Maskarada
URSZULA • dawno temuW jakim my kraju żyjemy? Pół roku zimy to przesada, zdążyłam odwyknąć. Prawdą jest, że nie tak srogich, jak w ludowych podaniach o rekordowych mrozach, lecz mimo wszystko. Co więcej, nie są te nasze zimy zbyt urodziwe; gdzie są słońce i puszysty śnieżek?
Za to szarówa, ulice w brudnym śniegu,w którym można ubrudzić buty i nogawki spodni, spod cienkiej pierzynkiwyglądają gnijące psie kupy, poszarzali ludzie z zaczerwienionymi nosamii przez cały sezon niepranymi kurtkami. Aż dziw człowieka bierze, że tonie u nas notuje się najwyższy współczynnik samobójstw i napadów szału,które kończą się strzelaniem do ludzi z sąsiedztwa i w ogóle do kogo popadnie.Widać to syndrom nie tyle szarych i niedomytych społeczeństw,co przesyconych.
Ja na przykład dziś wyczuwam w sobie potencjał kogoś zastrzelić. Zamiasttego nakrzyczałam na kobietę z budki z zapiekankami, która się ślamazarzyła.
---
Właśnie przeżyłam pierwsze wesele w gronie znajomych. Marek i Karolinamieszkają razem do roku, znają się od trzech. Cały ten czas są ze sobąna tyle intensywnie, że ślub był właściwie formalnością. Za to jakąformalnością!!!
W wstępię muszę zaznaczyć, że Marek i Karolina jako typowi przedstawicielewspółczesnej późnej młodzieży nie wykazują w życiu codziennym specjalniedużo przywiązania do tradycji i obrzędów, które do ich wygodnej egzystencjipasują jak przysłowiowa pięść do nosa. Ślub nie był więc kościelny,tylko w urzędzie stanu cywilnego. Ja niestety nie mogłam uczestniczyć w tejświeckiej ceremonii, zjawiłam się dopiero na weselu. Młoda para zajmuje sięna co dzień prowadzeniem niewielkiej, aczkolwiek sympatycznej restauracji,tak więc z lokalem nie było problemu. Często urządzają tam imprezy dla znajomych.Zupełnie nieświadoma intencji gospodarzy co do wesela, zresztą tylko dla znajomych,przypuszczałam, że będzie ono podobne do tych balang.
Zjawiłam się więc punktualnie, elegancka, lecz z umiarem. Zaraz przy drzwiachdopadł mnie Kamil, z dezaprobatą (wtedy jeszcze nie wiedziałam) przekrzywił głowę.Ubrany był garnitur, krawat i białą koszulę, co wzbudziło moje podejrzenia.Na dobre zamurowało mnie dopiero, gdy na sali zobaczyłam moich znajomych,zwyczajnych ludzi, przystrojonych w tafty, koki, much i brokaty, jak z telenoweli.
Coś ty na siebie włożyła — dostało mi się od Kamila (miałam na sobie sukienkęi spodnie — ani śladu taftu, ani koka). Szybko idź złożyć życzenia. Kupiliśmyw prezencie czajnik elektryczny — i pokierował mną do stołu zastawionego śledziami,mięsem i podłej jakości wódką dla niewybrednych. U stołu siedzili nowożeńcy,niemiłosiernie odstawieni i z komicznie postawionymi włosami, jakoś dziwnie napuszeni.Życzyłam szczęścią na drodze życiowej itp. No i jeszcze ten nieszczęsny czajnik,krępujące zaznaczenie, że to od nas. Cała sytuacja była groteskowa, zwłaszczagdy przypomniałam sobie scenki z życia państwa młodych. W rodzaju tej,gdy pijani zasypiali na jakiejś imprezie w wannie.
Po co ta maskarada? Nikt chyba jednak poza mną chyba jakoś nie postrzegałtego balu przebierańców w kategoriach groteski. Dzielne dziewczyny niezrażonesztucznością tańczyły w niewygodnych szpilkach, a chłopcy dzielnie upijalisię wódką. Nawet Kamił się upił i długo tłumaczył wszystkim, że musi natychmiastkogoś pobić, ponieważ na weselu nie idzie kogoś nie pobić. Ot tak.
Zgadnijcie, kto na szczęście nie złapał wianka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze