„Portret o zmierzchu”, Angelina Nikonova
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuGłośny, kontrowersyjny debiut Angeliny Nikonovej. Portret nagradzano na festiwalach, autorkę okrzyknięto następczynią Bałabanowa, porównywano ją do Łungina, Loznitsy (na naszym podwórku najbliżej byłoby jej do Smarzowskiego z Domu Złego). Ale zachwyty nie były jednogłośne. Nikonova zebrała równie imponującą kolekcję miażdżących recenzji, oskarżano ją o efekciarstwo.
Głośny, kontrowersyjny debiut Angeliny Nikonovej. Modne w ostatnich latach młode kino rosyjskie nie dostarczyło nam dotąd tytułu, który wzbudziłby tak szerokie dyskusje. Portret nagradzano na festiwalach, autorkę okrzyknięto następczynią Bałabanowa, porównywano ją do Łungina, Loznitsy (na naszym podwórku najbliżej byłoby jej do Smarzowskiego z Domu Złego). Ale zachwyty nie były jednogłośne. Nikonova zebrała równie imponującą kolekcję miażdżących recenzji, oskarżano ją o efekciarstwo, głośne były też kłótnie, jakie toczyli o jej film członkowie kolejnych festiwalowych jury.
Marina (rzeczywiście rewelacyjna Olga Dykhovichnaya) jest atrakcyjną trzydziestolatką. Pochodzi z zamożnej rodziny, ma kochającego męża, przyjaciół, mieszkanie w drogiej dzielnicy itd. Pracuje z trudną młodzieżą jako psycholog rodzinny. Wyraźnie przechodzi kryzys: neguje sens swojej pracy, drażni ją sztuczny komfort drobnomieszczańskiego życia. Któregoś dnia decyduje się wrócić do domu spacerem. Przedzierając się przez ponure blokowiska wpierw zostaje okradziona, później zgwałcona przez patrol pijanych policjantów. To zdarzenie wywołuje w niej potrzebę dokonania gwałtownych zmian.
Pierwsza połowa Portretu robi ogromne wrażenie. Od razy wiadomo też, dlaczego Nikonovą tak wytrwale porównuje się do Bałabanowa. To ten sam skrajnie pesymistyczny obraz post sowieckiego świata. Królują wszechobecna brzydota, przemoc, korupcja, bezmyślne twarze, alkohol, brudne bary, kiczowaty wystrój wnętrz, powszechne zwątpienie, brak wiary w możliwość dokonania jakichkolwiek zmian. Ale, podobnie jak u autora Ładunku 200 nie chodzi tu o samo epatowanie. To bezwzględny realizm, który nie budzi wątpliwości i tym samym okazuje się dziwnie wciągający, wręcz hipnotyzujący. Do Bałabanowskiego brutalizmu Nikonova sprytnie dorzuca inne elementy. Pojawiają się ślady skandynawskiej Dogmy (m.in. scena urodzinowej kolacji), ale też starsze elementy rosyjskiej tradycji (Czechow, Dostojewski). Niby widzieliśmy to już ileś razy, ale reżyserka wzbogaca obraz o kobiecą perspektywę. Pomaga jej w tym kapitalna kreacja Dykhovichnej.
Niestety: druga połowa budzi uzasadnione wątpliwości. Marina odnajduje jednego ze swoich prześladowców, początkowo chce się zemścić, ale… i tu następuje zwrot akcji, którego nie chcę zdradzać. Dość powiedzieć, że właśnie on wywołał dyskusje, a mnie najzwyczajniej nie przekonał. Nie idzie tu nawet o (umiarkowaną moim zdaniem) wiarygodność, ale o zmianę tonacji. Marina rzuca się w zdehumanizowany świat i od tego momentu Nikonova porzuca subtelności, chce szokować, kreśli swą opowieść zdecydowanie zbyt grubą kreską. A przede wszystkim traci kontakt z bohaterką, nie wnika w jej motywacje, nie oddaje psychologii postaci, przez co film stopniowo traci siłę wypowiedzi, chwilami zahacza nawet o groteskę. W dodatku reżyserka coraz mocniej bazuje na niedopowiedzeniach, decyduje się na otwarte zakończenie. Na tym etapie wspomniani mistrzowie nowego rosyjskiego kina potrafili wyposażyć swoich bohaterów w uniwersalne, przechodzące w świadomość widza emocje. A to się Nikonovej niestety nie udało.
Stąd temperatura sporu wokół Portretu wydaje mi się przesadzona. I to w obie strony. Bez wątpienia mamy do czynienia z bardzo mocnym debiutem. Nikonova czuje kino, bezbłędnie kreśli realia. Umie ryzykować i ma w tym swoistą intuicję. Ale (dość nachalne) przypisywanie jej maestrii Bałabanowa to już gruba przesada, na której cały film może co najwyżej stracić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze