Szczyt bezczelności
URSZULA • dawno temuNa pewno znacie serię dowcipów o różnych szczytach: „Szczyt głupoty”, „Szczyt grzeczności". Jest też oczywiście szczyt bezczelności. W wersji, którą pamiętam jeszcze z lat przedszkolnych to: „Nabrudzić sąsiadowi na wycieraczkę, zadzwonić i poprosić o papier.” Jestem jednak zdania, że przeciętny, szary obywatel potrafi na co dzień odznaczyć się w kwestii bezczelności inwencją co najmniej porównywalną.
Na pewno znacie serię dowcipów o różnych szczytach: „Szczyt głupoty — kupić za ostatnie pieniądze portfel.”, „Szczyt grzeczności — wyskoczyć z okna i zamknąć je za sobą.”. Jest też oczywiście szczyt bezczelności. W wersji, którą pamiętam jeszcze z lat przedszkolnych to: „Nabrudzić sąsiadowi na wycieraczkę, zadzwonić i poprosić o papier.” W czasach bardziej współczesnych pomysłowi obywatele wymyślili jeszcze kilka wariacji, z których najbardziej podobała mi się popularna przed wyborami: „Zagłosować na PiS i wyjechać z kraju.”
Jestem jednak zdania, że przeciętny, szary obywatel potrafi na co dzień odznaczyć się w kwestii bezczelności inwencją co najmniej porównywalną. Nie należę do osób specjalnie zamożnych, jedyne dobra, którymi jestem się w stanie poszczycić to małe mieszkanie w bloku, rozpadający się samochód i działka pod Warszawą. Rodzice wychowali mnie w duchu, że jeżeli coś się ma, to trzeba natychmiast się tym z innymi podzielić, a jeżeli ktoś czymś częstuje, to nie wolno brać, a jeżeli już, to najpierw należy się długo krygować. Niestety, dobitnie odczułam na własnej skórze, że nie wszyscy znajomi odebrali takie wychowanie.
Stosunkowo mało groźny rodzaj ludzi bezczelnych, których każdy na pewno spotkał na swojej drodze, to tacy, którzy pożyczają i nie oddają. Łupami tych złoczyńców padają zazwyczaj przedmioty drobne, gdyż ciężko, żeby ktoś pożyczył samochód, po czym zarzekał się, że go zgubił. Nie jestem nawet w stanie zliczyć, ile kaset, książek i ciuchów pożyczyłam rozlicznym koleżankom, które zarzekały się, że to tylko na parę dni, po czym, kiedy po dwóch miesiącach upominałam się o dany przedmiot, słyszałam: „ No, co ty, przecież dawno już oddałam!” albo: „Nie przypominam sobie, żebym pożyczała od ciebie tą książkę.” Zresztą zdarzają się jednostki nie tyle bezczelne, co roztrzepane. Raz na jakiś czas skruszona koleżanka po pół roku znajdowała moją ulubioną bluzkę gdzieś na dnie swojej szafy i przynosiła mi ją ze skruszoną miną, ale takie wypadki należały do rzadkości.
Trochę bardziej szkodliwi są ludzie, którzy pożyczają i oddają zepsute. Tak jak ostatnio samochód. Kiedy kupiłam mojego ukochanego vana, byłam bardzo z niego dumna i pożyczałam go wszystkim, którzy tego zapragnęli. Do czasu. Kolega tłumaczył, że musi przywieźć trochę mebli z Gdańska, ze swojego starego mieszkania i że będzie bardzo wdzięczny, jeżeli pożyczę mu na kilka dni samochód. Zgodziłam się chętnie, więc zabrał go i zniknął. Po dwóch tygodniach zadzwoniłam do niego i poprosiłam o zwrot samochodu, bo sama go potrzebowałam. A mój uroczy znajomek na to oświadczył rozbrajająco, że nie odwiezie mi go, gdyż samochód nie chce ruszyć. Jego zdaniem rozładował się akumulator. Kiedy po naładowaniu, samochód dalej nie zapalał, odholowaliśmy go do warsztatu, gdzie okazało się, że zepsuta jest uszczelka pod głowicą oraz rozrusznik. Naprawa kosztowała mnie ponad 1,5 tys., a kiedy ośmieliłam się napomknąć o tym koledze, usłyszałam, że to nie jego wina, bo samochód jest stary i od początku kiepsko zapalał.
Jednym z gorszych typów ludzi bezczelnych są tacy, którzy działają poprzez wzbudzanie litości. Jeden mój kolega, normalny sympatyczny facet, z dość wysoko płatną pracą, jął mi kiedyś narzekać, że nie może odłożyć pieniędzy na wymarzoną podróż do Indii, bo życie w Warszawie, a przede wszystkim wynajmowanie mieszkania jest tak koszmarnie drogie, że wysysa z niego wszystkie pieniądze. Żal mi się go zrobiło, bo wiedziałam, że od dawna marzy o tej wyprawie, więc zaproponowałam mu, żeby na kilka miesięcy przeprowadził się do nas (w końcu mamy trzy pokoje), płacił tylko połowę czynszu i w ten sposób zaoszczędził na wyjazd. Propozycję przyjął z uśmiechem i nie minął tydzień, a już stał w progu z walizkami. Szybko jednak okazało się, że była to jedna z gorszych naszych decyzji. Delikwent umówionej stawki nie płacił sam z siebie, tylko trzeba było z niego wyciągać siłą, odmawiał składania się na rachunki za prąd i telefon, tłumacząc, że on dzwoni tylko z własnej komórki i nie zużywa w ogóle prądu, bo rzadko bywa w domu. Kiedy tylko orientował się, że jesteśmy w kuchni i coś gotujemy, zjawiał się natychmiast zerkając ukradkiem na nasze spaghetti, wyjmował z lodówki jakąś zdechłą pierś kurczaka i mówił omdlewającym głosem:
- Och, jaki jestem głodny! Macie może jakiś pomysł, jak można apetycznie przyrządzić tą pierś?
Cóż pozostawało, trzeba było częstować go każdym obiadem. Śniadania i kolacje brał sobie z lodówki samodzielnie. Po trzech miesiącach wyprowadził się, ale bynajmniej nie sam z siebie.
Następnie da się wyróżnić takich ludzi bezczelnych, którzy są zdania, że wszystko im się należy. Na przykład wypoczynek w długi weekend w domku na wsi. Nasz domek jest starą, kurpiowską chałupą z bala, położoną tuż nad rzeką Narwią. Nasze długie weekendy wyglądają tak, że w samochód wsadzamy psa, gitarę, kilka kryminałów i pięć zupek chińskich, na miejscu kupujemy kratę piwa i przez dwa dni oddajemy się błogiemu relaksowi na wystawionych na ganek leżakach. Znajomi świetnie o tym wiedzą. Zdarzają się wyjątki, a wtedy: najpierw błogą ciszę przerywa nam warkot silnika, następnie na nasze podwórko wtacza się samochód, a potem wysypuje się z niego grupka krewnych i znajomych królika.
– Niespodzianka! – krzyczą.
– Jest taka ładna pogoda, że wpadliśmy na szalony pomysł, że was odwiedzimy!
I wszyscy zgodnie zaczynają wypakowywać z bagażnika rakietki do badmintona, frisby i słomkowe kapelusze. Rzecz jasna o dalszym odpoczynku nie ma mowy: „Oprowadźcie nas po okolicy!”, „Jest tu niedaleko jakieś jeziorko albo rzeka?”, „Gdzie będziemy spać?”, „Macie może jakiś czysty ręcznik? Jakoś zapomnieliśmy…”, „A co będzie na obiad? Akurat tak wyszło, że sklepy zamknięte, więc przywieźliśmy tylko makaron i koncentrat pomidorowy…”
Dlatego nie ma się co dziwić, że mimo wyniesionego z domu wychowania, postanowiłam zostać osobą skąpą. Kiedy koleżanka pyta mnie, czy mam jeszcze tą szałową koszulkę z dekoltem na plecach, odpowiadam, że zgubiłam, na każdą prośbę o przewiezienie lodówki, odpowiadam, że samochód jest zepsuty, do mieszkania nie wpuszczam nikogo dłużej niż na jedną noc, a gdy zbliża się długi weekend rozpuszczam wśród znajomych wieść, że w tym roku jadę na Malediwy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze