Parę lat temu byłam wierną i zadowoloną fanką kosmetyków Pantene, jednak fala nowości, które zalały rynek skutecznie odciągnęły mnie od ówczesnego ulubieńca. Teraz, kiedy po którymśtam z rzędu, zbyt częstym z resztą, farbowaniu z konieczności – moim włosom wcale nie było do śmiechu. Pochopny eksperyment z inną maską załatwił je na „amen”. Postanowiłam więc zaryzykować coś mocniejszego i bardziej markowego niż dotychczas – postawiłam na starą, dobrą Pantene.
Wybrany przeze mnie krem odbudowujący to preparat z pogranicza masek i klasycznych odżywek. Mieści się w 150 ml słoiczku (niestety bez ochronnej membranki), jest gęsty i zwarty jak maska, ale spłukuje się go po 3 – 5 minutach, czyli raczej jak odżywkę. Pachnie podobnie jak wszystkie Pantene, czyli z chemiczną nutką i umiarkowanie przyjemnie, ale neutralnie.
Działanie, jak się okazało przypomina także raczej zwyczajną odżywkę. O regeneracji, czy chociaż dostatecznym nawilżeniu włosów poważnie przesuszonych – nie ma mowy. Dopiero po lekkim wykurowaniu, gdzieś pomiędzy stanem dostatecznie dobrym a prawie dobrym, maseczka pokazuje pełnię swojego działania, czyli dostarcza dawkę solidnego nawilżenia, nadaje połysk i miękkość oraz znacznie ułatwia układanie. Przy czym nie obciąża i nie przyspiesza przetłuszczania włosów.
Jest to preparat typowo „konsumencki”, którego działaniu daleko jeszcze do profesjonalnych środków stosowanych przez fryzjerów, choć cena mogłaby sugerować coś zupełnie innego. Nie przewyższa też masek z najniższych półek cenowych. Polecam go paniom mającym przejściowe i niezbyt poważne problemy z suchością włosów, raczej do stosowania codziennego niż do błyskawicznych, cudownych kuracji – w obu przypadkach cudów nie zdziała, może najwyżej zadowolić.
Producent | Pantene Pro-V |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja włosów |
Rodzaj | Odżywki: do włosów suchych i zniszczonych |
Przybliżona cena | 18.00 PLN |