Przeciw e-paleniu
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuE-papierosy pojawiły się niedawno i błyskawicznie zdobyły popularność. Sam dałem się przekonać. O ile, z ogromnym trudem mogę zrozumieć przeciwników tradycyjnych papierosów (ich piękny zapach nie musi każdemu się podobać), to niechęć do ich elektronicznych odpowiedników wydaje mi się niczym więcej jak tępą złośliwością. Chodzi po prostu o to, by komuś uprzykrzyć życie.
E-papierosy pojawiły się niedawno i błyskawicznie zdobyły popularność. Sam dałem się przekonać. Niepokoi mnie tylko pogłoska, jakoby były zdrowsze od normalnych. Myśl, że będę żył dłużej, napawa mnie przerażeniem.
Nie pamiętam równie żywiołowo rozwijającego się biznesu. Trzy lata temu, stosownych sklepów było tyle co kot napłakał. Teraz, atomizery, buteleczki z nikotyną i resztę stosownego ustrojstwa sprzedają niemal wszędzie. Jak zawsze w podobnych sytuacjach, ujawniają się przeciwnicy. W kilku miastach zakazano e-palenia w komunikacji publicznej. Nieszczęście to stało się udziałem mojego rodzinnego Krakowa. Pan senator Bolesław Piecha publicznie wykazał chęć zrównania e-papierosów z normalnymi. Innymi słowy, życzy sobie zapędzić nas do getta.
Miałem kiedyś taką przygodę. Wsiadłem do pociągu, rozłożyłem komputer na kolanach, wyjąłem e-papierosa i natychmiast zacząłem ćmić. Współpasażerka, młoda dziewczyna w dość ostrych słowach poprosiła, bym przestał. Nim udzieliłem odpowiedzi, do rozmowy włączył się starszy facet, który poradził jej, by natychmiast wezwała konduktora. Wyręczyłem ją w tym zadaniu. Konduktor przyszedł. Zapytałem, czy e-palenie w przedziale jest zabronione. Otóż, nie było. Faceta szlag trafił, dziewczyna się zasępiła. Jaki był koniec tej historii? Zostawmy to na koniec.
O ile z ogromnym trudem mogę zrozumieć przeciwników tradycyjnych papierosów (ich piękny zapach nie musi każdemu się podobać), to niechęć do ich elektronicznych odpowiedników wydaje mi się niczym więcej jak tępą złośliwością. Chodzi po prostu o to, by komuś uprzykrzyć życie, by świat stał się gorszym miejscem. Ludzie – tacy jak moja towarzyszka podróży – sto lat temu popieraliby amerykańską prohibicję i próbowali zakazać tańców.
E-papierosy wymyślono zaledwie dekadę temu w Chinach. Nie zostały dokładnie zbadane, nie posiadają żadnych atestów, co budzi spory odnośnie ich szkodliwości. Nie posiadam żadnej wiedzy medycznej, z biologii i chemii jechałem na miernych, lecz mogę rozstrzygnąć tę kwestię. E-palenie szkodzi. Polega na wprowadzaniu roztworu nikotyny do organizmu. Nikotyna jest trucizną. Gdybym walnął szklaneczkę roztworu, najprawdopodobniej padłbym trupem. Niemniej, w odróżnieniu od tradycyjnych papierosów, szkodzi wyłącznie mnie. W konsekwencji palenie tej elektrycznej fajeczki powinno zostać sprawą moją i nikogo innego. Zwracam uwagę na rozliczne oszczędności dla budżetu państwa. Jeśli szkodliwość e-palenia jest wysoka, to migiem odwalę kitę i nie będzie problemu z utrzymaniem mnie na starość. Poza tym, poznamy skalę szkodliwości e-papierosa bez konieczności przeprowadzania specjalnych badań.
Ponieważ sklepy z e-papierosami mnożą się jak króliki, pojawił się pomysł obłożenia całego tego interesu podatkiem akcyzowym. Jest w tym jakaś logika. Skoro akcyzę płacimy za normalne szlugi, to dlaczego ich zdrowszy odpowiednik ma być wolny od tego obciążenia? Do tego, budżet trzeszczy, rząd szuka pieniędzy i opodatkowałby tlen, gdyby tylko było to możliwe.
Jestem przeciwny temu rozwiązaniu. Ludzie przerzucili się na e-papierosy również ze względów ekonomicznych. Gdy ceny pójdą w górę, wrócą do tradycyjnego palenia, sprawiającego dużo większą radość. Lekarze będą jęczeć, a palacze się krztusić. Ich sprawa. To jeszcze nie ma znaczenia.
W odróżnieniu od tradycyjnego papierosa, roztwór nikotyny można przygotować samemu, w domowym zaciszu. Jak bimber. To naprawdę nic trudnego. U mnie, na dzielni Arabowie prowadzą niewielki sklep z akcesoriami do e-papierosów. I wszystko robią sami. Oferują roztwory nikotyny o różnym stężeniu i kilkudziesięciu smakach.
Obłożenie e-papierosów akcyzą doprowadzi do tego, że palacze zaczną sami przygotowywać roztwór, lub, co bardziej prawdopodobne, skorzystają z usług chemika, zajmującego się tym na dziko. Wyobrażam sobie, jak nasi dzielni policjanci tropią nielegalne wytwórnie nikotyny w płynie i dokonują masowych aresztowań. Tajniacy krążą po knajpach i parkach. Oczyma mej duszy najczarniejszej widzę sędziego wydającego surowe wyroki i przepełnione więzienia. Wizja ta jest straszna, śmieszna i idiotyczna jednocześnie.
Od każdego katomizera, od każdej butelki nikotyny odprowadzany jest podatek VAT. I to powinno wystarczyć.
Pozostaje jeszcze problem dzieci. Te pozostają przedmiotem nieustającej troski urzędników i działaczy społecznych. Co prawda, podniesiono VAT na ubranka, zamykane są szkoły, a przedszkole kosztuje majątek, ale przecież to pikuś w porównaniu z problemem nieletnich kurzących e-szlugi. Tu, znów, sprawa jest prosta. Wystarczy zakazać sprzedaży. Tak, zwyczajnie. Jesteśmy przecież doskonali w zakazywaniu. Odpowiednie przepisy już istnieją. Skoro dziesięciolatek nie może kupić ramki fajek, nie sprzedawajmy mu również butelki z nikotyną. I już. Problem z głowy. Przynajmniej w teorii.
Co z moją przygodą pociągową? Jak się skończyła? Konduktor sobie poszedł, a ja za nim, zapalić na korytarz. Wygrałem potyczkę, lecz nie chciałem nikomu przeszkadzać. Może niepotrzebnie oddałem pola? To całkiem prawdopodobne. Kiedy wróciłem do przedziału, dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco i powiedziała coś takiego:
— Wie pan, ja sama palę, normalne papierosy. I fakt, że pan może palić, a ja nie, był dla mnie nie do zniesienia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze