Na tropach słoni
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuPierwszy raz w życiu przechodziło koło mnie stado słoni. Nie jeden, dwa, czy nawet pięć oswojonych olbrzymów, ale całe stado. Lekkie wibracje stawały się po chwili intensywnie odczuwanymi wstrząsami. Wraz z nimi rudawa droga chowała się w pyle. Wstrzymywałam oddech, trochę ze strachu, a trochę z ekscytacji. Spragnione kąpieli wbiegały do rzeki z lekkością, o jaką bym je nie podejrzewała. Baraszkowały w wodzie, posypywały się piaskiem na brzegu, urządzały gonitwy. Kto by pomyślał, że niektóre osobniki z tego wesołego stada mają za sobą ciężką przeszłość.
Powietrze ma temperaturę sauny. Poranek nie ma nic wspólnego z rześkością. Gdyby nie cień jakie dają palmy, których pełno tu na każdym kroku, spacer stałby się męczarnią. Idziemy przez piaszczystą drogę w kierunku rzeki. Po bokach przykurzone stragany z pamiątkami – bębny, kapelusze, koszulki, figurki zwierząt w jarmarcznych kolorach. Ot, prowincjonalny deptak w Azji. Słychać brzęczące muchy, sprzedawcy wachlują się leniwie zwiniętą gazetą, nie przerywając zajęcia nawet wtedy, gdy ziemia zaczyna drżeć. Lekkie wibracje stają się po chwili intensywnie odczuwanymi wstrząsami. Wraz z nimi rudawa droga chowa się w pyle o tej samej barwie. Wstrzymuję oddech, trochę ze strachu, a trochę z ekscytacji. Pierwszy raz w życiu przechodzi koło mnie stado słoni. Nie jeden, dwa, czy nawet pięć oswojonych olbrzymów, ale całe stado.
Spragnione kąpieli ssaki wbiegają do rzeki z lekkością, o jaką bym je nie podejrzewała. Kilkanaście metrów dalej kobiety robią pranie, baraszkują dzieci przyzwyczajone do widoku zwierząt. Turyści oblegają taras widokowy i strzelają do słoni z migawek swoich aparatów fotograficznych. A olbrzymy nic sobie z tego nie robią. Baraszkują w wodzie, posypują się piaskiem na brzegu, urządzają gonitwy. Kto by pomyślał, że niektóre osobniki z tego wesołego stada mają za sobą ciężką przeszłość. W sierocińcu Pinnawela na Sri Lance znajdują się słoniątka, które straciły rodziców, ślepy samiec postrzelony przez myśliwego i jednonogi kolos, ciężko pracujący całe życie. Tu wszystkie mogą cieszyć się życiem. Tu człowiek spłaca dług wobec słoni.
W dawnych czasach, kiedy połowa wyspy porośnięta była gęstym lasem, słonie zamieszkiwały ją stadami. Do epoki współczesnej dotrwało zaledwie ok. 5 tys. osobników. Elephas maximus maximus, bo taki podgatunek słoni zamieszkuje Cejlon, charakteryzuje się mniejszymi uszami i niższym wzrostem niż słoń afrykański. Tylko 10 % samców ma kły, więc na Sri Lance zwierzęta nie giną z ich powodu. Przyczyną zabijania słoni jest walka o terytorium. Słonie żyją w stadach po około 15 osobników, każdy do zaspokojenia głodu potrzebuje około 5 km2 żerowiska. Lecz coraz trudniej o wolne tereny, kiedy człowiek karczuje lasy i ekspansywnie rozwija turystykę. Zwierzęta wypędzane ze swoich naturalnych żerowisk zapędzają się coraz bliżej ludzkich siedlisk. Mieszkańcy wsi, chroniąc swoje uprawy zastawiają pułapki na słonie, strzelają do nich i podkładają trucizny. W nierównej walce wciąż ginie bardzo dużo słoni. 60 słoni w sierocińcu Pinnawela to zaledwie mały procent tych uratowanych przed człowiekiem i przez człowieka. I pomyśleć, że kiedyś cejlońskie słonie wykonywały na skazańcach wyroki śmierci a same były pod specjalną ochroną. Ich zabicie mogło skończyć się dla człowieka karą pozbawienia życia.
Mieszkańcy Sri Lanki od wieków oswajali słonie i wykorzystywali je w ciężkich pracach. Te wielkie zwierzęta ciągnęły barki, służyły w armii, karczowały lasy a nawet układały fundamenty pod świątyniami miasta Anuradhapura. Dziś słoniowe głowy wyrzeźbione na murze strzegą dagody Ruwanwalisaja. Słoniowe sylwetki zdobią tkaniny, widokówki i większość pamiątek z wyspy. Słonie obok herbaty są najbardziej rozpoznawalnym symbolem Sri Lanki.
Te wielkie ssaki stanowią nieodzowny element życia Cejlonu. Nie tylko zapewniają rozrywkę turystom, którzy je ujeżdżają i podglądają, ale towarzyszą ludziom w codziennym trudzie i świątecznej radości. Nie ma święta bez udziału słonia. Podczas procesji Esala Perahera w Kendy kolos niesie największą z relikwii na wyspie – Ząb Buddy. Przystrojone w żółte szaty zwierzęta podziwiać można w barwnych procesjach.
Jadąc drogami Sri Lanki nie trzeba szczególnego szczęścia by wypatrzyć wolno żyjącego słonia. Kolosy popasają przy drogach niczym u nas krowy. Ich szara skóra nie kontrastuje specjalnie z ciemną zielenią drzew, która w ostrym słońcu południa wygląda jak czerń. Jedynie ruchy potężnych uszu zdradzają olbrzyma. Wyjątkowym widokiem nie jest również słoń wędrujący poboczem. Idzie taki olbrzym, dostojnie kołysząc ciałem, a pilnujący go człowiek wygląda przy nim jak krasnoludek.
Przejażdżka na słoniu to obowiązkowy punkt programu każdej wycieczki. W ramach atrakcji ma się zapewnione: macanie trąbą w poszukiwaniu bananów, brodzenie w wodzie pełnej gadów i betelowe uśmiechy opiekunów. Od ustawicznego żucia betelu zęby kornaków (dozorców słonia) przybierają barwę gnijącej dyni. Zarówno oni, jak i słonie chętnie pozują do zdjęć.
Po Parku Narodowym Yala jeździmy o zachodzie słońca wynajętym dżipem. Masywne sylwetki słoni popasających na łąkach bardziej przypominają skały niż żywe stworzenia. Jednak to one, wolne słonie zapadają w pamięć ze szczególną wyrazistością. Podobnie jak ich donośny ryk. Tęskny i władczy zarazem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze