Wolne Księstwo Muranów
LAURA BAKALARSKA • dawno temuZwykły człowiek miasto ocenia po tym, jakie jest jego centrum. Miasto przyjazne do mieszkania albo ma centralnie położony plac, a od niego promieniście rozchodzące się ulice, albo skonstruowane jest ma planie obozu rzymskiego. Czy moje miasto jest przyjazne? Wątpię. Ale okaleczane, za każdym razem podnosiło się z kolan.
Wsie dzielą się na: łańcuchówki, ulicówki i inne. Jak dzielą się miasta? Nie wiem, jestem etnografem, a nie architektem urbanistą. Ale wiem, że zwykły człowiek miasto ocenia po tym, jakie jest jego centrum. Miasto przyjazne do mieszkania albo ma centralnie położony plac, a od niego promieniście rozchodzące się ulice, albo skonstruowane jest na planie obozu rzymskiego legionu.Czy moje miasto jest przyjazne? Wątpię. Ale okaleczane za każdym razem podnosiło się z kolan.
Najstarszy plan Warszawy, jaki mam w domu, pochodzi z 1914 roku. Ulica Emilii Plater jeszcze na nim nie istnieje. Jest ulicą Leopoldyny. Poznańska to Wielka. Pomiędzy nimi jest ulica Składowa – obecnie Pankiewicza. Przy niej mieszkałam wiele lat. Moje okna wychodziły na Bank Rolny, który plan już uwzględnia. Kamienica, w której mieszkałam, została zbudowana dokładne w tym roku, kiedy wydano plan. Kiedy wychodziłam na balkon, po prawej stronie widziałam tramwaje jadące Alejami Jerozolimskimi, a po lewej – pinakle operetki. Na moim planie jest to Aleja Jerozolimska. Wszystkie te ulice mieściły się w XIII cyrkule – mokotowskim.Miejsce, w którym mieszkam obecnie, można na planie rozpoznać z daleka. Jest Żelazna, Nowolipki, Nowolipie, Pawia, Smocza. Szpital Położniczy im. Świętej Zofii jeszcze nie istnieje na planie. Mijam go codziennie. Na schodach wyryto datę: 1914.
Kościół przy Nowolipkach na planie zaznaczono. Potem wielokrotnie był pokazywany w kronikach filmowych. Ocalał tylko on, poniżej było morze ruin getta.Kocham to miejsce. Zawsze chciałam tu mieszkać. Ze dwieście metrów od mojego domu zakopano część archiwum Rigelbluma. Nie ma tam żadnej tablicy, ale mam też plan Warszawy wojennej, ze szczególnym uwzględnieniem getta. W miejscu gdzie stała kamienica, w której w kankach po mleku Rigelblum schował archiwum – postawiono przedszkole.
Naprawdę mieszkam w dziwnym miejscu. Jakby się w nim przenikały dwa światy. Każde prace przy pękniętej rurze ujawniają jakąś niejasną część historii – cegły z domów, które już nie istnieją, przedmioty, które może dla kogoś miały wielką wartość.Ale, ale. Można wziąć ten carski plan Warszawy i aż tak bardzo się w niej nie pogubić. To nieprawda, że jedynie słuszny ustrój zrobił wszystko, aby zatrzeć historię miasta. Ulice – te, które wtedy istniały, nie mówię o, dajmy na to, Jana Pawła/ Marchlewskiego – biegną w sposób zbliżony do ówczesnego.
Wierzę, że jest coś takiego jak genius loci. Ulica, przy której mieszkam teraz, podlegała pod III cyrkuł – mostowski. Sam cyrkuł zaś, czyli komisariat, mieścił się u zbiegu Nowolipek i Smoczej. Te komisariaty zresztą zostały wyznaczone tak genialnie, że przetrwały na swoich miejscach drugą wojnę światową.Genius loci… W miejscu, w którym sto lat temu mieścił się komisaryat policyi, dziś także gromadzą się rozmaite męty – przed sklepem zwanym w gwarze domowej Pogotowiem Pijackim (mamy jeszcze: Śmierdzący Kapustą, Koło Emila, U Pana od Herbaty, U Pani Bożenki i inne). Chrabąszcze więc trwają na posterunku i piją piwo albo eliksir, który nazywa się, o ile dobrze zrozumiałam, „Balsamem”. Sto lat temu trafiliby w to miejsce prędzej czy później, trafili i dzisiaj…
Ze trzy lata temu, o majowym poranku, zmierzałam Nowolipkami do domu. Znajdowałam się właśnie na wysokości wspomnianego cyrkułu, kiedy za plecami, od strony Smoczej, usłyszałam dziwny dźwięk. Znajomy, ale niespotykany. Smocza jest ulicą brukowaną. O te kocie łby stukały końskie kopyta. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak ze Smoczej w Nowolipki skręca wóz z węglem, ciągnięty przez konia. Znudzony, zgarbiony wozak siedział na koźle, luźno trzymając lejce. Miałam uczucie, że cofnęło mnie w czasie o sto lat. Ulica w porannym majowym świetle wyglądała jakoś inaczej. Rozmyły się kontury domów. Znikli ludzie. Był tylko ten wóz z węglem, zgarbiony woźnica i stuk końskich kopyt.
To było jedno z tych błahych zdarzeń, których jednak nigdy się nie zapomina. A kiedy już mogłam ruszyć się z miejsca, wszystko było jak zawsze. Menele pili piwo, Smoczą jechały samochody, liście lip drgały na lekkim wietrze. Na ścianie jednego z domów ktoś zostawił graffiti: Wolne Księstwo Muranów. Ale stukot kopyt ciągle było słychać. Ginął w okolicy ulicy Wolność, aż całkiem ucichł.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze