Ballada o Błażeju
POLA SIEMASZKO • dawno temuKiedy siedmioletniemu Błażejkowi rodzice nie chcieli kupić piłki nożnej, usiadł na parapecie położonego na czwartym piętrze mieszkania i swe żądanie powtórzył, dodał tylko: Bo skoczę. Potem siedział na krawędzi, beztrosko machał nogami nad głowami przechodniów i czekał, aż tatuś wróci z pawilonu sportowego. Bezstresowe wychowanie okazało się tragiczne w skutkach. Życie rodziny D. przypomina horror. Jak w Balladzie o Januszku.
Kiedy siedmioletniemu Błażejkowi rodzice nie chcieli kupić piłki nożnej, usiadł na parapecie położonego na czwartym piętrze mieszkania i swe żądanie powtórzył, dodał tylko: Bo skoczę. Potem siedział na krawędzi, beztrosko machał nogami nad głowami przechodniów i czekał, aż tatuś wróci z pawilonu sportowego.
Trzydziestodwuletni Błażej nie zmienił nawyków — co jakiś czas siada na tym samym oknie, z tą jednak różnicą, że żąda pieniędzy na wino. I wtedy się zaczyna horror. Jest noc, blok śpi. Słychać odgłosy awantury: krzyki, płacz, brzęk tłuczonego szkła i trzask rozbijających się o podłogę mebli. Po chwili przyjeżdżają policjanci, strażacy, sanitariusze. Pojawia się psychiatra i mediator. Zostaje zablokowana ulica, bo wozy policyjne, strażackie i karetka czekają na rozwój wypadów. Sąsiedzi nie śpią, wstrzymują oddech. Trwa akcja ratowania Błażeja. Kolejna w tym miesiącu.
Krystyna (59 lat, matka Błażeja):
— Lekarze nie dawali mi nadziei na bycie matką, więc kiedy urodził się Błażej, przyrzekłam sobie, że będzie miał wszystko, co tylko mu się przyśni, że mu nieba przychylę. Nie pracowałam (Paweł, mój mąż, zarabiał bardzo dobrze), prowadziłam dom — prałam, sprzątałam, gotowałam, a chuchałam na synka, a dmuchałam. Odprowadzałam go do szkoły, a kiedy zapomniał kanapek, zanosiłam mu je na długiej przerwie; odrabiałam z nim lekcje, w ogóle goniłam go do nauki.
Nigdy nie garnął się do książek, nie zdał już w pierwszej klasie podstawówki, potem siedział w czwartej, w siódmej. Tak, był złym uczniem i trudnym dzieckiem, choć wtedy bardziej winiłam nauczycieli niż jego. Udało mu się, jakimś cudem skończyć podstawówkę, a zaraz potem zaczęły się jego „wczasy” – popadł w złe towarzystwo, zaczął pić i kraść. Napadał na ludzi, jeszcze częściej na kioski i sklepy. Zaliczył poprawczak, potem odsiedział kilka wyroków już jako pełnoletni, w wiezieniu.
Dziś ma trzydzieści dwa lata, od dwóch miesięcy jest na wolności, a my modlimy się, żeby znów coś zbroił i poszedł siedzieć. Dziwne? Boimy się, że nas zadźga nożem, podpali, zadusi. To wariat.
Nie zawsze tak na to patrzyłam: kiedyś serce mi się krajało, broniłam go, opłakiwałam, szukałam winy w sobie. Dziś pogodziłam się z tym, że mój syn to degenerat i moja porażka.
Dagmara (30 lat, sąsiadka):
— Znam Błażeja, mieszkamy w jednym bloku, przez chwilę chodziliśmy razem do szkoły. Edukację chciał skończyć w czwartej klasie, bo druga zmiana go męczyła (chodził wtedy na tak zwane popołudnia). Uznano, że jedynym wyjściem z sytuacji jest wrzucenie go do klasy sprofilowanej, do której i ja chodziłam (to była jedyna klasa ucząca się od ósmej rano). Dziwiliśmy się, bo żeby stać się jajogłowym, jak na nas mówili, trzeba było czymś się wyróżniać na plus. Potrafiliśmy zrozumieć, że we wszystkim temu chuliganowi ustępowaliśmy my, dzieci — baliśmy się go po prostu. Potrafiliśmy usprawiedliwić rodziców – na pierwszy rzut oka widać było, że są zaślepieni miłością do jedynaka. Ale pedagodzy? Oni powinni być nieugięci. Dziwiliśmy się, że dyrektor uległ olewającemu wszystko, rozkapryszonemu łobuzowi. Może argumentem było to, że ojciec Błażeja był hydraulikiem, prywaciarzem? Tego nie wiem.
Wszyscy przymykali oczy na jego wybryki, traktowali go zupełnie inaczej niż nas. To budowało w nim przekonanie, że wszystko mu wolno, wszystko mu się upiecze. Dzień w szkole z Błażejem to był koszmar – dręczył wszystkich wokół. Na szczęście rzadko pojawiał się na lekcjach.
Generalnie nie mam nic przeciwko niemu, niech żyje, jak chce i co chce robi – byleby trzymał się z daleka. Nie chcę słyszeć jak dręczy rodziców i wyrzuca meble przez okno. Wolałabym też nie brać udziału w urządzanych przez niego żałosnych szopkach samobójczych. To naprawdę jest bardzo stresujące — bo chociaż nikt z nas by po nim nie płakał, to coś takiego robi na człowieku wrażenie. Filmy akcji chcę przeżywać wyłącznie w telewizji. W domu chcę mieć święty spokój.
Aneta (24 lata, przyjaciółka):
— Moim zdaniem jego starzy przesadzają. Zawsze, kiedy siedzimy u nich z towarzystwem, oni wzywają policję. Obciach. Uważam, że żarty z rodziców to nie powód, by robić z człowieka kryminalistę. Wiadomo, jest alkohol, to i żartować się chce. A Błażej jest śmieszny i lubi robić z rodziców jaja. A to zaczepia matkę, a to przedrzeźnia ojca. Prawdę mówiąc, to trudno mu się dziwić: jego starzy są zarąbiście śmieszni – ojciec jest bardzo mały i strasznie gruby, nosi za małe koszulki, za duże spodnie od dresu, a jak się zdenerwuje, to się trzęsie jak galareta. Matka też jest pocieszna – taka maleńka, a pomarszczona tak bardzo, że wygląda jak szmaciana laleczka. I ma chyba ze sto lat. Te żarty z nich są naprawdę niewinne. Wydaje mi się, że oni nakręcają takie sytuacje, żeby Błażeja się pozbyć, bo jest niewygodny i ich za dużo kosztuje.
Konrad (36 lat, policjant):
— Kiedy w telefonie wyświetla nam się dobrze znany numer państwa D., już wiemy, że czeka nas interwencja. Sprawy Błażeja D. towarzyszą mi niemal od początku policyjnej kariery. Można powiedzieć, że zaczynaliśmy ją obaj, tylko, że po różnych stronach barykady. Nie wiem, który to jego wyrok, ale w więzieniu spędził połowę swojego życia. Znamy się dobrze, a ostatnio spotykamy częściej, bo Błażej odsiedział wyrok i teraz szaleje na wolności.
Awantury w domu to jego chleb powszedni. Jeśli mamy wezwanie, bo Błażej bije ojca lub demoluje mieszkanie – wtedy jadę sam albo z kolegą. Ostatnio jednak coraz częściej zdarza się, że pijany Błażej D. siada na oknie i grozi, że wyskoczy. I wtedy: w ich kawalerce tłoczą się i strażacy, i psychiatra, i sanitariusz, z miasta wojewódzkiego wzywamy mediatora.
Matka wychodzi wtedy z domu, a wygląda tak, jakby jej w ogóle nie było, jest nieprzytomna i sina ze strachu. Ojciec siedzi cicho w kuchni i głowę oplata rękami. Zwróciłem na to uwagę, bo zawsze widząc ich, zastanawiam się, jak udało im się wychować takiego potwora. A to taki niepozorny chłopak, wzrostu z metr pięćdziesiąt, a bije rodziców, demoluje ich mieszkanie, następnie jakimś połamanym meblem blokuje drzwi od pokoju i ogłasza, że będzie skakał. Siada na oknie, a na dole czekają strażacy przygotowani do ratowania samobójcy. Prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby kiedykolwiek skoczył, ale z pijanym nigdy nic nie wiadomo – a to mu się ręka, a to noga omsknie. Na szczęście szybko porzuca zamiar, poddaje się, wyprowadzamy go i odwozimy do psychiatryka. Tylko co z tego, skoro albo z niego ucieknie, albo wypuszczą go za kilka tygodni i cyrk zacznie się od nowa. Nie wynaleźli na niego lekarstwa. Te akcje to taka demonstracja, próba zwrócenia na siebie uwagi. On po prostu nie jest szczęśliwy na wolności.
Grażyna, (44 lata, sąsiadka):
— Mówi się, że swój swojego nie rusza, a ja i tak się boję. Mieszkać koło takiego recydywisty to naprawdę nic przyjemnego. Błażej zawsze był trudny – nie uczył się, gnębił i rodziców, i rówieśników, no a potem ten poprawczak, więzienie.
Bez dwóch zdań: winę za to, jaki jest, ponoszą rodzice. To są naprawdę przyzwoici i uczciwi ludzie, ale ich wychowanie bezstresowe okazało się tragiczne w skutkach. Zawsze tańczyli tak, jak syn im zagrał, a dziś ich życie przypomina horror. Jak w tej Balladzie o Januszku.
Kiedy synek siedzi w wiezieni – to gnębi ich telefonami i listami, taki stęskniony. Kiedy opuszcza więzienie, a jest trzeźwy, to nawet miły z niego chłopak, ale jak się napije… I ja, i inni sąsiedzi, ba – nawet jego rodzice — oddychamy z ulgą, kiedy dowiadujemy się, że znów poszedł tam, gdzie jego miejsce. Kiedy nie siedzi, co kilka dni przyjeżdża policja, bo ten bije rodziców, demoluje mieszkanie albo po pijanemu grozi, że się rzuci z okna. A niechby skoczył i skończył te cyrki! Tak się naprawdę nie da żyć. Szkoda jego rodziców, szkoda nas – sąsiadów.
No i zastanawia mnie jedno: wiem, że ten Błażej ma orzeczony wyrok w zawieszeniu. Okazuje się jednak, że zakłócanie porządku, dręczenie rodziny, trwonienie pieniędzy podatników na cykliczne akcje ratowania samobójcy (nie wspomnę o tym, że w momencie, kiedy Błażejek zastanawia się nad tym, czy skoczyć czy nie, ktoś naprawdę może potrzebować pomocy służb zaangażowanych w tę akcję) to za mało, żeby wsadzić go z powrotem do więzienia. Boję się pomyśleć, co musi się wydarzyć, żebyśmy odzyskali święty spokój.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze