Rozmowa terapeutyczna
EWA BIERNACKA • dawno temuWywiad z psychologiem i psychoterapeutą Pawłem Droździakiem, współautorem książki „Blisko, nie za blisko”, o tym, kiedy i jak radzimy sobie w życiu sami, kiedy nikt i nic nie może nam pomóc, a kiedy pomóc nam może psycholog, a także o względności norm.
Na stronie swojego gabinetu psychologicznego pisze Pan: „Każdy z nas jest w stanie odkryć, że może w pełni cieszyć się własnym życiem, korzystając ze swojej wolności wyboru. Pomoc drugiej osoby bywa przydatna, by sobie o tym na nowo przypomnieć”. Kiedy tą osobą jest psycholog?
Praca psychoterapeuty zasadniczo różni się od wszystkich innych usług. Kiedy zawodzi mnie, dajmy na to, samochód, idę do mechanika. A co mam zrobić, kiedy sam siebie zawodzę? We mnie samym jest pęknięcie? Czegoś się po sobie spodziewam i nagle sam siebie zaskakuję i mówię: „To dziwne!”. Na przykład taka sytuacja: wiem, że mam dużo do powiedzenia, mógłbym opowiedzieć wiele fajnych rzeczy, ale kiedy przychodzę, wszyscy rozmawiają, a ja milczę. Dlaczego milczę? Co mnie zawodzi? Nie samochód – ja sam. I nie rozumiem dlaczego. Jestem dla siebie zagadką. Odkrycie niezrozumienia jakiejś części siebie to punkt wyjścia dla pracy psychologa. Normalnie, kiedy ktoś sądzi, że coś jest nie tak ze światem, na ogół wystarczy, by zwrócił się do przyjaciela, coacha, doradcy, po zdroworozsądkową poradę. Praca stricte psychologiczna jest wtedy, kiedy istnieje jakaś sprzeczność w samym człowieku. Jakaś niejasność dotycząca nas samych. Dlatego, choć często mówi się, że ważne na początku pracy z psychologiem jest ustalenie celu, w praktyce gdyby udało się ustalić prawdziwy cel, oznaczałoby, że osiągnęliśmy wewnętrzną zgodność i wreszcie wiemy, czego chcemy. Zwykle jednak nie wiemy. Francuska psychoanalityczka Colette Soler sformułowała to tak: jeżeli np. wyrzucili cię z pracy i jest ci smutno, żaden psycholog ani psychoanalityk nic ci nie pomoże. Chyba że domyślasz się, że zrobiłeś wszystko, by cię wyrzucono. Inny przykład. Kiedy psycholog będzie mógł pomóc w przypadku tzw. sprawców przemocy w rodzinie? Wydawałoby się, że taki sprawca przemocy nie ma uczuć, jest wcieleniem wszelkiego zła itd. Współcześnie tak się go widzi i często tak bywa. Jeśli rzeczywiście tak jest, psycholog nie ma tu nic do roboty. Jednak czasami bywa inaczej i wtedy psycholog ma pewien punkt zaczepienia. To jest wtedy, kiedy sprawca przemocy postawi sam sobie pytanie: właściwie dlaczego ja to robię? albo: Zrobiłem coś, czego sam się przestraszyłem. Poczułem, że to poszło za daleko. Ale jednak to zrobiłem! Ale jednak się tego przestraszyłem! Ale jednak to byłem ja!
Chce dowiedzieć się, co z nim jest nie tak?
Żyjemy w czasach, w których nic nie jest nie tak – z niczym i z nikim. Wszystko jest dozwolone. W takiej sytuacji pojawia się puste miejsce po kiedyś istniejących normach, co wcale nie daje poczucia wielkiej wolności. Bo nie wiadomo, co jest, a co nie jest w porządku. Niektórym to ciąży i zaczynają poszukiwać czegoś, do czego mogliby siebie odnieść. I zwracają się z oryginalnym oczekiwaniem, czasem nie do końca świadomie, by ktoś im powiedział: czy ze mną jest wszystko w porządku czy nie? Czy to, co robię, jest normalne, czy nie? Tęsknią za istnieniem jakiejś normy. I bardzo wielu psychologów – niestety – odpowiada na to wprost: odtąd dotąd jest norma, a odtąd dotąd patologia. Doskonałe zagranie rynkowe! Gdy tak się postawi problem, można oczekiwać, że ludzie chętnie przyjdą i dowiedzą się, co jest normą. Określi się im tę normę, a oni będą próbowali się do niej dostosować. Będą mieli coś, czego się będą trzymać. Ludzie wiele robią, żeby uciec od odpowiedzialności za własne chęci.
Niektórzy zachowują się agresywnie, nawet jeśli wiedzą, że kogoś tym krzywdzą i że to skutek np.: nietolerowania emocji, lęku. Mogliby próbować rozładowywać bardziej cenzuralnie agresję.
Albo nie mogą się powstrzymać przed robieniem komuś bezsensownych docinków, te docinki wychodzą z nich tak ot, po prostu. To kłopot wielu ludzi. Ich docinki wydają im się dowcipne, ale kiedy ktoś się obraża, to nie rozumieją, o co chodzi. I zadają sobie pytanie: jaka jest prawda? Chciałem dokuczyć czy nie chciałem? Jest we mnie humor i chęć żartu czy okrucieństwo? A może obojętność? Najpierw to robię, a później żałuję. O co tu chodzi? Wtedy psycholog może mieć jakiś punkt zaczepienia.
Wróćmy do przypadku człowieka, który bywa otwarcie agresywny. Ten człowiek może reprezentować dwa stanowiska. Pierwsze: jestem rozzłoszczony, bo irytuje mnie żona. Dlatego, że robi takie rzeczy, które zirytowałyby każdego. Jeżeli on tak sądzi, to będzie robił to, co robi, a rola dla psychologa jest żadna. To jest może rola dla jakiegoś kolegi, etyka czy księdza, kogoś, kto mu np.: powie: „To, co żona powiedziała, jest jednak uzasadnione, więc nie powinno cię tak denerwować”. Albo: „Masz rację. Każdy by się wkurzył, więc trudno ci się dziwić”. Psycholog nie jest kimś takim, kto wie lepiej, co jest uzasadnione, a co nie jest. Natomiast z chwilą, kiedy ten człowiek dochodzi do wniosku, że coś w nim sprawia, że nie może się powstrzymać od złości, i nie wie, dlaczego, psycholog może zacząć z nim pracować. Wcześniej nie bardzo.
Czasami mówi się: lepiej niż z psychologiem byłoby porozmawiać z koleżanką.
I często tak właśnie jest. Do terapeuty trzeba iść wtedy, kiedy wszystko inne zawiodło. Problem polega na tym, że czasami człowiek już porozmawiał ze wszystkimi koleżankami i właściwie to go tylko dobiło. Po rozmowie z rodziną jest tylko gorzej. Czasami w otoczeniu danej osoby cały jej zasób wsparcia staje się niewystarczający. Zasób, czyli całe otoczenie: rodzina, przyjaciele, znajomi, organizacje, do których ktoś należy, książki, które czyta. Ten zasób wiedzy czy baza wsparcia większości ludzi wystarcza do dania sobie z życiem rady. Ale jeśli mamy taki system wsparcia, sięgamy do niego, a mimo to jesteśmy w kryzysie, to znaczy, że ta baza nie zawiera jakiegoś „oprogramowania”, które akurat pozwala zwalczyć ten konkretny kryzys. Możemy oczywiście jeszcze raz się zwrócić do tych ludzi. Na przykład chłopak, który ma 36 lat i mieszka całe życie z matką, może ją zapytać: „Mamo, czemu nie mogę znaleźć pracy?”. I mama wtedy sięgnie do swojej bazy wiedzy i mu np.: powie: „Wiesz, dokładnie nie wiem, ale sytuacja na rynku pracy jest trudna, a ty jesteś jeszcze na początku drogi, poza tym nie jesteś zbyt dobrze wykształcony, bo uwzięła się na ciebie nauczycielka w 8. klasie”. A jego koledzy z osiedla powiedzą mu: „Daj spokój, my też nie mamy pracy”. Ale w tym wypadku i mama, i koledzy są częścią jego problemu. To, co mu może pomóc, to zwrócenie się do takiego źródła, do którego w naturalnych warunkach by się nie zwrócił. W tym sensie umożliwia to „sztuczny” kontakt z psychologiem.
Dla niektórych osób pójście do psychologa to problem.
Dla pewnych ludzi kontakt z psychologiem jest przerażającym przeżyciem i trudno się im dziwić. Idąc do gabinetu psychologa, właściwie przyznajesz, że nie do końca jesteś gospodarzem we własnej głowie. Mało tego, robisz to wszystko, co dotąd robiłeś ze wszystkimi innymi ludźmi, a ten ktoś oddaje ci coś całkiem innego. Na przykład zawsze się kłóciłeś — i wszyscy inni też w to grali i też kłócili się z tobą, a tu nagle próbujesz się kłócić, a psycholog nie dość, że to nazywa, to do tego nie chce się kłócić. Co wtedy zrobić?
Warto z pomocą psychologa zmienić patologiczne sposoby funkcjonowania?
Pytaniem tym zostałem zaproszony do określenia, co jest, a co nie jest patologiczne. Ostatnio jest takie modne pojęcie: „kobiety kochające za bardzo”. Kiedy to jest „za bardzo”? Ja nie wiem. Ktoś zachowuje się nietypowo, ale społecznie akceptowalne, np. jest pracoholikiem. Potrafi pracować przez wiele godzin bez przerwy. Co więcej, jest za to nagradzany, ceniony. Rodzina nie potrafi bez tego jego pracoholizmu żyć. Z jednej strony opowiada, jak to niedobrze, że tatusia nie ma w domu, ale na wakacje za jego pieniądze jedzie. Wchodzą w grę dwa kierunki interwencji. Tak zwany behawiorysta np.: mówi: „To jest nieracjonalne, proszę pracować mniej”. Postawić sobie trójkąt ostrzegawczy: 8 godzin pracy, 8 godzin snu, 8 godzin wypoczynku. Reguluje zachowania człowieka i ten, czując nad sobą opiekę i władzę, dostosowuje się do tego w pełni i ma poczucie, że to wszystko jest spójne. Psycholog zorientowany bardziej analitycznie powie: „Ale właściwie co z tego, że pan pracuje 20 godzin? Może pan lubi? A skoro pan lubi, to w czym problem? Nie lubi pan?”. A człowiek na to: „Właściwie nie wiem, czy moi bliscy są ze mną dla moich pieniędzy, bo tak naprawdę to ich nie widuję”. „Może są tylko dla pańskich pieniędzy. A może nie? Ciekawe, czy pan jest cokolwiek wart bez pieniędzy i bez sukcesów, po prostu jako człowiek. Jak pan sądzi?” I o tym już da się porozmawiać, bo to nie jest rozmowa o tym, ile godzin pracy jest w sam raz, a ile za dużo. Czasami jakiś geniusz pod wpływem weny pracuje 60 godzin. Ile godzin Mickiewicz pisał „Wielką Improwizację”? I co, ma przyjść behawiorysta i powiedzieć: przegiął pan?
A jak żona płacze, że go wiecznie nie ma w domu?
Jednym z powodów pójścia do psychologa istotnie może być to, że żona tego oczekuje. Wtedy ktoś taki powinien usłyszeć: „Proszę pana, ja panu wydam zaświadczenie, że pan był, i niech pan idzie na piwo”. Ludzie czasem oczekują czegoś od nas. Realizm wymaga, żeby to wiedzieć. Tylko, że my możemy im to dawać, lub nie - i wtedy na przykład nauczyć się żyć z niezadowoleniem żony albo męża z powodu czegoś, co robimy. A do psychologa pójść z jakimś swoim własnym problemem, a nie z problemem, jaki ma z nami partner.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze