Rodeo kajakiem i pub Holy Cow
ZUZA • dawno temuZuza dociera nad święte maoryskie jezioro Taupo. Jak zginął lud Waitacha i jaki mieli w tym udział Maorysi.
W zeszły weekend pojechałam z AUCC (Auckland University Canoe Club) czyli z uniwersyteckim klubem kajakowym do Taupo — miasta położonego nad świętym maoryskim jeziorem Taupo w środkowej części północnej wyspy. Taupo to największe jezioro w NZ o powierzchni 606 km kwadratowych. Powstało w miejscu krateru po wybuchu wulkanu, który eksplodował około 186 roku naszej ery. Podobno znaki jego gigantycznej eksplozji — zaciemnione niebo w środku dnia — zostały odnotowane w Rzymie i Chinach.
Legenda głosi, że zanim jeszcze Aotearoa — Ląd Długiej Białej Chmury (maoryska nazwa Nowej Zelandii) została zaludniona przez Maorysów, nad jeziorem Taupo mieszkał lud zwany Waitacha. Maorysi sami przyznają wyższość tamtej cywilizacji. Zagadką jest dlaczego Maorysi utrzymują, że społeczność Waitacha składała się z ludzi żółtych, czarnych, białych, czerwonych — wszystkich ras żyjących razem w całkowitej harmonii i pokoju.
Co się stało z ludem Waitacha? Jedni snują teorie typu Atlantyda, inni uważają, że legenda Waitacha to zmyślona bzdura, a jeszcze inni mówią, że gdy przybyli waleczni Maorysi, to ich zjedli. Maorysi bardzo nie lubią tej ostatniej wersji nie tylko ze względu na to, że stawia ich ona w niekorzystnym świetle jako kanibali, ale przede wszystkim dlatego, że kwestionuje ona ich status pierwszych właścicieli Nowej Zelandii.
Wracając jednak do mojej wyprawy nad Taupo, pobyt tam jest coroczną tradycją kajakarzy. 4 lata temu utonął tutaj kajakarz Niahm Tomkins i od tamtej pory każdego roku odbywają się tam "NT Memorial Rodeo". Impreza odbywa na rzece Waikato wypływającej z jeziora Taupo. Raz dziennie, gdy na jeziorze otwarta zostaje tama, prąd Waikato przybiera na sile i tworzy wiele wirów i wodospadów. Jest jedno takie miejsce na tej rzece, gdzie tworzy się całkiem spora fala uderzająca pod prąd głównego nurtu rzeki. Dzięki odpowiedniemu ułożeniu skał na dnie rzeki na pewnym odcinku rzeki, fala przez cały czas "stoi" w dokładnie tym samym miejscu. I właśnie na tej fali odbywa się coroczne rodeo! Uczestniczący w zawodach kajakarz ma 30 sekund na zaprezentowanie jury oraz widowni usadowionej na brzegu rzeki swoich umiejętności: liczy się styl, czas (nie każdy bowiem potrafi utrzymać się na fali przez 30 sekund) oraz profesjonalizm w wykonywaniu takich manewrów jak wyskoki, okręcanie się wokół własnej osi, podrzucanie wiosła itp.
W piątek około godziny 9 wieczór wraz z Ianem i Jamsem, kolegami z AUCC, dotarliśmy nad brzeg rzeki i spiesznie zabraliśmy się za rozbijanie namiotów, gdyż nadchodził zmierzch i robiło się coraz zimniej. Na polu namiotowym jeszcze prawie nikogo nie było, jako że większość kajakarzy z różnych stron NZ (i nie tylko) miała przybyć następnego dnia bezpośrednio przed rozpoczęciem zawodów. Koledzy rozbijali namioty, a ja śpiewałam im polskie piosenki. Moim dwóm Kiwusom najbardziej przypadły do gust piosenki Kazika - "wyjechali na wakacje" oraz Brathanków - "Czerwone korale". Humory nam dopisywały. Około 11 w całkowitych ciemnościach Ian zabrał się za gotowanie kolacji: klusek z brokułami w jakimś ostrym sosie. Na jedzeniu i gadaniu zeszło nam do 2 nad ranem.
W sobotę wraz z wielką rzeszą kibiców dojechała reszta zawodników i około 10 rano rozpoczęły się półfinały. Ja ograniczyłam się do kibicowania i kąpieli w Waikato, z której dna wybijają ciepłe, czasem nawet parzące źródełka.
Dla mnie główną atrakcją tych zawodów to sobotni wieczór, innymi słowy gorączka letniej nocy. Tradycyjnie, po całym dniu wiosłowania, kajakarze jadą do centrum miasta na wspólną kolacje, a po niej zabawę, która zazwyczaj kończy się w moim ulubionym pubie Holy Cow!. W Holy Cow tańczy się na stołach. Ładują się na nie wszyscy i zazwyczaj jest tam tłoczniej niż na parkiecie. Bawiliśmy się świetnie! W niedzielę rano odbyły się finały i rozdanie nagród. Zwycięzca rodeo (niestety nie był to nikt z naszej grupy) otrzymał najnowszy model kajaka.
Po 5 po południu wszyscy zaczęli się rozjeżdżać. Ja, James, Ian i jeszcze paru innych kajakarzy zostaliśmy najdłużej leżąc na trawie, wygrzewając się w Słońcu, po prostu ciesząc się bezczynną egzystencją.P.S. Nigdy nie opuszczam wyjazdów do Taupo — tego przeuroczego i chyba mojego ulubionego zakątka Nowej Zelandii, chociaż przyznam się, że na moje zainteresowanie kajakarstwem wpłynęła znacznie możliwość tańczenia na stołach i w ogóle fakt, że kajakarze należą do jednych z najbardziej rozrywkowych ludzi, jakich poznałam w NZ. Sama nigdy nie brałam udziału w zawodach rodeo, które wymagają od zawodników wysokich umiejętności. Poziom mojego wiosłowania określiłabym jako początkujące najwyższego stopnia! Cóż, będzie nad czym popracować w nowym roku!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze