Bardzo długo starałam się przełamać do użycia tej maseczki. Mając przed oczami niezbyt zachęcające doświadczenia ze zmywaniem z twarzy maseczek glinkowych tej samej firmy – wyobrażałam sobie najgorsze, czyli chodzenie z „błotem” we włosach, którego za nic nie da się wypłukać. Ale z tym nie było tak strasznie, za to maseczka zaskoczyła mnie niedogodnościami z zupełnie innej strony.
Maseczka ma działać na dwa dość poważne problemy, czyli regulować przetłuszczanie i poprzez działanie regenerująco-łagodzące minimalizować wypadanie włosów. Czyli jest idealna na sezonowe problemy. Natomiast proteina jedwabiu (popularny ostatnio tzw. „włos w płynie”) oraz bogactwo minerałów ma się przyczyniać do odbudowy struktury zarówno samego włosa, jak i skóry głowy.
Preparat to typowa, ciemnozielona glinka, znana z wielu maseczek. Zamknięta jest w metalowej tubie mieszczącej 70 g. Producent, dużymi literkami na opakowaniu, obiecuje zapach mango – niestety, oprócz błotno-glinkowych woni nie da się wyczuć tu nic innego. Preparat ma gęstą konsystencję i rozprowadza się strasznie trudno. Przede wszystkim jest ogromny problem, aby dotrzeć do skóry głowy (nawet wilgotnej, według zaleceń). Maskę trzeba rozcieńczać wodą, masować, kombinować, ale i tak większość zostanie na włosach a do celu dociera niewiele, chyba, że wspomożemy się pędzelkiem, choć to także syzyfowa praca.
Kiedy już uda się umieścić to, co trzeba w odpowiednim miejscu, należy odczekać 20 – 30 minut do wyschnięcia i spłukać efekty naszej ciężkiej pracy. W międzyczasie z zielonymi włosami wywołujemy gromki śmiech każdego, kto nas zobaczy – więc lepiej nikomu się nie pokazywać. Ale w tym miejscu zaczynają się problemy – bo glinka na wilgotnych włosach nie wysycha. Może to i lepiej, gdyż wtedy jej spłukanie graniczyłoby z cudem. Według innych źródeł, maseczkom glinkowym właśnie nie powinno się pozwolić na zaschnięcie na skórze i co jakiś czas trzeba „odświeżać” je wodą termalną.
Spłukiwanie nie jest tak straszne, jak to sobie wyobrażałam. Włosy płynąc między palcami wraz z silnym strumieniem wody sprawiają wrażenie bardzo miękkich i przyjemnych w dotyku. Jest świeżo i wyjątkowo miło. Niestety, przy wycieraniu włosów ręcznikiem i suszeniu suszarką włosy strasznie sztywnieją, robią się coraz bardziej szorstkie i nastroszone, a następnego dnia nasza fryzura do złudzenia przypomina tą u „wyczochranej” pani z opakowania. Tragedia. Takie pokręcone, przesuszone, z pootwieranymi łuskami włosy faktycznie sprawiają wrażenie grubszych i mocniejszych, i w ogóle wygląda tak, jakby było ich więcej – ale to tylko wrażenie! Być może przetłuszczają się odrobinę wolniej – ale jakim kosztem! Układają się koszmarnie, prostownica jest niemal bezradna a fryzura mocno odbiegają od współczesnego standardu zadbanego i wypielęgnowanego włosa.
Szkoda było mi wyrzucić tak pokaźnych rozmiarów, prawie pełną tubkę kosmetyku. Przy znęcaniu się nad włosami, zauważyłam, że tam gdzie maseczka spłynęła na czoło skóra była ładnie oczyszczona, odświeżona, odtłuszczona i zmatowiona – identycznie jak po maseczkach glinkowych tej firmy przeznaczonych specjalnie do twarzy. Nie wystąpiło przy tym żadne podrażnienie czy nadmierne przesuszenie, które czasem dręczyły mnie po użyciu specyfików „twarzowych”. Co więcej, osobom podatnym na wysuszające działanie glinek poleciłabym zakup właśnie tej maseczki specjalnie do stosowania na twarz – sprawdza się znacznie lepiej a do tego wychodzi dużo taniej i wygodniej niż zabawa z saszetkami.
Polecam ją więc zwolenniczkom supernaturalnych efektów na głowie, właścicielkom bardzo mocno przetłuszczających się włosów lub paniom regularnie używającym glinkowych maseczek do twarzy.
Preparat uchodzi za 100% naturalny, a oto jego skład: kaolin clay, hydrolyzed silk, jojoba oil, propylene glycol, diazolidynyl urea, methylparaben, propylparaben, perfum.
Producent | Dermaglin |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja włosów |
Rodzaj | Odżywki: do spłukiwania |
Przybliżona cena | 15.00 PLN |