„Ekipa z Warszawy”, czyli „barwni i niesamowici Polacy”
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuKiedyś w MTV leciała naprawę dobra muzyka i świetne teledyski. Polscy artyści produkowali siermiężne, toporne klipy do swoich kompozycji, a MTV pokazywało teledyski R.E.M., U2 i Beastie Boys. To się naprawdę dobrze oglądało. Dziś MTV ma już niewiele wspólnego z muzyką. W ramówce stacji znajdziemy przede wszystkim programy dla nastolatków, m.in. o miłości, ciąży i wychowywaniu dzieci. Ale teraz mamy nową, zdecydowanie wystrzałową propozycję: „Warsaw Shore”, czyli „Ekipę z Warszawy” - program wzorowany na „Ekipie z New Jersey” i „Ekipie z Newcastle”.
Kiedyś w MTV leciała naprawę dobra muzyka i świetne teledyski. Polscy artyści produkowali siermiężne, toporne klipy do swoich kompozycji, a MTV pokazywało teledyski R.E.M., U2 i Beastie Boys. To się naprawdę dobrze oglądało. Dziś MTV ma już niewiele wspólnego z muzyką. W ramówce stacji znajdziemy przede wszystkim programy dla nastolatków, m.in. o miłości, ciąży i wychowywaniu dzieci. Ale teraz mamy nową, zdecydowanie wystrzałową propozycję: „Warsaw Shore”, czyli „Ekipę z Warszawy” - program wzorowany na „Ekipie z New Jersey” i „Ekipie z Newcastle”.
Trzeba uczciwie przyznać: warszawska ekipa rządzi w internecie. Informacje o erotyczno-alkoholowych wybrykach bohaterów znajdziemy w każdym „szanującym się” portalu plotkarskim, a na YouTubie jest mnóstwo soczystych wypowiedzi Mariusza, Eweliny i „Trybsona”. Zastanówmy się, skąd ta popularność? Czyżby to, co emituje MTV, to przeciwwaga dla ultraprawicowych poglądów nawołujących do płciowej wstrzemięźliwości, ograniczenia spożycia alkoholu i skupienia się na modlitwie? A może nasza fascynacja ekipą z Warszawy wynika z zazdrości: chociaż nikt z nas nigdy nie pozwoliłby sobie na idiotyczne wygłupy przed obiektywem, zazdrościmy bohaterom tego, że po prostu dobrze się bawią i mają wszystko w nosie.
Dziś polska młodzież wychodzi z założenia, że idiota z pieniędzmi to ktoś lepszy niż biedny intelektualista. Cóż ma więc zrobić młody człowiek, który po skończeniu szkoły średniej albo studiów bezskutecznie szuka pracy i z trudnością wiąże koniec z końcem? Żyć marzeniami o tym, że może i on/ona znajdzie się w ekipie z Wrocławia, Poznania albo Krakowa (tylko czy artystyczny Kraków będzie umiał bawić się tak, jak alkoholowa Warszawa?). Oglądamy więc „Ekipę z Warszawy”, śmiejemy się z poziomu dialogów, jakie z trudem budują wystylizowani do granic niemożliwości bohaterowie show, i… chyba im zazdrościmy (na stronie MTV znaleźć można informację, że „Warsaw Shore” to losy grupy barwnych i niesamowitych Polaków). Ja z trudem przebrnąłem przez kilka odcinków i zdecydowanie mam dość. Zrobiłem to, by przekonać się, co napędza dziś zbiorową świadomość. Ale są pewnie tacy, dla których „Warsaw Shore” to propozycja znacznie ciekawsza niż "Fakty" lub "Wiadomości". Bo przecież jest o życiu! Sprawa jest naprawdę poważna. Jak podaje Łukasz Szewczyk w artykule opublikowanym na portalu Media2.pl, W czasie emisji pierwszego odcinka, program zgromadził największą oglądalność, która wyniosła 83 tys. widzów (w wieku 13–24), natomiast w grupie komercyjnej 230 tys. widzów (w grupie osób od 16 do 49 lat).
Nie będę streszczał fabuły „Ekipy z Warszawy”, bo nie ma w zasadzie o czym pisać. Kilkoro młodych ludzi mieszka w ekskluzywnym apartamencie, w którym jedzą, śpią, uprawiają seks itp. A później chodzą na suto zakrapiane imprezy. Co w tym tak pociągającego? Przecież mnóstwo Polaków wynajmuje domy na imprezy i robi dokładnie to samo, co warszawska ekipa. Jest tylko jedna różnica: nikt tego nie filmuje, a przecież oko kamery jest w tym wszystkim najważniejsze. Jeśli nie ma nas w telewizji (niektórzy mówią, że na Facebooku), to nie istniejemy. Dlatego uczestnicy „Warsaw Shore” robią wszystko, by zaistnieć, schlebiając naszym najniższym gustom i instynktom. Paweł „Trybson” po rozstaniu ze swoją narzeczoną, postanowił zostać łamaczem kobiecych serc i czynnym poszukiwaczem gorących „ptaszyn”, a dokładnie – „gąsek". Mariusz z Płońska […] od 10 lat regularnie chodzi na siłownię. Lubi nie tylko oglądać filmy akcji, ale także chciałby zagrać w jednym z nich – zwłaszcza w tym, kręconym w Vegas. Poza aktorstwem marzy mu się własny sklep z suplementami, póki co jednak wspiera rodzinny biznes, którym jest agroturystyka. A Ewelina ze Zgierza to kobieta pochłonięta lekturą o odległych krajach, pogłębia swoje zamiłowanie do kultury arabskiej. Uwielbia nasz „krajowy” alkohol ;) i opalonych mężczyzn. Brzmi sympatycznie i bardzo inteligentnie. Ale pojawiająca się kamera zmienia wszystko. A może pokazuje prawdę: nie inteligencja się liczy, ale ładnie opalone ciało, kasa i seks.
Specjaliści od mediów stwierdzą: takimi prawami rządzi się dziś telewizja, która spośród wszystkich mass mediów przekazuje najmniej informacji. Bo w TV liczą się nie fakty, a emocje. Bardziej pasuje nam infotainment, czyli gatunek dziennikarski, łączący w sobie informację (ang. information) i rozrywkę (ang. entertainment) niż sama informacja, przedstawiona w najbardziej rzetelny sposób. Śmiem twierdzić, że i infotainment przechodzi dziś do lamusa, bo i fakty przestają mieć dla nas znaczenie, skoro są nudniejsze od pobudzających nas emocji. Dlatego pojawienie się w naszym kraju „Ekipy z Warszawy” to dowód na to, że magiczna granica została przekroczona. Nie elektryzują nas już programy typu „Mam Talent”, „The Voice of Poland” i „X Factor”, bo nie ma w nich charakterystycznego przekraczania granic. Od dawna uwielbiamy buntowników, a najciekawsi są tacy, których jednocześnie wyśmiewamy i podziwiamy. Polska natura jest przewrotna: cieszą nas porażki innych (do nich zaliczamy zrobienie z siebie durnia przed kamerą), ale i zazdrościmy innym sławy i bogactwa, bo przecież ktoś, kto pojawi się w telewizji, prędzej czy później będzie bogaty.
Nasza fascynacja programami typu reality show przypomina tzw. wojeryzm, czyli – zgodnie z definicją z Wikipedii – stan, w którym jedynym lub preferowanym sposobem osiągania satysfakcji seksualnej jest podglądanie praktyk seksualnych innych osób oraz wykonywanie w tym czasie masturbacji. To definicja kliniczna, określająca pewne zaburzenia preferencji seksualnych. Ale kiedy spróbujemy zastosować ją do społecznego zjawiska, jakim jest zainteresowanie „Big Brotherem” lub „Ekipą z Warszawy”, okaże się, że coś w niej jest. Przecież zwyczajne programy rozrywkowe już nas nie bawią, nie sprawiają nam satysfakcji. Jeśli nie ma w nich potu, krwi lub spermy, wydają nam się nudne.
W najnowszej reporterskiej książce Wojciecha Tochmana, poświęconej życiu mieszkańców Manili – stolicy Filipin – znajdziemy interesującą analizę tego, co fascynuje nas w drugim człowieku. Tochman zwraca uwagę, że fascynacja innością, odmiennością towarzyszy nam od dawna, już od czasów kolonializmu: […] mamy spore i nie tak dawne doświadczenie w jarmarcznym prezentowaniu odmieńców, freaków, obłąkanych, dzieci i kobiet z brodami, garbatych, karłów, pigmejów albo po prostu ludzi o innym kolorze skóry i innej kulturze. Nie tylko w Europie, ale i w ojczyźnie Susan Sontag: ogrody aklimatyzacyjne, lunaparki, cyrki, kabarety, trupy objazdowe, wystawy kolonialne, etniczne wioski, baseny, wybiegi, klatki. Ta lista, jak się okazuje, wcale nie ma końca. Możemy ją swobodnie wydłużać, dorzucając chociażby telewizję i programy typu reality show. Przecież odmieńcy najlepiej się sprzedają.
Amerykańska pisarka Susan Sontag w swojej książce o fotografii napisała, że fotograf jest uzbrojoną wersją samotnego wędrowca, badacza, myśliwego, krążącego po morzach miejskiego inferno, podglądacza, który odkrywa miasto jako krajobraz zmysłowych skrajności. Ekspert radości z oglądania, koneser empatii, odnajdujący malowniczość świata. Dziś to genialne stwierdzenie Sontag, chociaż wciąż jest aktualne, nie oddaje tego, co się z nami dzieje. Wciąż lubimy być podglądaczami, krążącymi po morzach miejskiego piekła. Tylko czy wciąż jesteśmy empatyczni? Czy chcemy odczuwać emocje innych, aby móc nawiązać kontakt z drugim człowiekiem? Czy rzeczywiście wciąż jeszcze dostrzegamy malowniczość świata? Sprawa problematyczna. Podglądamy, ale z zazdrości. Widzimy to, co chcemy zobaczyć; w innych poszukujemy naszych lęków i obsesji. A może popularność „Warsaw Shore” to dowód na to, że po prostu jesteśmy prości, zwyczajni, banalni, mało inteligentni? Mam nadzieję, że nie. Chociaż mogę się mylić. Wystarczy włączyć pierwszy lepszy program telewizyjny, by przekonać się, że rozrywka jest dziś na pierwszy miejscu. A tam, gdzie są łzy, emocje, seks i gniew, zawsze znajdą się pieniądze.
Źródło informacji i cytatów: mtv, media2, wikipedia, pudelek, wikipedia, „Eli, Eli”, Wojciech Tochman, wyd. Czarne, 2013.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze