Urban legend. Urok miejskiej psychozy
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuPlotka miejska to prawdziwy fenomen – żyje swoim życiem, rozprzestrzenia się z prędkością światła, a ma taką barwę i moc, że elektryzuje tłumy. Dodaje ikry szarej codzienności, wyzwalając cały wachlarz emocji: od ekscytacji, po niepokój i trwogę, a czasem wręcz zbiorową psychozę. Legendy miejskie, o których opowiadają nasze bohaterki, nie są może oryginalne i wyjątkowe jak historia Trójkąta Bermudzkiego czy Yeti, ale ich siła rażenia wcale nie jest mniejsza. Może dlatego, że historia działa się koło nich, a jej bohaterem mógł stać się każdy.
Ilona (30 lat, graficzka z Bydgoszczy):
— Wychowałam się w małym miasteczku. Jego mieszkańcy, gorliwi katolicy, raz na jakiś czas dopatrywali się wokół siebie boskich cudów. Co najmniej dwa razy miasto paraliżowała wieść, że oto gdzieś na szybie czyjegoś okna ukazała się Matka Boska. Co to się wtedy działo! Owe sensacje sprawiały, że senne na co dzień miasto ożywało, nigdzie nie mówiło się o niczym innym, tylko o cudzie. Pod domem, który go rzekomo doświadczył, zbierały się tłumy, absolutnie nie zważając na to, że trzeba tworzyć objazdy dla aut. Ludzie całe dnie wznosili modły, a wieczorami – żeby nie zakłócać ciszy nocnej – szeptali modlitwy. Dla mnie brzmiało to po prostu złowrogo — dzień, kiedy mama zabrała mnie na taką adorację to była trauma. Pamiętam siebie – przerażoną tak, że nie mogłam jeść, spać i normalnie funkcjonować. Strasznie się bałam – i tej psychozy, i tego, że doświadczam czegoś, co jest nie do ogarnięcia umysłem. Kiedy ochłonęłam, postanowiłam, że już nigdy nie będę taka głupia i dam się wkręcić. Ja na tej szybie nic, poza kolorowymi zaciekami, nie widziałam.
Co mi jednak z postanowienia, skoro jakiś czas później znów dałam się omamić. Tym razem miasto sparaliżowała wieść, że w pobliskiej wiosce mieszkają sataniści. Sprawa miała wypłynąć przy okazji aresztowania jednego z gospodarzy, który najpierw zgwałcił własną siostrę, a potem – po chorej ceremonii — ją zabił. Nigdy tego nie zapomnę, tak strasznie się bałam. Zresztą nie tylko ja — inne dzieciaki także wydawały się być przerażone, bo opis rytuałów, jakie podobno owe „diabły” przeprowadzały, był szokujący (tak w swej szczegółowości, jak i barwie opisów). Sataniści mieli grasować w okolicy jako zorganizowana grupa, i porywać ludzi, by wykorzystać ich do swych niecnych celów podczas czarnych mszy. Przez jakiś czas miasto – po zmroku – pustoszało. Ulice ożywały na moment przed osiemnastą, kiedy na wieczorną mszę zmierzały przejęte grupki wiernych. Wiadomo – satanistów najlepiej przegonić żarliwą modlitwą i głośnymi pieśniami. To jednoczyło społeczność – żądni wrażeń plotkarze brzęczeli niczym rój os. I znów z życiorysu mogę wykreślić kilka dni, kiedy to nie jadłam, nie spałam, tylko trzęsłam się ze strachu na samą myśl o obrzędach wyznawców diabła. Skąd się to wszystko brało, nie wiem, ale podejrzewam, że dorośli – tworząc miejskie legendy — bawili się wyjątkowo dobrze. Może wreszcie czuli, że żyją? Nareszcie coś się działo? Dziś śmieję się z tego wszystkiego, ale nie do końca potrafię wymazać te paraliżujące emocje. Na wszelki wypadek zamieszkałam w dużym mieście. Tu, mam wrażenie, jakoś trudniej o plotkę, która paraliżuje życie i rujnuje wrażliwą psychikę.
Dominika (29 lat, weterynarz z Poznania):
— Kiedy studiowałam, mieszkałam w ośrodku akademickim na obrzeżach miasta. To były piękne czasy – wokół nas były lasy, jeziora i inne „piękne okoliczności przyrody”. Żyliśmy beztrosko – jedynie zaliczenia i sesja raz na jakiś czas podnosiły nam ciśnienie i zaburzały studencki rytm. Czasem dochodziły do nas wieści z miasta, także plotki miejskie, z porwaniem dzieci w roli głównej. Nie podniecaliśmy się jednak nimi szczególnie, bo nas nie dotyczyły. Owa urban legend miała dwie wersje, oczywiście obydwie z udziałem mieszkanek naszej aglomeracji. Jedna głosiła, że ktoś uprowadza małe dziewczynki z supermarketów. Ta opowieść była osadzona w lokalnych realiach, miała swój dramatyczny przebieg i happy end – uśpioną i ogoloną dziewczynkę odnaleziono w sklepowej toalecie chwilę po tym, jak jej matka, zaniepokojona zniknięciem, zawiadomiła ochronę, która to zamknęła sklep. Druga historia miała miejsce w czymś na wzór Disneylandu – tam porwaną dziewczynkę odurzono czymś takim, że jej matka, stojąc ze strażnikami w bramie, rozpoznała swoje dziecko po bucikach. Mała miała bowiem zmienioną, opuchniętą twarz, obcięte włosy i nie swoje ubranie. Do dziś zachodzę w głowę, po cholerę ktoś wymyśla takie rzeczy.
Drugi raz zmierzyłam się z plotką miejską, która dotknęła mnie bezpośrednio. Otóż miasto obiegła wieść, że na dworcu PKP, ale i w okolicach przystanków autobusowych, porywane są studentki. Do eleganckiego auta, celem podwiezienia na stancję miały być zapraszane wyłącznie przyjezdne dziewczyny, bo o ich zniknięciu policja dowiedziałaby się później, niż w przypadku tych, które mieszkały z rodzicami. Robić to miał jakiś młody mężczyzna. Wszystkie uprowadzane kobiety wyglądały zdrowo – były bowiem potencjalnymi dawcami wszelakich organów. Nim się zorientowaliśmy, daliśmy się tej wieści zahipnotyzować – podawaliśmy ją dalej, naturalnie ku przestrodze, a robiliśmy to z takim przejęciem i wiedzą, jakbyśmy przy takim porwaniu byli. Nie przejmowałam się za bardzo – przecież jakby coś, wystarczy nie wsiadać do auta nieznajomego. Niestety z czasem plotka ewoluowała – po jakimś czasie okazało się, że dziewczyny do samochodu zaciągane są siłą, co oznaczało, że nic już nie zależy od nas, a przytrafić się to może każdej. Faceci mieli luz i często nas straszyli — a to wyskakując z krzaków, a to otwierając znienacka drzwi bryki, pożyczonej najpewniej od rodziców. Chociaż śmiałyśmy się, to jednak żyłyśmy w pewnym napięciu. Kiedy trzeba było wrócić do akademika po popołudniowych zajęciach albo wieczorem z klubu – miny nam rzedły, choć każda starała się trzymać fason i być ponad ciemnogród. Z czasem wszystko rozeszło się po kościach, ale — choć od tamtej pory minęło kilka lat — do dziś jestem w stanie, na zawołanie, odtworzyć całą gamę niepokojących emocji, jakie mi w owym czasie towarzyszyły. Tak, wtedy to była mocna rzecz!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze