Wpadka
KATARZYNA PIÓRKOWSKA • dawno temuKażdej z nas zdarzają się życiowe wpadki. Mniejsze, większe... Trudno ich uniknąć. Jak wyjść z twarzą, jak wybrnąć z niewygodnej sytuacji i co zrobić, by ze wstydu nie zapaść się pod ziemię? Przeczytaj wypowiedzi kilku kobiet, którym zdarzyły się gafy różnego kalibru.
Iza (32 lata, nauczycielka z Warszawy):
— To była chyba moja największa wpadka i zarazem nieomal największa kompromitacja na gruncie zawodowym. Na szczęście dzięki koleżance nie wpadłam przed dyrekcją i uczniami, ale i tak najadłam się wstydu co niemiara.
To zdarzyło się kilka miesięcy temu. Przygotowywałam jedną ze szkolnych akademii, której tematem była twórczość Henryka Sienkiewicza. Akademia była jedną z cyklu Czytamy lektury. Uczę plastyki i moim zadaniem było przygotowanie całej oprawy graficznej tej uroczystości. Miałam zrobić duży napis, tak duży że potrzebowałam do jego wykonania aż czterech arkuszy brystolu. Miałam wykaligrafować na nich dużymi literami: czytamy lektury. Na trzech arkuszach, tylko tyle miałam w domu, napisałam czy-tamy-le, a ostatnią sylabę czyli ktury miałam napisać następnego dnia, zaraz po dokupieniu brystolu.
Kiedy tylko przyszłam do domu z dokupionym arkuszem, wzięłam się do pracy. Widocznie zupełnie gdzieś odleciałam myślami, bo pisząc zapomniałam, że to końcówka rzeczownika lektury i napisałam który, tak jak się pisze zaimek przymiotny, zgodnie z zasadami ortografii. Zadowolona z siebie, zwinęłam kartony i następnego dnia ochoczo zabrałam się do przyklejania ich na ozdobnej tkaninie w auli. Jakież było zdziwienie mojej koleżanki, kiedy zobaczyła lektury przez u zamknięte!
Pode mną ugięły się nogi. Gdyby nie jej refleks, nasza dyrektorka widząc takiego byka dostałaby palpitacji, a ja miałabym u niej przechlapane. Na szczęście Magda zauważyła to w porę i zdążyłyśmy zaradzić mojej kompromitacji. Do dzisiaj jestem jej za to wdzięczna. Przyznałam uczciwie, że pisałam bezmyślnie. Trudno, Magda wie, że błąd powstał przypadkiem, a cała reszta nawet nie ma pojęcia o mojej gafie ortograficznej.
Kasia (25 lat, anglistka z Bielsko-Białej):
— Może istnieją kobiety, które panują nad porządkiem w swoich torebkach i kosmetyczkach, w każdym bądź razie, ja do nich nie należę. Zawsze mam przy sobie najpotrzebniejsze kosmetyki: tubkę z fluidem, konturówkę do ust, błyszczyk i czarną kredkę do oczu. Poza tym niezliczoną liczbę kartek, karteczek, notesików, długopisów i pełno monet. Nie miałam jednak pojęcia, że przez swoje bałaganiarstwo zaprezentuję się Marcinowi w tak awangardowym makijażu ust i to zupełnie nie zamierzenie.
Tego dnia byliśmy w kinie, to była jedna z naszych pierwszych randek. Kiedy seans dobiegał końca, dyskretnie sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu szminki, lusterka i konturówki do ust. Niepostrzeżenie poprawiłam makijaż i z wprawą pociągnęłam kontur warg. Bez błyszczyka albo szminki czuję się jakoś nieswojo.
Po wyjściu z kinowej sali widziałam, że ludzie jakoś dziwnie mi się przyglądają. Marcin jest wielbicielem Almodovara, więc jak w gorączce analizował jego najnowszy film, idąc obok mnie szybkim krokiem i patrząc przed siebie. W końcu nie wytrzymałam i pociągnęłam go za rękaw. Stanął na przeciwko i zanim zdołałam zapytać, czy wyglądam jakoś dziwnie, wybuchnął śmiechem.
Moje wargi były obrysowane grubą czarną krechą. Po prostu grzebiąc w torbie zamiast po konturówkę do ust, sięgnęłam po kredkę do oczu! Chciałam zapaść się pod ziemię. Taki wstyd i to na jednej z pierwszych randek! Ale Marcin stanął na wysokości zadania i delikatnie wskazał mi damską toaletę. Kiedy wyszłam, powiedział tylko, że nawet w takim oryginalnym makijażu moje usta wyglądają słodko. Tylko się uśmiechnęłam, bo jak miałam się tłumaczyć?
Jeszcze tego samego wieczora zrobiłam porządek w torebce, kredki i konturówki wylądowały w różnych przegródkach kosmetyczki. Teraz nawet w zupełnych ciemnościach nie pomylę jednej z drugą.
Alicja (23 lata, urzędniczka z Krakowa):
— Od niedawna pracuję w państwowej instytucji. Przez ostatnie dwa tygodnie zastępowałam sekretarkę naszego szefa. Odbierałam telefony, rozdzielałam pocztę i w imieniu naszego przełożonego odpisywałam też na różne pisma, zanosząc mu potem gotową do wysłania wersję do zaparafowania.
Tym razem na jakieś bardzo ważne pismo, szef odpisywał osobiście. Kazał wydrukować je potem na firmówce i przynieść mu gotowe do podpisu. Zrobiłam jak kazał. Podpisał. Teraz wystarczyło tylko przybić nad podpisem jego pieczątkę i wysłać lisem poleconym. Kilkakrotnie sprawdzałam pieczątkę, w końcu wzięłam lekki zamach, żeby tusz dobrze się odbił i przyłożyłam ją do papieru. Kiedy zobaczyłam co się stało, oniemiałam. Przybiłam pieczątkę do góry nogami! Na takim ważnym piśmie! Szef wyszedł już na jakieś spotkanie, zapowiadając, że już nie wróci tego dnia do pracy, a list koniecznie miał zostać wysłany jeszcze dzisiaj.
Głowiłam się jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Chociaż bardzo się bałam, zadzwoniłam do szefa na komórkę i w kilku słowach wyjaśniłam, co się stało. Wrócił i jeszcze raz podpisał świeżo wydrukowaną wersję. Był spokojny, a ja cieszyłam się, że mimo wszystko przyznałam się do błędu.
Karolina (22 lata, studentka z Katowic):
— Od dwóch lat mieszkam razem z moim chłopakiem w dużym mieszkaniu po mojej babci. Od pewnego czasu nie układało się między nami najlepiej. Nie potrafiliśmy spokojnie porozmawiać, o tym co się dzieje. Byłam coraz bardziej zmęczona sytuacją, ale ciągle brakowało mi odwagi na zakończenie tego związku.
Kiedy kolega z pracy zaprosił mnie na kawę, zgodziłam się. Spodobał mi się, ciekawie mówił i był bardzo wesoły. Zupełnie inny niż mój Sebastian. Po powrocie do domu, chciałam jak najszybciej opowiedzieć o tej niby randce swojej przyjaciółce. Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic. Z komórką w ręku obeszłam mieszkanie, Sebastiana nie było. Spokojnie wykręciłam więc jej numer i zdałam szczegółowe sprawozdanie ze spotkania. Powiedziałam nawet, że Robert wpadł mi w oko i myślę o kolejnych. Kiedy zapytała, jakie mam plany wobec Sebastiana, mojego chłopaka, wesoło dopowiedziałam, że to chyba końcówka.
Jednak kiedy niespodziewanie Sebastian stanął za moimi plecami, nie było mi już tak do śmiechu. Sprawdziłam cale mieszkanie, ale nie przypuszczałam, że może być w spiżarce! Wpadłam jak śliwka w kompot! Nie było nawet co tłumaczyć. Sebastian nie chciał mnie słuchać. Ja w sumie nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie, usiadłam i patrzyłam przed siebie. Powiedziałam, że go przepraszam. Sebastian wziął swój plecak i zaczął wrzucać do niego ciuchy.
To była moja największa wpadka. Przez nią szybko zakończył się mój dwuletni związek. Dobrze, że się skończył, bo nie rokował najlepiej, szkoda tylko, że tak bez klasy z mojej strony. Do dzisiaj pluję sobie w brodę.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze