Romans w poczekalni
CEGŁA • dawno temuNa fizykoterapii poznałam Faceta przez duże F. Nie chodzi mi o jego garniaki, laptopy, auto, pozycję. Jest nieśmiały, pełen dystansu i dzielny po stracie narzeczonej. Jak dotąd, rozmawiamy tylko w poczekalni, czasem na parkingu. Wydaje mi się, że coś do siebie poczuliśmy, że to więcej niż rozmowy. Jest 10 lat starszy, utrata narzeczonej to pewnie prawie jak bycie wdowcem. Czy powinnam go sobie odpuścić?
Droga Cegło!
Mam 19 lat. Przede mną matura, ale inne ważne decyzje chyba też.
Zawsze byłam osobą spragnioną uczuć, chłopaków, wariackiego życia we dwoje, jak na niektórych amerykańskich filmach. Może w Polsce nie da się tak fajnie wsiąść w samochód i jechać bez przerwy 3 tysiące kilometrów, ale są inne możliwości spożytkowania energii i ja nie próżnowałam pod tym względem.
Pierwszego chłopaka miałam w wieku 13 lat, starszego. Nie trwało to długo, ale po nim związałam się z kimś z mojej klasy aż na 4 lata, to była pewnie TA pierwsza miłość, z tym, że zaczęło się stopniowo psuć i wykruszać, gdy wybraliśmy inne licea. Tąpnęło mnie, kiedy ostatecznie to on mnie rzucił, i zaczęłam trochę szaleć. Nie uważam się za mega doświadczoną, ale kolejni kolesie coś w tym temacie przebąkiwali. Jeden nawet walnął mi w stylu, że jestem za młoda na dziwkę, na szczęście przed tym tekstem do niczego między nami nie doszło, a po nim tym bardziej. Ale dziś przynajmniej wiem, że moi rówieśnicy to chyba jeszcze nadal szukają dziewic. Życzę im szczęścia. Mam to zaofiarowania to, co mam, siebie, i rycerzyki nic innego we mnie nie znajdą. Nie pasuje – trudno.
W zeszłym roku byłam za granicą na zbieraniu owoców, żeby zarobić na drugie pół wakacji. Okazało się, że to nie dla mnie, załatwiłam sobie totalnie kręgosłup. Schylanie, dźwiganie – zakazane, bo inaczej muszę 2 tygodnie leżeć na podłodze i brać tony prochów. Boli jak cholera, ale cierpienie też może być darem od losu, nie?
Na fizykoterapii poznałam Faceta przez duże F. Nie chodzi mi o jego garniaki, laptopy, auto, pozycję. Jest bardzo dzielnym człowiekiem, któremu „rzuciło się” na kręgosłup po śmierci narzeczonej w wypadku. Już od 2 lat próbuje żyć normalnie, iść do przodu, walcząc z podwójnym bólem. Podobno kłopoty z kręgosłupem mogą nie być od pracy fizycznej, ale też od ciężkiej reakcji psychicznej na stres. On ma właśnie ten przypadek. Chodzi na rehabilitację 3 razy w tygodniu, ale jak ma gorsze dni, to nawet nie jest w stanie wsiąść do samochodu ani go prowadzić o własnych siłach. Takiego bólu wolę sobie nawet nie wyobrażać. Mnie załatwiły truskawki, jego – prawdziwa tragedia.
Jak dotąd, rozmawiamy tylko w poczekalni, czasem na parkingu. Czasami przychodzimy w podobnych godzinach. On jest nieśmiały, pełen dystansu, aż trudno uwierzyć, że ma jakieś odpowiedzialne stanowisko. A może w pracy jak kameleon przemienia się w agresywną bestię, nie wiem.
Wydaje mi się, że coś do siebie poczuliśmy, że to więcej niż rozmowy o kręgosłupach. Widzę jednocześnie beznadzieję pomysłu, który zrodził się w mojej głowie. On jest 10 lat starszy, utrata narzeczonej to pewnie prawie jak bycie wdowcem. Sprawia wrażenie kogoś, kto ani trochę nie jest napalony na zaliczanie dziewczyn, nie zdziwię się, gdy kiedyś mi powie, że tamta zmarła była jak dotąd jedyną w jego życiu… Ja z kolei nie mogę oszukać swojej natury, chciałabym go rozruszać, zobaczyć na jego twarzy uśmiech totalny i bezwarunkowy, nie taki przez łzy. Myślę, że umiałabym to sprawić, ale na razie on mnie też onieśmiela. Boję się również zbliżyć do niego, a potem przyznać, że co nieco już w życiu robiłam, żeby mnie nie odrzucił, jak co po niektórzy. Pewnie powinnam go sobie odpuścić, ale…
kropkabordo
***
Droga Kropko!
…się zakochałaś, cofnęłaś w czasie i w miejsce rozbrykanej młodej kobiety pojawiła się zalękniona nastolatka. Dużo u Ciebie tych strachów, jak na tak „doświadczoną” dziewczynę, powiem Ci. Chyba nadal te najważniejsze przeżycia dopiero przed Tobą. I mam wrażenie, że sama doszłaś do podobnego wniosku.
Za mało wiem o obiekcie Twoim westchnień, aby podpowiedzieć Ci optymalny sposób postępowania. Najgorszy wariant jest taki, że zwierzenia „w poczekalni u lekarza” to osobna kategoria kontaktów międzyludzkich, które wygasają poza murem placówki. Ale bywa i tak, że opowiadający o sobie wysyła sygnał. I niekoniecznie jest to tarcza: tak mi źle, że błagam, zostawcie mnie w spokoju. Czasami może to być bardzo zawoalowana zachęta. I tę wersję roboczo przyjmijmy za punkt wyjścia, jeśli rzeczywiście pragniesz wyprowadzić tę znajomość na szersze wody.
Ba, ale jak? Osobisty dramat tej miary wymaga ze strony osoby przejmującej inicjatywę równie gigantycznej cierpliwości, taktu i – hartu ducha w razie niepowodzenia. Gra o miłość jest jak huczny, tłumny bal: ktoś zawsze może odmówić nam tańca, i chociaż to bardzo niemiłe, nie należy nalegać. Trzeba się otrząsnąć, wycofać i iść szukać dalej. Piszę Ci o tym dlatego, że Wasze spotkania trwają, jak rozumiem, już kilka miesięcy, a żałoba tego chłopaka – 2 lata. Taki żal jest nieprzeliczalny i nie mogę Cię zapewnić, że on jest gotów na cokolwiek. Myślę pozytywnie w oparciu o Twoje przeczucia – te optymistyczne, gdyż nachodzi Cię również zwątpienie i zniechęcenie. Te ostatnie musisz zwalczyć, podejmując jakiekolwiek kroki. Człowiek zraniony nie poradzi sobie, jeśli płynące od Ciebie bodźce będą sprzeczne.
Dlatego po pierwsze, radzę: przepędź kompleksy, gdzie pieprz rośnie. Niepotrzebnie robisz z siebie femme fatale na bazie jednej niewybrednej opinii i kilku uczuciowych porażek. Jeszcze groźniejsze jest to, że z góry zakładasz, jaki jest ten chłopak i jak Cię w związku z tym oceni. Skąd wiesz, że negatywnie? I w ogóle skąd pomysł, by zaczynać znajomość od „wyznania win”? Powiedz sobie, że zaczynacie oboje tu i teraz, każde ze swoim bagażem. Nie będziecie przecież sobie robić brutalnego przeszukania, jak celnicy, Wasze życie niech się odsłania powoli, warstwa po warstwie. Jeśli inwestujesz w kogoś swoje uczucia, miej odrobinę zaufania do jego rozsądku i wrażliwości, daj mu (i sobie!) szansę na samodzielne myślenie. Inaczej to bez sensu.
Po drugie: swój kapitał w postaci wrodzonego temperamentu i żądzy zabawy inwestuj tym razem z umiarem. Co nie znaczy, że masz go ukrywać! Jesteście bardzo różni, warto to podkreślić. Umiejętnie, ale wykorzystać. Musisz się odsłonić na razie jedynie poprzez wyraźne wykazanie inicjatywy. On się prawdopodobnie na to nie zdobędzie, może wciąż tkwi w letargu i zagłusza wszelkie myśli oraz instynkty pracą. Trwa to jednak na tyle długo, że możesz już spróbować zapukać do jego samotni. Chodzi jednak o to, by był to naprawdę mały kroczek – nie zaproszenie na koncert rockowy czy kolację ze świecami.
Możesz spróbować na przykład czegoś takiego: w dniu, w którym grafik Waszych zabiegów będzie w miarę zgrany w czasie, a jego samopoczucie fizyczne niezłe, poproś go, żeby Cię dokądś podwiózł. Wysiadając, daj swój telefon – tak od niechcenia, gdyby miał chęć pogadać, bo Ty ostatnio czujesz się samotna, a z nim tak świetnie Ci się rozmawia. Jeśli odmówi podwiezienia — też daj telefon. Może przecież spieszyć się do pracy czy poczuć zbyt wielkie zaskoczenie…
Byłoby super, gdyby zadzwonił pomiędzy zabiegami. Reszta rozmowy w Twoich rękach. Ale też nie załamuj się, jeśli ten telefon nie nastąpi od razu, ani nie pytaj o to przy następnym spotkaniu. Kolejny ruch pozostaw jemu.
A ja potrzymam kciuki…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze