„Osaczona”, Tess Gerritsen
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuGerritsen zasłynęła jako autorka popularnych thrillerów medycznych, przyzwoitych czytadeł skrojonych prawidłowo pod masowego odbiorcę. Nic genialnego, ale i żadna szmira. W tym kontekście trudno pojąć, dlaczego napisała tak złą książkę: fabularnie durną i pustą, z nieprawdopodobnymi, życzeniowo tworzonymi bohaterami, sztampową intrygą, do tego słodką jak wagon karmelków.
Uwaga, to jest naprawdę okropne.
Miranda Wood jest kochanką żonatego mężczyzny, czyli jej los jest nie do pozazdroszczenia. Jak większość kobiet związanych z żonatymi, nie ma pojęcia, jak właściwie do tego doszło, rujnowanie czyjegoś związku nie mieściło jej się w głowę, a jej myśli, poświęcone żonie i dzieciom przepełnia współczucie. Wreszcie, Miranda decyduje się przeciąć nieszczęsną znajomość, porzucony żonkoś jęczy i prosi o kolejne spotkanie. Dobroduszna dziewczyna ulega, pragnie jeszcze raz wytłumaczyć nieodwołalność rozstania, lecz nie ma na to szansy. We własnej sypialni znajduje jeszcze ciepłego trupa, a sama z kochanki awansuje na podejrzaną.
Dowody świadczą przeciwko Mirandzie, ale los jej sprzyja. Tajemniczy dobroczyńca wpłaca kaucję i dziewczyna zyskuje czas, aby udowodnić swoją niewinność. Pozbawiona doświadczenia właściwego detektywom, nadrabia uporem i rychło odsłania nielichą aferę z szemranym handlem gruntem. W miarę postępów, ktoś dybie na jej życie: samochód próbuje ją przejechać, w pobliżu nazbyt ochoczo wybuchają pożary, wreszcie pojawia się broń palna. Czy to ważne? Otóż, absolutnie nieistotne. Liczy się tylko niejaki Chase, brat zadźganego kochanka. Początkowo pała do Mirandy łatwą do pojęcia niechęcią. W miarę ujawniania dowodów jej niewinności w Chasie zaczynają dominować uczucia innego rodzaju. I tak to się kręci – wszelkie pościgi, śledztwa i strzelaniny służą jedynie temu, aby tych dwoje mogło pożeglować ku zachodzącemu słońcu. Alleluja, chwalmy Pana!
Osaczona jest powieścią niezwykle intrygującą. Tess
Częściowej odpowiedzi udziela sama autorka we wstępie do powieści, gdzie zwierza się ze swojej zapamiętałej miłości do romansów i bezpodstawnie zakłada, że czytelnik podziela to zamiłowanie. Reszty dowiadujemy się ze stopki. Otóż, Osaczona powstała dwadzieścia lat temu, kiedy pani Gerritsen tłukła chałtury, mało tego, powieść tę sprzedano jako romans pod wszystko mówiącym szyldem Harlequin. Po latach, kiedy sukces autorki na innym polu okazał się przytłaczający, rzecz wznowiono w nowej oprawie graficznej, sugerującej kryminał.
Można by przejść nad tym do porządku dziennego – sprzedawanie kilka razy tego samego stanowi dzisiaj normalną praktykę, o którą nie sposób się złościć. Być może Tess Gerritsen ma do spłacenia dom. Ale przecież, dwadzieścia lat temu Harlequiny uchodziły za literaturę wstydliwą, trzeciego sortu, programowo pozbawioną wszelkich wartości. Niżej nie było już nic, jak się wydaje, nawet namiętne czytelniczki nie udawały, że to coś innego. Minęły dwie dekady i co? Ta sama książka, tylko w nowych okładkach jest sprzedawana obok Mankella, Karin Fossum czy choćby Harlana Cobena. Wiem, że papier wszystko wytrzyma. Czytelnik wytrzymywać nie musi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze