Złota damska rączka
LAURA BAKALARSKA • dawno temuZe dwanaście lat temu ukazało się ogłoszenie takiej mniej więcej treści: Mamy dwie wiadomości – jedną dobrą, a drugą złą. Zła: rano zadzwonił budzik. Dobra: budzik był za darmo. Budzik dodawano do depilatora. Służył lat dwanaście, aliści nic nie jest wieczne, zwłaszcza budziki, które narażone są na różne przykre przejścia.
Ze dwanaście lat temu ukazało się ogłoszenie takiej mniej więcej treści: Mamy dwie wiadomości – jedną dobrą, a drugą złą. Zła: rano zadzwonił budzik. Dobra: budzik był za darmo.
Budzik dodawano do depilatora.
Akurat dostałam odszkodowanie od takiej jednej firmy, bo to było ze trzy prace wstecz. Moim zdaniem to mi się co miesiąc należało ze trzydzieści procent szkodliwego, ale o tym nie było co marzyć. W ogóle o odszkodowaniu nie było co marzyć; sama nie wiem jakim cudem je dostałam, bo wcale o nie nie występowałam. W każdym razie na depilator wystarczyło, no a budzik, jak wspomniałam, był za darmo.
Służył lat dwanaście, aliści nic nie jest wieczne, zwłaszcza budziki, które narażone są na różne przykre przejścia. Darmowy budzik zaczął szwankować. Najpierw przestał dzwonić, więc wylądował w kuchni, gdzie zegarek też się czasem przydaje. A w kuchni dzwonić nie musi. W kuchni to ja dzwonię zębami. Ze złości. No, a potem powoli przeistoczył się w czasomierz doskonały: dwa razy na dobę pokazywał czas idealnie.
Kupiłam w sklepie „Wszystko po 5 zł” nowy zegarek. W sklepie „Wszystko po 5 zł” niektóre rzeczy są po 10 zł i to była właśnie taka rzecz. Tylko że to nie budzik, a ścienny zegar. Ścienny zegar powinien wisieć. W tym celu trzeba wbić w ścianę gwóźdź albo haczyk. Melduję: nie umiem, nie chce mi się, mam paraliż woli od kilku miesięcy i boję się, że mi się z cegieł nakruszy. No to zdjęłam kalendarz z gwoździa i na nim powiesiłam zegar. Ale co z kalendarzem, co? Też jest potrzebny.
Postąpiłam w sposób następujący. Przez dziurkę w kalendarzu u góry (producent wydłubał) przewlekłam gumkę od pęczka rzodkiewek. Z niejakim trudem podniosłam blat od stojącej szafki kuchennej, bo u mnie blatów też nie było komu przykleić, teraz to się okazało zbawienne. Tym danym blatem przytrzasnęłam gumkę. Kalendarz wisi. Może ciut ciut za nisko, ale wisi.
Mam jeszcze lampę nocną sklejoną skoczem (koty bawiły się w berka i zrzuciły na ziemię), kabel od mikrofali poprowadzony do odległego gniazdka z uziemieniem pod sufitem, podwiązany wstążeczkami od kwiatów do takiej rurki pod sufitem chyba od CO, a nawet specjalną deskę, którą kładę na wannie. Z tej to deski dosięgam (w drewniakach) do sznurków w suszarce, dzięki czemu mogę je znowu zaczepić prawidłowo na bloczkach.
Obawiam się, że mnie te udogodnienia estetyczne tak spowszedniały, że ich w ogóle nie zauważam. Na przykład koty mają kuwetę w łazience, więc drzwi od niej powinny być zawsze uchylone. Ale one otwierają się na oścież. Mogą więc być albo zamknięte i wtedy koty nie mają dostępu do kuwety, albo rozwalone na całą szerokość przedpokoju. Więc zahaczyłam gumę od majtek o klamkę z zewnątrz, a od środka o takie kółko, do którego kiedyś wsadzało się haczyk. Dzięki temu jest szpara, przez którą koty wchodzą i wychodzą. Bardzo praktyczne. I jaki design!
A, i jeszcze za bardzo młodych lat w plecaku ze stelażem zewnętrznym miałam udoskonalenie w postaci spinacza biurowego, jak mi nit wypadł.
To mi uświadamia, że jednak jakoś sobie radzę w życiu. I z pełną świadomością, że w wielu domach trudy napraw niekonieczne biorą na siebie mężczyźni.
Miałam swego czasu takich sąsiadów: on - wielkie chłopisko ze służb specjalnych, ona – gospodyni domowa. Ilekroć wywaliło im korki, aż u nas było słychać przerażone basso profondo:
— Gieniusia, coś się ze światłem stało!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze