Pantoflarze
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuPantoflarz przypomina gołego cesarza ze znanej baśni, czyli nie zdaje sobie sprawy ze skali własnej hańby i w życiu za pantofla się nie uzna, choćby musiał wysyłać SMS-y co kwadrans i przebywać wyłącznie w miejscach, gdzie funkcjonują kamery przemysłowe. Wyrzucam śmieci, ścieram kurze i targam zakupy na zawołanie – jestem porządnym gościem czy już pantoflem?
Organizuję ekipę ratunkową, chodzi o życie młodego mężczyzny. O pomoc błagam wszystkich ludzi dobrej woli.
Znam go od czasów najdawniejszych, wspólnie wchodziliśmy po wysokich stopniach wiodących z ciemnych piwnic dzieciństwa ku golgocie dorosłości. Wspólnie, pijąc wina najtańsze, tęskniliśmy ku seksualnemu zaspokojeniu, określanemu wówczas mianem „ruputupu”, nie przewidując rozmiaru hecy w chwili, gdy nasze życzenie doczekało się spełnienia. Przyznam, że wrastając w męskość, kolega imponował mi twardością. Kobiety zmieniał jak rękawiczki, nie kryjąc specjalnie użytkowego podejścia do całej zabawy, aktualnym dziewczynom nakładał ciasny gorset swoich wymagań, jak uwierał – to do widzenia. Wykonywał również inne numery, których przytoczyć mi nie wolno ze względu na groźbę oskarżenia o seksizm i kłopoty z przedawnieniem się niektórych czynów karalnych. Ale pamiętam wyraźnie: chłop twardy jak skała, rzutki, pewny siebie, ze zaskakującą zdolnością odnajdywania się w nieprzychylnych ludziom światach, obrotny jak mało kto i gdyby nawet kazać mu młócić kompost, spod cepa leciałyby złote samorodki.
Stracony na lata kontakt niedawno się odnowił, pozbawiony jednak dawnej intensywności. Wpadliśmy na siebie przypadkiem i w przelocie, wymieniliśmy numery, doszło do abstynenckiego, bo wirtualnego spiknięcia na jakimś portalu społecznościowym, wreszcie konkret: teraz sobie odbijemy. Dowiedziałem się, że mieszka z kobietą, podobno nawet miłością, ale nie przewidziałem rozmiarów nieszczęścia.
Roboczo wieczór był naprawdę uroczy: kolacja pełna dyskretnych wspomnień. Tylko, z rosnącym przerażeniem obserwowałem skalę zmiany w niedawnym twardzielu, oto przeistoczył się w Kosmatka-Uszatka, na które to określenie reagował z rozczuleniem, nieustannie nadskakiwał, pomagał kobiecie w spełnianiu domowych obowiązków, a jeśli tylko spojrzałem w podłogę, dostrzegał okazję, by się pomigdalić. Zmywał, podawał, zagadywany przeze mnie zerkał na lubą, w ten sposób wymianą mrugnięć ustalając właściwą odpowiedź. Może ma zły dzień, albo coś przeskrobał, myślałem patrząc w tę rozanieloną mordę, zaprosiłem go do siebie na wieczór męski i pozostawiłem, zmywającego naczynia.
Podczas rewizyty kolega się ewidentnie wyluzował i poczulibyśmy się jak za dawnych czasów, gdyby choć raz zdołał wypuścić telefon z ręki. Bo Czesia Floresia, Justynka Pisiulinka nieustannie znajdowała przyczynę, by porozmawiać ze swym Kosmatkiem-Uszatkiem, zyskać wiedzę na temat jakości jego zabawy, oraz – co chyba najważniejsze – wybadać czujnym uchem, czy Kosmatek nie bełkocze od trunków, a w tle nie popiskują dziewczęta. Kontrast między nędzą obecną a chwałą minioną zjeżył mi włosy, wypaliłem: człowieku, ty jesteś pantoflem! Dalej, klaruję, podaję niedawne przykłady, podpieram się nokią co znowu brzęczy, a on spokojnie: wcale nie jestem. Poza tym, tak mi dobrze.
Ta odpowiedź streszcza sens pantoflarstwa, zamyka większość możliwości ratunku.
Dramat zaczyna się już w wypadku definicji, której zwyczajnie nie znamy. Dysponujemy, przykładowo, kilkoma ujęciami zdrady, od twardego, zgodnie z którym nawet pocałunek z języczkiem jest zdradą, po miękkie, wypracowane przez niezaspokojonych mężczyzn (na wyjeździe nie zdrada, z prostytutką nie zdrada, oralnie nie zdrada, pierwszy raz nie zdrada), wszystkie zapewniają czujność i spokój sumienia. Dość dobrze radzimy sobie z takim terminem jak przemoc czy zanik współżycia, tymczasem pantoflarstwo wymyka się definiowaniu. Wyrzucam śmieci, ścieram kurze i targam zakupy na zawołanie – jestem porządnym gościem czy już pantoflem?
Rodzi to kwestie sporne. Adaś twierdzi, że nie jest pantoflarzem, bo może wyjść raz w tygodniu dokąd chce i na jak długo (nie trudno odkryć, że kwestia swobód wieczorowych pozostaje w centrum moich zainteresowań), wielu mu przyklaśnie, a nawet pozazdrości. Bartek w samej konieczności uzgadniania wyjść z żoną, w tym kompromisie dostrzeże Adasiowe pantoflarstwo – prawdziwy facet o takie rzeczy nie pyta. I można się kłócić. Choć moje serce leży po stronie Bartkowych mądrości, postuluję powołanie specjalnego, naukowego gremium najmędrszych profesorów, którzy opracowaliby definicję na specjalnym seminarium. Domagam się jednocześnie, w interesie świata, by gadające głowy do tego przedsięwzięcia rekrutowano wyłącznie z rozwodników po czterdziestce.
Jakiekolwiek definicyjne uchwycenie pantoflarstwa zniesie sytuację obecną. Pantoflarz przypomina bowiem gołego cesarza ze znanej baśni, czyli nie zdaje sobie sprawy ze skali własnej hańby i w życiu za pantofla się nie uzna, choćby musiał wysyłać SMS-y co kwadrans i przebywać wyłącznie w miejscach, gdzie funkcjonują kamery przemysłowe. Zawsze znajdzie się facet w jeszcze bardziej podporządkowanym położeniu, którego można oskarżyć o pantoflarstwo i oczyścić się w ten sposób z win wszelkich. Być może nawet na całym świecie jest tylko jeden pantofel (nie do pary), najintensywniej zgnębiony, w porównaniu z nim te trzy miliardy chłopa to orły śmigające na swobodzie.
Ten stan świadomości, trwania w zakłamaniu sprzęga się z błogim samozadowoleniem, w jakim pantoflarz się pławi. Miał rację mój kumpel: takim jest dobrze, o niebo lepiej niż facetom żyjącym na swobodzie. W końcu, wszelkie uroki życia bledną w obliczu miłości, a ludzie są jej tak głodni, że niedługo dadzą obcinać sobie palce za całusy. Myślimy też o zdrowiu, jakże nadwerężonym w czasach heroizmu, odnajdujemy uroki spokoju. Wreszcie, pantoflarstwo nie tylko unika jasnych definicji, ale – w konsekwencji – nie ujawnia się nagle, lecz stopniowo. Przypomina się starożytna łamigłówka z łysiną: jeden zgubiony włos nie czyni mnie łysym, setny podobnie, więc przy jakiej liczbie utraconych kudłów można mnie zaliczyć do łysoli? Zamieńmy włosy na obrane kartofle, nieszczęsne SMS-y kontrolne, ustępstwa, ograniczenia wolności, rozumiane jako sekwencja drobniutkich kroków. Brakuje wyraźnej granicy pomiędzy łąkami wolności, a słodkim kajdanem pantofla.
Istnieje niezbyt rzeczowo uzasadniony pogląd, że kobiety, przeprowadzając skomplikowaną przecież operację upupienia mężczyzn, nie są władne przewidzieć konsekwencji. Życzą sobie istoty spokojnej i potulnej, łatwej do ogarnięcia, jednocześnie żywiąc podskórny pęd do dzikości. Stąd umiłowanie do chlorów, którym się zachwycałem, stąd też rozmaite zdrady z byle prymitywnym ochlapusem, który, jakimś cudem wyrwał się konwenansom. Takie zdrady nie przynoszą żadnych konsekwencji, gdyż pantofel opętany dobrobytem niczego nie dostrzeże.
Próbowałem więc zebrać ekipę, aby uratować mojego kumpla, wyciągnąć z ciepłych uścisków i przywrócić chwałę. Potencjalni sojusznicy zawiedli, nikt mi ręki nie podał, pozostałem sam w przeczuciu klęski. Nie mojej, ale i pewnej wizji życia.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze