Święto w balijskiej wiosce
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuSą kraje, których nie da się poznać w ciągu krótkiego urlopu. Co więcej, gdyby spędzać w nich wszystkie swoje wakacje, gdyby poświęcić im większą część życia i tak pozostałby niedosyt. Jednym z takich miejsc jest Indonezja, czwarte najludniejsze państwo świata, archipelag ponad 17,5 tysiąca wysp i wysepek, obmywanych ośmioma morzami i dwoma oceanami, z mieszkańcami o wszystkich kolorach skóry, mówiącymi przeszło 250 odrębnymi językami i wyznającymi różne religie.
Podróż do Indonezji zawsze oznacza konieczność wyboru.
Mając bardzo krótki urlop i głowę pełną literackich opisów zdecydowałam się indonezyjską podróż rozpocząć od Bali. Pakując plecak zastanawiałam się, czy wysepka, figurująca w katalogach wielu biur podróży i nazywana rajem na ziemi, nie jest przypadkiem wybetonowanym kurortem. Na wszelki wypadek postanowiłam szerokim łukiem omijać najczęściej pojawiające się w turystycznych folderach miejsca — świątynie, gdzie więcej turystów niż wiernych, dmuchane banany sunące po falach i knajpy z hamburgerami. Jechałam w poszukiwaniu rytuałów i ceremonii. I nie zawiodłam się.
Prawdopodobieństwo uczestniczenia w ceremonii religijnej jest na Bali bardzo duże. Balijczycy, którzy jako jedyni w Indonezji wyznają, przesiąkniętą dawnymi animistycznymi wierzeniami i kultem przodków, własną odmianę hinduizmu zwaną dharma, mają kalendarz szczelnie wypełniony świętami. Ceremonie dotyczą ludzi, bogów i przedmiotów.
Według wierzeń mieszkańców wyspy ludzkie życie podzielone na etapy, wymaga odpowiednich rytuałów pozwalających na przejście do kolejnego poziomu. Balijczyk pierwszą swoją ceremonię obchodzi jeszcze w łonie matki, w sześć miesięcy od poczęcia. Potem świętuje się narodziny, 12, 42, 105 i 210 dzień życia, pojawienie się mlecznych zębów, dojrzewanie, zaślubiny i w końcu śmierć. Najważniejszym obrzędem jest kremacja zwłok. To radosne wydarzenie w życiu rodziny, ponieważ wraz z dymem dusza zmarłego opuszcza nieczyste ciało i może odrodzić się na nowo. Ceremonie związane są również z rocznicami poświęcenia świątyń oraz ze świętami różnych przedmiotów. Podczas Tumpek Landep czci się rzeczy z metalu, ale swe dni mają też książki, palmy kokosowe, zwierzęta domowe, lalki, kostiumy i maski. Szczególnie dużo rytuałów dotyczy bogów.
Niektóre święta obchodzone są tylko przez wąski krąg ludzi, tak jak Usaba Sambah, trwające miesiąc (czerwiec lub lipiec) święto we wsi Tenganan na wschodzie wyspy. Wieś zamieszkiwana jest przez Bali Aga, czyli rdzennych Balijczyków, lud mający własną strukturę społeczną i odróżniający się od pozostałych mieszkańców wyspy strojem i rytuałami.
W niedzielne, czerwcowe popołudnie świąteczną gorączkę wyczuwa się już na zatłoczonej drodze do Tanganan Pageringsingan. Strużka motorów niesie pięknie ubranych młodzieńców i dziewczyny w złotych koronach na głowach. Gwar, śmiech i zapach waty cukrowej. Wokół głównego placu rozstawiono stragany z piszczałkami, balonami i smażonym tofu. Między zwiedzającymi przechadzają się koguty o błyszczących piórach i szare bawoły. Zdarza się, że rogate zwierzę szturchnie turystę, który pochłonięty robieniem zdjęć nie zauważa, że stoi na drodze zwierzęcia. Przez jarmarczny zamęt przebija muzyka gamelan selonding. Delikatny, hipnotyzujący dźwięk towarzyszy tańcowi zwanemu makare, w którym mężczyźni ranią się wzajemnie kolczastymi liśćmi pandana. Tancerze przed symboliczną walką ustawiają się w szeregu i trzymają w dłoniach miseczki zrobione z liści. Po wypiciu świętej wody i polaniu nią głowy ustawiają się w kręgu i poddają rytmowi melodii. Krew skaleczonego przeciwnika uważana jest za ofiarę dla demonów. Dzięki piekącej mieszance kurkumy i octu, którą smaruje się rany, na torsach wojowników nie zostają blizny.
W tym samym czasie ofiary dla bogów składają kobiety. Przeciskają się przez tłum gapiów i międzynarodowych ekip telewizyjnych, niosąc na głowie kosze z finezyjnie ułożonymi owocami. Przez cały dzień świątynie znajdujące się na krańcach wsi szczelnie wypełniają się owocowymi piramidami. Trwa tu niepisany konkurs na najdoskonalszą ofiarę.
Oprócz modlitwy jest też czas na uśmiech i pozdrowienia dawno niewidzianych znajomych. Wśród oparów kadzideł i duszącego zapachu kwiatów i owoców trudno nie dać się unieść uczuciu świątecznej radości i zachwytowi. Nad czym? Nad urodą życia na tej małej wyspie i nad urodą młodych tancerek.
Dziewczynki odziane w geringsing, potrójnie tkane, bardzo kosztowne płótno ikat, z wdziękiem oddają się na dziedzińcu świątyni eleganckiemu tańcowi rejang. Materiał, którym owinięte są ciała tancerek powstaje bardzo długo, bywa, że potrzeba na to pięciu lat. Może dlatego ubranie utkane z geringsing chroni przed chorobami i złymi mocami? Młode twarze ozdabia kunsztowny makijaż, ale nawet spod warstw różu i szminki daje wyczytać się dumę pomieszaną ze zmęczeniem. Nie każda dziewczynka może być tancerką w świątyni. Nie każda wytrzyma cały dzień w ciężkim kostiumie stojąc w upalnym słońcu.
W oddali słychać skrzypienie drewnianego diabelskiego koła. Siadają na nim niezamężne dziewczęta, a mężczyźni wprowadzają koło w ruch. Zabawa nawiązuje do starego rytuału płodności, gdzie kręcenie się w kółko symbolizuje zespolenie się nieba z ziemią.
Obserwacja święta w balijskiej wsi rodzi we mnie podziw połączony z głodem. Podziw dla kunsztownej oprawy ceremonii, wielości barw, zapachów, dźwięków i zaangażowania całej społeczności. Głód zrozumienia tego co widzę i chęć poznania więcej i więcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze