Biesiada umarłych
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKiedy umrę, w listopadzie odwiedzę Meksyk. To zdecydowanie najatrakcyjniejsza propozycja dla kogoś błądzącego w zaświatach. Nie dość, że przyjmuje się gości, ucztuje przy stole zastawionym smakołykami, to można jeszcze flaszeczkę tequili lub aguardiente wychylić. Plan pośmiertnej podróży przychodzi mi do głowy, podczas wędrówki przez Meksyk w okolicach 1 listopada. El Dia de Los Muertos czyli Wszystkich Świętych w Meksyku to kolorowa fiesta i maskarada na cześć zmarłych.
Jakże to różne od naszej tradycji.
Przygotowania do święta zaczynają się już w połowie października. Dominującym kolorem meksykańskich ulic staje się wówczas pomarańczowy. To barwa kwiatów campas chil wykorzystywanych do zdobienia ofiar dla zmarłych ustawianych przed każdym domem czy instytucją. Witryny sklepowe przyciągają wzrok cukrowymi czaszkami. W piekarniach słodko pachnie pan de la muerte, czyli słodka chałka wypiekana specjalnie na tę okazję. Zapach pieczywa miesza się z duszną wonią kwiatów, kadzideł i czekolady. Słodkie to święto, które niewiele wspólnego ma z nostalgią i strachem przed kostuchą.
Śmierć w kulturze meksykańskiej jest oswojona, przypomina nieco zdziwaczałą przyjaciółkę, z której można sobie pożartować. Nie jest straszna, ani groźna, raczej śmieszna. A El Dia de los Muertos to okazja, żeby z damą z kosą się bratać, przy okazji przezwyciężając własny lęk przed ostatecznością.
Ostatnie dwa, trzy dni przed listopadowym świętem w meksykańskich domach trwa wielkie sprzątanie z okazji przybycia na ziemię dusz zmarłych. Przygotowaniom towarzyszy radosne podniecenie i specjalne zakupy. Sklepy pełne są papierowych kościotrupów, cukrowych czaszek ozdabianych lukrem, czekoladowych trumienek z imionami. Takie słodkości i gadżety wręcza się bliskim. Można na tę okazję założyć maskę potwora.
Ostatni dzień października to czas na stawianie ołtarzy ofiarnych. Chodniki, okna i patia zapełniają się stolikami z centralnie ustawionymi fotografiami zmarłych bliskich. Są cztery świece ustawiane przy krzyżu, wyznaczające zmarłemu drogę do domu. Są kwietne, pomarańczowe girlandy — Meksykanie wierzą, że pąki kwiatów kryją zapach zmarłej duszy. Są również drobiazgi, które lubił zmarły, czasami jest to gitara, czasami ulubione spodnie. Po długiej podróży z zaświatów wygłodniała dusza może liczyć na potrawy lubiane za życia. Troskliwa rodzina z pewnością pomyśli też o papierosach i alkoholu, który ma pomóc w przywoływaniu miłych wspomnień. Prawdziwa fiesta, nawet po śmierci! Każda ofrenda (ołtarzyk ofiarny) może pretendować do miana zwycięzcy w niepisanym konkursie piękności, nie może się jednak równać z najsłynniejszą ustawianą w Casa Azul, czyli w domu należącym kiedyś do Fridy Kahlo w dzielnicy Coyoacan w stolicy.
Dusze zmarłych zaczynają przybywać na ziemię już 31 października. Najpierw pojawiają się aniołki, czyli dusze zmarłych dzieci. Oznajmia to bicie kościelnych dzwonów o godzinie 20. Wówczas na stołach pojawiają się dziecięce frykasy — słodkie napoje, czekolada, mleko, ugotowane kolby kukurydzy, orzechy, migdały i figurki z marcepana. Na smakowanie słodkości aniołki mają jeden dzień. 1 listopada kościelne dzwony obwieszczają przybycie dusz zmarłych dorosłych. Na stołach oprócz chleba, czaszek z cukru, słodyczy oraz napojów gazowanych pojawiają się drób w pikantnym sosie czekoladowym — mole, a także tortillas i tamales lub specjalnie przygotowana wieprzowina. Zmarli mogą ucztować do 3 listopada. W tym okresie odwiedzają też swoje rodziny, które oświetlają im drogę lampami wywieszonymi przed domem i wysypują ścieżki pomarańczowymi płatkami kwiatów.
Dusze, które nie mają rodziny, wędrują od domu do domu. Symbolizują to wędrowne grupy przebierańców, które w nocy z 1 na 2 listopada chodzą od domu do domu i śpiewem, i modlitwą proszą o ofiarę dla dusz. Dostają jedzenie, świece i kadzidło. Dzieci z biedniejszych rodzin dzięki ofierze „dla czaszki” mogą wspomóc rodzinny budżet. Pierwsze listopadowe noce przepełnione są dziecięcym śmiechem i dziwacznymi postaciami przemykającymi kolorowo przystrojonymi ulicami.
Jednak pierwszego listopada najgwarniej jest na cmentarzach. Przy ozdobionych kwiatami i świecami grobach spotykają się całe rodziny i ucztują w intencji pamięci zmarłych. W świetle ognisk popijają piwo i śpiewają wraz z zespołami mariachis. Dzieciaki biegają między nagrobkami, ktoś zatańczy, ktoś inny opowie dowcip. Zmarłym niedbającym o rzeczy materialne wystarcza woń kwiatów i chleba. Nad ranem zapachy jedzenia, campas chil stają się mniej intensywne. Według tutejszych wierzeń to znak, że zmarły się zjawił.
Choć balanga przy grobach trwała do świtu, krewni zmarłych nie odpoczywają. Drugiego dnia listopada trwa gromadne sprzątanie nagrobków i ustawianie na nich świeżych kwiatów. Wieczorem na cmentarzu po raz ostatni płoną świece. Dusze muszą wracać w zaświaty, a ogień wskaże im drogę powrotną. Potem z ołtarzyków ofiarnych zbiera się jedzenie oraz napoje i dzieli między członków rodziny, krewnych. Kończy się kolorowe święto. Kończy się wizyta dalekiej rodziny z zaświatów. Zjawią się za rok na kolejnej biesiadzie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze