Żywot kolekcjonera
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuNa moim poddaszu pojawiła się maszyna do szycia z początku XX wieku. Prababcia wysłana przez swoich rodziców „na służbę” kupiła ją sobie za ciężko zarobione pieniądze, potem maszyna służyła jej córce. Teraz babcia remontuje mieszkanie i pozbyła się niepotrzebnego starocia. Kawał lanego metalu, intarsjowany blat, ażurowe nóżki. Całość z wyraźnymi śladami zużycia. Coś pięknego. Siedzę więc w fotelu i rozmyślam o rodzinnych pamiątkach.
Tydzień temu, na moim trzydziestometrowym poddaszu pojawiła się maszyna do szycia. Nie żaden elektryczny gadżet, ale porządna maszyna do szycia z początku XX wieku. Prababcia wysłana przez swoich rodziców „na służbę” kupiła ją sobie za ciężko zarobione pieniądze, potem maszyna służyła jej córce. Teraz babcia remontuje mieszkanie i pozbyła się niepotrzebnego jej starocia. Kawał lanego metalu, intarsjowany blat, ażurowe nóżki. Całość z wyraźnymi śladami zużycia. Po prostu coś pięknego. Siedzę więc sobie w fotelu i rozmyślam o rodzinnych pamiątkach (oj, robi się snobistycznie).
Kiedyś bywało lepiej. Po przodkach zostawały nam precjoza, pieniądze, zabytkowe meble, dzieła sztuki. Dwie wojny światowe i komunizm spowodowały, że trudno dziś o prawdziwie starą brylantową kolię, bo nawet jeśli przodkowie zdobyli „kamienie w dobrym szlifie”, to znajdują się one teraz gdzieś w Westfalii albo w daczy pod Moskwą. Oczywiście coś z pamiątek rodzinnych zostało. Pewna moja znajoma z wymierającej kategorii „przedwojennych warszawiaków” (nie tych, którzy pamiętają „przedwojnie”, ale posiadających warszawskie korzenie sięgające dalej niż kilkadziesiąt lat) powiedziała kiedyś, że miała ciotkę, która straciła wszystko w Powstaniu Warszawskim: Cóż jej zostało? Trochę złota, trochę brylantów…. Nic dodać nic ująć, po prostu kiedyś, nawet mimo wojen i rabunków, więcej zostawało po naszych wspaniałych przodkach. Dzięki temu można było przy użyciu rodzinnych pamiątek budować nową pasję – kolekcjonerstwo.
Oczywiście nie namawiam do przeznaczania ciężko zarobionych pieniędzy na opróżnianie luksusowych antykwariatów. Bakcyl kolekcjonerstwa i tak zmusza do tego prędzej czy później. Ja chciałbym powiedzieć co nieco o początkach, znanych mi z obserwacji znajomych pasjonatów. A początki bywają właśnie takie – ktoś ofiaruje nam jakąś figurkę, filiżankę, książkę czy po prostu ładny bibelot. Potem ktoś zobaczy na naszej półce taki gadżet i bum! Na najbliższą gwiazdkę czy urodziny dostaniemy coś do kompletu. Potem patrzymy na półeczkę i zaczynamy się zastanawiać: No jeden słoń mój, drugiego kupiła ciocia Krystyna, trzeciego Władek, ale zmieściłoby się jeszcze kilka, a więc…
Współczesne kolekcjonerstwo czy nawet zbieractwo wydaje się mieć dwa główne cele: zaleczenie bakcyla kolekcjonerskiego, którego przez nieuwagę chwyciliśmy oraz – jest to główna przyczyna zbieractwa pięknych czy ciekawych przedmiotów – chęć „urządzenia” przestrzeni, w której mieszkamy. To częsty początek kolekcjonerskiej pasji: zakryć ściany, poprawić wygląd okna, czy po prostu wzbogacić nasz pokój czymś więcej niż tylko meblami typu IKEA style.
Ja chciałbym, jak nie przymierzając Wujek Dobra Rada, wskazać kierunek poszukiwania interesujących przedmiotów, które wzbogacą nasze otocznie. Otóż radzę zwrócić się w stronę szeroko pojętej rodziny ze szczególnym uwzględnieniem poprzednich pokoleń czyli babć i dziadków. Nie namawiam do wyciągania od najbliższych rodzinnych skarbów (choć jeśli chcemy zrobić to w celu przechowania rodzinnego dziedzictwa, a nie natychmiastowego spieniężenia, to w sumie dlaczego nie?), ale o zajęciu się przedmiotami, które tak czy inaczej zaginęłyby w mrokach dziejów, piwnicznych worków czy kontenerów na śmieci. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że kolekcjonowanie przedmiotów zamieni się w zagracanie mieszkania lub co gorsza – poważną manię, która każe nam wydawać ciężko zarobione pieniądze na coraz droższego… No właśnie droższego co?
Odpowiedź brzmi – cokolwiek. Zbierać można wszystko – od typowych przykładów jak znaczki, obrazy, rzeźby, zegary czy kosztowności, poczynając, a na całkiem nietypowych kończąc. W czasach, kiedy Internet był jeszcze czymś nowym (a przynajmniej dla mnie) z szeroko otwartymi oczami oglądałem stronę kolekcjonera zbierającego papierowe torebki znane każdemu, kto kiedykolwiek leciał samolotem (gdyby pasażerowi zrobiło się niedobrze). Temat jak temat, ale oglądając zdjęcia kolejnych „egzemplarzy” i charakteryzujące go opisy zacząłem rozumieć, że pasjonat potrafi odnaleźć różnorodność i piękno w najróżniejszych rzeczach.
Wojciech Cejrowski w jednej ze swych książek opisywał kolekcjonera tropikalnych owadów. Kolekcjoner w pewnym momencie zaproponował podróżnikowi… załatwienie, jak to się kiedyś pięknie mawiało, „dużej potrzeby”, do specjalnie przygotowanego pojemnika. Zaskoczony Cejrowski, usłyszał od niego o jeszcze jednym typie kolekcjonerstwa owadów tropikalnych – kolekcjonowaniu owadów, czy też ich larw, które znajdują się w przewodzie pokarmowym człowieka. I to nie byle jakich, ale starannie wybranych. Cóż, jak mawia stare powiedzenie: Jeden lubi zapach kwiatów…. Tak czy inaczej warto uważać podczas wizyt w ciepłych krajach, jeśli nie chce się zostać mimowolnym „kolekcjonerem”.
Pasja kolekcjonerska zaczyna się od drobiazgu. Co dalej? Z czasem kolekcjoner poświęca coraz więcej czasu i pieniędzy na pielęgnowanie swych zainteresowań i jest wprost przeszczęśliwy, że może obie z tych rzeczy poświęcić. Kiedyś dorabiając sobie na dużej aukcji książek, miałem okazję obserwować wybitnego napoleonistę, pisarza i bibliofila – Waldemara Łysiaka. Specjalista to nie lada. Posiada prawdopodobnie największy w Polsce zbiór pamiątek (przede wszystkim książek) napoleońskich, a poza tym jest na przykład posiadaczem pierwodruku trenów Jana Kochanowskiego (wśród polonistów i kolekcjonerów panowało powszechne przekonanie, jakoby nie zachował się żaden egzemplarz) i wielu innych, cennych rękopisów. Gdy buszował wśród książek czy płacił za nie sumy stawiające włosy na głowie takiemu biednemu studencikowi jak ja, widać było, że ten człowiek jest w swoim żywiole i że jego pasja może być przyczyną nieustającej radości.
Mniejsza o wielkich kolekcjonerów. Może warto poszukać radości w zbieractwie nie wymagającym tak daleko idącego zaangażowania finansowego? Na targach staroci można za niewielkie pieniądze nabyć mnóstwo interesujących drobiazgów pochodzących z czasów, kiedy ludzie otaczali się rzeczami nie tylko pięknymi, ale i trwałymi. Warto więc w najbliższą niedzielę, jeśli mieszkacie w większym mieście, zrobić sobie spacer, choćby tylko po to, aby zorientować się czy kolekcjonerstwo jest i naszym powołaniem. Kto wie, do czego „zapalą się” nasze oczy. A jeśli kogoś nie interesują starocie lub ma do nich utrudniony dostęp z racji miejsca zamieszkania (choć od czego portale aukcyjne?), to przecież można zająć się zbieraniem pamiątek z wakacji, butelek o ciekawym kształcie czy po prostu współczesnych książek o interesującej nas tematyce. Bo jak powiedział pewien mało znany pisarz fantastyczny: Hobbyści są wyższą kategorią człowieka.
A maszyna do szycia stoi koło pralki, zagracając mi mieszkanie, ale im dłużej na nią patrzę, tym głębiej jestem przekonany, że chciałbym mieć również stary młynek do kawy… Coś czuję, że łapię bakcyla. Czego i wam życzę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze