Rok Barona A.B. Międzyrzeckiego to zapis dwunastu miesięcy z życia gangstera wyższego szczebla, zarazem kochającego męża i ojca, który próbuje ochronić bliskich przed konsekwencjami swojego życia zawodowego. Te mogą być bardzo przykre: chodzi o pieniądze z narkotyków i burdeli. Baron próbuje utrzymać w kupie ten niełatwy interes, może liczyć na pomoc kumpli z branży i cenne wsparcie ze strony prostytutek. Wydaje się lojalny, uczciwy i niezbyt skłonny do przemocy. Zapewne dlatego szef, który musi zniknąć, powierza mu swoje stanowisko. Nowe, poważne obowiązki odmieniają życie Barona. Gra idzie o wielkie pieniądze. Podwładnych coraz trudniej kontrolować, nie wiadomo nawet, wobec kogo zachowają lojalność, wobec szefa aktualnego czy poprzedniego. Sam Baron może okazać się człowiekiem nieodpowiednim na nowe stanowisko, zaszedł za szybko, za wysoko, więc jeszcze szybciej zleci.
Za to niewiele wiadomo o samym Międzyrzeckim – brak daty urodzenia, trudno określić jego drogę życiową i co robi prócz pisania. Jeśli nazwisko jest pseudonimem (na co wiele wskazuje) zyskujemy nowy, pozaliteracki trop odczytania tej książki: Rok Barona powstał z inspiracji i za pieniądze mafii. Zgódźmy się, PR gangster ma nie najlepszy. Zgodnie z powszechnym wyobrażeniem jest to ograniczone intelektualnie indywiduum z krwią na rękach, do tego ubrane w pretensjonalne łachy, wiodące żywot rozpustny i zamieszkujące posiadłość urządzoną bez gustu. Zmianie wizerunku – podyktowanej zapewne przez jakiegoś mafijnego Tymochowicza – służy właśnie ta powieść. Jeśli to prawda, mielibyśmy do czynienia z jedną z pierwszych inwestycji półświatka w literaturę, oby nie ostatnią. My, pisarze, potrzebujemy hojnych sponsorów. Na mafijny sponsoring tej książki wskazuje też znikomość detali. Międzyrzecki, czy jak naprawdę autor się nazywa, niechętnie operuje nazwami ulic, większość ze sposobów załatwiania porachunków, organizowania towaru i jego przemytu, czy też wodzenia za nos organów ścigania jest tak naiwna, że nie może być prawdą. Zgapiono ją z tanich filmów sensacyjnych. Brakuje tutaj jakiegokolwiek slangu. Kokaina to po prostu kokaina, koka lub koks – i tak dalej. Nie od dziś wiadomo, że świat przestępców wytworzył własną semantykę, słowa, powiedzonka. Międzyrzecki nawet nie próbuje tego ujawniać. Zapewne dlatego, że zna prawdziwą mowę morderców.
Kto wie, może nawet Rok Barona to początek wielkiej kampanii ratującej publiczny obraz gangstera. Pojawią się filmy, piosenki… ej, przecież już są!