedziała Kinga Dunin), sam stwarza sytuacje, w których sprawdzam się jako sfeminizowana istota. Ostatnio poprosił mnie, bym upiekła mu jego ulubioną szarlotkę. Środek tygodnia, wieczór po długim dniu pracy, leżę zmęczona na sofie czytając o allymacbilizmie wg Agnieszki Graf, a tu nagle mam robić szarlotkę! Moja odpowiedź była stanowcza. Otworzyłam książkę kucharską na odpowiedniej stronie i zachęciłam „miśka” do rozwoju własnych umiejętności. „W końcu tarta z jabłkami jest banalnie prosta. A jaka pyszna!” - zastosowałam strategię „uderzenia w ambicje”. Aż się zdziwiłam, gdy Jacek potulnie powiedział - „ok., to sam ją zrobię”. Zwykle prośby trwają cały wieczór. Wreszcie, zmęczona miauczeniem „miśka”, zabieram się za szarlotkę lub zła idę do drugiego pokoju. Z książką o allymacbilizmie oczywiście.
Tym razem spokojnie wpatrywałam się w kartki grubego tomiszcza obserwując znad okładki ruchy mojego kochanego mężczyzny. Zaczyna od poszukiwań mąki. Potem, niewiadomo dlaczego, szuka formy do tarty tam, gdzie na pewno jej nie będzie. Przyzwyczajona do tego, że to ja wszystko robię najlepiej, chciałam szybko odsunąć go od kuchni i zrobić sama tę piekielną szarlotkę. W czas zatrzymałam się i opadłam ciężko na sofę. „Po prostu nie patrz, jak rozwala ci wszystko w kuchni. Potem to wszystko posprzątasz, tak jak chcesz. Teraz leż spokojnie.” - mówił we mnie feministyczny duszek. Niestety siła przyzwyczajenia podniosła moje leniwe ciało z kanapy i już wyjmowałam wszystkie składniki ułożone przeze mnie w zakamarkach mojej rustykalnej kuchni. "Stój!" - zakrzyczał feministyczny duszek - "od tej chwili „misiek” radzi sobie sam!" Nieudolne rozbijanie jajek i krzywo pokrojone jabłka wbijały w duszę kury domowej ostre sztylety. Zaczęłam się trochę podśmiewać z tej niecodziennej sytuacji; Jacek, z rękoma uwalanymi mąką, krząta się po kuchni. Niestety ciągle korciło mnie, by biec na pomoc mojemu mężczyźnie, który powoli zaczynał sobie dawać radę. „Tylko nie zapomnij o cynamonie i cukrze.” - szepnęłam nie mogąc skupić się na książce.
Obserwowanie postępów Jacka zestresowało mnie i zmęczyło. Bardzo się starałam, by go nie wyręczyć w tym trudnym zadaniu. Nie mogłam na to patrzeć. „Zrób sobie gorącą kąpiel.” - szybko posłuchałam wygrywającego już ze mną duszka feminizmu. Ciepła, pachnąca woda z pianką oderwała mnie od kuchennego horroru. Nie na długo. Tym razem Jacek, przyzwyczajony do tradycyjnego podziału kobieta — mężczyzna, co chwilę przybiegał z jakimś pytaniem do mojej łazienkowej oazy.
Rozdziału o allymacbillizmie już nie skończyłam. Po szybkiej kąpieli zdążyłam jeszcze asystować Jackowi we wkładaniu tarty do piecyka. Skakałam za jego plecami dając ostatnie rady na temat wysokości temperatury nagrzanego piekarnika. Uff! Końcowy etap należy już do ciepłego wnętrza kuchenki, a ja wzięłam się za zmywanie ubrudzonych przez Jacka naczyń (tak się umówiliśmy na początku, ale to jedyny kompromis na jaki się zgodziłam).
Zmęczona wróciłam na sofę wciskając się tym razem w wolne miejsce obok Jacka. Piekarnik miło mruczał, a my, jak zahipnotyzowani, patrzyliśmy się na jego żółte, ciepłe światełko. Każdy był z siebie zadowolony. Czułam się jak dzielna treserka bestii, a Jacek, dumny ze swojego wyczynu, z zachwytem przyglądał się rumieńcom dojrzewającego ciasta.
Delektowałam się zdanym egzaminem z feminizmu racząc się pachnącą szarlotką. Może za mało w niej było jabłek. Mówiłam, żeby włożył więcej… Już nic nie mówię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze