"Zawał", Sylwia Baczyńska
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuWiększość książek dostępnych na rynku to powieści głównonurtowe udające fantastykę i na odwrót, czytadła przebierające się za arcydzieła, kryminały za romanse, a opowiadania za powieści. Na tym tle „Zawał” korzystnie się wyróżnia – na czwartej stronie czytamy zapowiedź, że będzie o miłości i szukaniu sensu. Zgadza się doskonale. Ulotka reklamowa zapowiada lekturę na lato. Znowu trafione. Nie ma nic o arcydziełach, rozliczeniach, dydaktyce ani cierpieniu kafkowskim. Ma być ciepło i przyjemnie. I jest.
Sylwia Baczyńska jest kolejną dziennikarką, która poczuła wenę prozaika, a „Zawał” to jej druga powieść. Od słynnego „Zwału” Sławomira Shutego tę sympatyczną książeczkę dzieli dużo więcej niż jedna litera, łączy zaś żywe odnoszenie się do współczesności. Shuty wżywał się w słowo z męską, zwierzęcą pasją, Baczyńska pisze z kobiecym ciepłem i słodką niekiedy, werbalną nieporadnością; Shuty rozprawiał się z systemem, a Baczyńska z małżeństwem. Tylko tyle i aż tyle.
Anna, rezolutna przedstawicielka klasy średniej, jest trzydziestolatką i ma małą córeczkę. Pracuje w szpitalu. Poznajemy ją, kiedy doświadcza wszystkich cieni i blasków macierzyństwa. W jej małżeństwie zalegają zaś głównie cienie – Piotr może i dba o rodzinę, ale nie okazuje ciepła, o sprawy łóżkowe zaś lepiej nie pytać. Anna również obojętnieje wobec niego i nawet informację o romansie męża przełyka bez trudu.
Dopiero przedziwny zgon dwojga staruszków, Hanny i Pawła – konają synchronicznie na serce – gwałtownie zmienia życie Anny. Zgodnie z ich życzeniem wypowiedzianym na łożu śmierci bohaterka musi udać się do ich domu po paczkę z listami. Podczas lektury poznaje historię dziwnej i pięknej miłości, a zarazem nabiera przekonania, że staruszkowie mogli nie umrzeć z przyczyn naturalnych. Dalej wypadki biegną błyskawicznie.
Anna nawiązuje romans z przystojnym księdzem, który – jak na osobę duchowną – ma zaskakująco małe opory przed korzystaniem z uciech życia. Ku swojemu zdziwieniu odkrywa również, że Hanna wiedziała o niej dużo więcej, niż mogłoby się wydawać. Zaaranżowała nawet grę, w którą Anna musi zagrać, by dowiedzieć się prawdy o sobie. Rozpoczyna podróż, od miejsca do miejsca, od człowieka do człowieka, a zarazem wyprawę w głąb samej siebie.
U Baczyńskiej wyraźnie można wychwycić fascynację filozofią Wschodu z przechyłem na zen (autorka jest nauczycielką jogi). Egzystencjalne problemy, zaznaczone w części pierwszej, rozstrzyga w duchu Athony'ego de Mello, łącząc buddyzm z chrześcijaństwem, to drugie traktując szalenie powierzchownie. Oczywiście, czytając o zakonniku z katolickiego klasztoru głoszącym prawdy Dalajlamy można się nawet uśmiać, ale w tej książce nie o to chodzi – Baczyńska nie jest religioznawcą ani kaznodzieją. Próbuje wypowiadać się o rzeczach istotnych najlepiej jak umie.
Większość książek dostępnych na rynku to powieści głównonurtowe udające fantastykę i na odwrót, czytadła przebierające się za arcydzieła, kryminały za romanse, a opowiadania za powieści. Na tym tle „Zawał” korzystnie się wyróżnia – na czwartej stronie czytamy zapowiedź, że będzie o miłości i szukaniu sensu. Zgadza się. Ulotka reklamowa zapowiada lekturę na lato. Znowu trafione. Nie ma nic o arcydziełach, rozliczeniach, dydaktyce ani cierpieniu kafkowskim. Ma być ciepło i przyjemnie. I jest. Choć jako chłopiec wolałbym coś o kowbojach.
„Zawałowi” daleko do arcydzieła, wątpię też, żeby ktokolwiek tę powieść zapamiętał na dłużej lub wracał do niej często. Nie zachwyca fabułą, językiem, postaciami czy nawet ogólną wymową, będąc zarazem tak ciepłą i sympatyczną, że warto poświęcić jej parę godzin.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze