Reinkarnacja przedmiotów
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMam wrażenie, że żyjemy w świecie jednorazowych przedmiotów. Sklepy, ledwo co wypuszczą nowe kolekcje, już je wyprzedają. Kupione na lato buty za rok będą niemodne: będą miały nie taki obcas, nosek, kolor. Moda zmienia się błyskawicznie, nakręcając w dużej mierze gospodarkę. Czasem zastanawiam się, co sobie o Europejczykach czy Amerykanach myślą Chińczycy zatrudnieni w fabrykach odzieży czy butów.
Mam wrażenie, że żyjemy w świecie jednorazowych przedmiotów. Sklepy, ledwo co wypuszczą nowe kolekcje, już je wyprzedają. Kupione na lato buty za rok będą niemodne: będą miały nie taki obcas, nosek, kolor. Moda zmienia się błyskawicznie, nakręcając w dużej mierze gospodarkę. Czasem zastanawiam się, co sobie o Europejczykach czy Amerykanach myślą Chińczycy, Tajowie i mieszkańcy Kambodży, zatrudnieni w fabrykach odzieży czy butów. Kiedy drobne Chinki szyją wielkie sukienki w rozmiarze XXL… Jakie wyobrażenie o ludziach Zachodu mają Azjaci? Czy w ich oczach nie jesteśmy przypadkiem bandą przygłupich, próżnych grubasów?
Widziałam kiedyś program, w którym pokazywano, jak używana odzież z USA i Europy trafia do biednych afrykańskich krajów. Wystrojeni w kolorowe, idiotyczne ubrania ludzie, którym brakuje na co dzień wody i jedzenia, sprawili, że poczułam się głupio; w pewnym sensie poczułam się winna. To, co trafia na nasze śmietniki, dostaje gdzieś daleko stąd drugie życie. Jak wielką wartość może mieć dla kogoś przedmiot, który dla mnie jest śmieciem? Czy przyszłoby mi do głowy, że tysiące kilometrów stąd jacyś ludzie czekają na zbiornik po ropie, żeby móc w nim gotować posiłki?Zrozumiałam, że powinnam bardziej szanować przedmioty. Raz – że nieekologicznie jest kupować i wyrzucać (znakomita przecież większość rzeczy trafia na śmietniki), dwa – przedmioty powstają przecież po to, żeby żyć.
Nie sposób nie wspomnieć tu o second-handach, sklepach z używaną odzieżą. Wiele osób przyznaje, że ubiera się właśnie tam: raz, że można w nich znaleźć niesztampowe ciuchy, dwa – że to ekologiczne właśnie. Pewna moja znajoma, bywała w szerokim świecie, opowiadała mi kiedyś, że poznała na przyjęciu panią S. – bardzo sławną i majętną. Pani S., rozglądając się dookoła po zebranych gościach, szepnęła do znajomej z politowaniem: „Boże, te wszystkie kobiety ubierają się w zwykłych sklepach!”. Znajoma, przekonana, że pani S. ma na myśli jakieś nadzwyczajne sklepy, zapytała, gdzie w takim razie ubiera się pani S. Elegancka dama zdradziła z szelmowskim uśmiechem: w lumpeksie, droga pani, w lumpeksie!
Inna moja znajoma dodaje, że jeśli kupi używany ciuch, jest pewna, że nie rozejdzie się jej w praniu, nie zmieni koloru itd., bo ciuch był już prany wielokrotnie. Co jakiś czas triumfalnie pokazuje mi metki kupionych ubrań. Jej ostatnim trofeum jest sukienka, za którą zapłaciła 13 złotych, a którą można kupić w „zwykłym sklepie” za 1300 złotych.
Ja mam inne zboczenie: targi staroci i wszelkie stragany, na których sprzedaje się używane przedmioty, niekoniecznie o wielkiej wartości historycznej. Moja kolekcja młynków do kawy i pieprzu jest już imponująca i ciągle rośnie: wyrzucone z domów innych ludzi młynki znajdują pod moim dachem schronienie. Postawione obok siebie dają świadectwo tego, jak nieokiełznana bywa fantazja projektantów przedmiotów użytkowych: dziesiątki wariacji na ten sam temat. Lubię się czasem zastanawiać, jakie życie miał każdy z nich. Co widział, gdzie stał, jak często musiał pracować? Czy ten przedwojenny, mocno już nadwerężony, służył bladej, bo chorej na gruźlicę jaśniepani do mielenia kawy w niedzielne, zimowe popołudnia? (Piła ją potem z miodem i tłustym mlekiem). A ten mosiężny, pokryty misterną arabeską – czy jacyś albańscy pasterze owiec mielili w nim kawę, którą pili potem diablo mocną, smolistą, z maleńkich naczyń, patrząc tęsknie w horyzont?
Pochwalę się i swoim trofeum: za 15 złotych polskich kupiłam kiedyś grubą kopertę z pięknymi, czarno-białymi fotografiami. Facet obok, kiedy zobaczył, że je biorę, aż jęknął z zawodu. Być może znał się na rzeczy i wiedział, jaką mają rzeczywistą wartość. Zdjęcia były opatrzone podpisami – ktoś trzydzieści lat temu przygotował je na konkurs fotograficzny. Ten ktoś jest dziś bardzo znanym fotografem, a moje zdjęcia są warte o wiele, wiele więcej niż piętnaście złotych…Ha!
A czy Allegro i inne internetowe giełdy nie dają nowego życia przedmiotom? Sądząc po liczbie wystawianych rzeczy, materia nieożywiona krąży po świecie jak krew w żyłach. W końcu wszystko znajdzie swój dom, swojego pana i właściciela, któremu posłuży aż do śmierci (proszę wybaczyć ten eufemizm, ale kilka tygodni temu po raz pierwszy byłam na wysypisku śmieci – hałdy zniszczonych przedmiotów zrobiły na mnie przygnębiające wrażenie: splątane ze sobą bezwładnie wyglądały jak świeżo ekshumowany zbiorowy grób).
Tu pozwolę sobie zacytować fragment „Plexusa” Henry'ego Millera, w którym opisuje on osobliwe upodobania swojego przyjaciela, malarza Ulrika: Wszystko, czego używał, wybierał z największą uwagą; ubrania, walizki, pantofle, lampy, wszystko. Kiedy wybierał jakiś przedmiot, pieścił go. Cokolwiek dało się uratować, łatał, naprawiał lub sklejał. Mówił o swoich rzeczach jak niektórzy ludzie o swoich kotach. Obdarzał jej pełnym podziwem, nawet będąc z nimi sam na sam. Czasami przyłapywałem go, jak do nich przemawia, zwraca się do nich jak do starych przyjaciół.
Wszystko, czym się otaczamy, ma swoją przeszłość i przyszłość. Jak złośliwie powiedział kiedyś mój współpasażer w pociągu relacji Warszawa-Wrocław, małe azjatyckie rączki produkują właśnie coś, co zachwyci nas niebawem i co przyniesiemy do naszych domów. Być może później owa rzecz zawędruje gdzieś na inny kontynent. Młynek do kawy z poprzedniego wieku stanie na mojej półce. Wyrzucona przez bogatą, znudzoną Angielkę (właściwie to przez służącą bogatej, znudzonej Angielki) do kontenera suknia zrobi furorę na przyjęciu w warszawskiej Królikarni. Świat przedmiotów ciągle tętni życiem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze