Podniebna pasja
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuKurs spadochronowy, szczególnie ten przyspieszony, bardziej przeraża niż tłumaczy. Można się na nim dowiedzieć, jak należy się zachować, gdy wyląduje się na drzewie, dachu, w wodzie i co trzeba zrobić, gdy leci się wprost na ścianę bloku lub druty wysokiego napięcia. Potem trzeba przejść symulacje skoku. Instruktor krzyczy na przykład „awaria spadochronu”, a przyszły skoczek musi zachować trzeźwość umysłu i zareagować prawidłowo – wypiąć spadochron i otworzyć spadochron zapasowy.
Przedłużone majowe weekendy mamy już za sobą. Niedługo wakacje i czas urlopowania. Niektórzy z nas pojadą prażyć się w słońcu nad morzem lub jeziorem, innych skuszą górskie szczyty lub hamak na działce pachnącej skoszoną trawą. Są jednak tacy, których nie pociąga kontemplowanie przyrody, potrzebują mocnych wrażeń i dużej dawki adrenaliny. Wakacje spędzają na lotnisku czekając na sprzyjające wiatry i bezchmurne niebo. Ich pasja to skoki spadochronowe. Gdy nasi praprzodkowie spojrzeli w niebo i zobaczyli ptaki, też zapragnęli latać. To marzenie nigdy nie opuściło ludzi.
Do organizatora obozu konno-spadochronowego zadzwoniła podekscytowana mama dwunastolatka z zapytaniem, czy na obozie dzieci będą skakały z samolotu na koniach? Organizator zdumiony tym pytaniem zażartował, że konie lepiej amortyzują upadek. Uradowana mama wzięła żart na serio i pytała dalej – Co dzieje się z jeźdźcą i koniem, gdy już spadną na ziemię? Osłupiały organizator odpowiedział ze śmiechem — Nic. Galobują sobie dalej. Zafascynowana mama dwunastolatka natychmiast zapisała go na obóz. To nie dowcip, to jedna z anegdot potwierdzająca tezę, że nie tylko młodzież, ale także rodzice poszukują coraz nowszych i coraz bardziej ekstremalnych form wypoczynku dla swoich pociech.
Nie tak łatwo zostać skoczkiem. Najpierw trzeba przejść szereg badań u różnych lekarzy specjalistów: internisty, laryngologa, kardiologa, a nawet stomatologa. Badani żartowali sobie, że zdrowe zęby są przydatne w sytuacji krytycznej, gdy z powodu awarii spadochronu trzeba nimi przegryźć linki.
Później pozostaje oczekiwanie na dobrą pogodę. Najprzyjemniejsze skoki to te w pełnym słońcu i przy bezchmurnym niebie. Gdy wreszcie pogoda dopisze, pozostaje jeszcze test trzeźwości. Na lotnisku każdy ze skaczących musi dmuchać w alkomat. Niebo dla upojonych alkoholem, którzy chcięli dodać sobie animuszu jest zamknięte.
Skoki spadochronowe to sport dla wszystkich, którzy zazdroszczą ptakom. Tak podniebne loty wspominają uczestnicy jednego z obozów:
Adam (28 lat, pracuje w radiu): Wylądowałem na części lotniska przeznaczonej dla szybowców, co było zabronione. Zmylił mnie rękaw wskazujący kierunek wiatru – zamiast wskazywać, z której strony wieje, zwisał. Zła ocena wysokości, wynikająca z braku doświadczenia spowodowała, że miałem bardzo twarde lądowanie.
Artur (46 lat, trener skoczków): Pamiętam dobrze swój pierwszy skok. Przyszedłem na lotnisko, wsadzono mnie do samolotu, a na odpowiedniej wysokości kazano mi skoczyć. Sam musiałem otworzyć sobie spadochron. Nie bałem się, bo nie było czasu na refleksję, na zastanawianie się. Do dziś lubię ten dreszczyk emocji. Skakałem na czterdziestu dwóch typach spadochronów, począwszy od klasycznych, przez ratownicze, a na szybowcowych kończąc. Wyszkoliłem już prawie siedem tysięcy skoczków i tylko dwaj z nich, sparaliżowani strachem, nie wyskoczyli z samolotu. Mi także zdarzyła się wpadka, ale innego rodzaju. Zamiast pod wiatr leciałem z wiatrem i do tego tyłem. Wylądowałem na plecach sarny. Uszkodziłem kręgosłup i jej, i sobie. Mnie wyleczono, sarna niestety poszła na ubój.
Beata (16 lat, uczennica liceum): Instruktorzy ostrzegali, by nie patrzeć w dół, ale moja ciekawość zwyciężyła. Widok był przerażający. Na wysokości 1 000 metrów łąka jest rozmiarów pudełka papierosów. Bardzo bałam się tej wysokości. Długo wahałam się, stojąc u drzwi wylotowych. Usłyszałam krzyk instruktora: „skacz!” i mocne klepnięcie w ramię. Odwróciłam się do niego i błagalnym głosem mówiłam, żeby mnie wypchnął. Niestety instruktor nie może tego zrobić – wyskok musi być osobistą decyzją każdego skoczka. Spojrzałam w jego oczy – były bardzo spokojne. Poczułam się bezpieczna. Wiedziałam, że nie może mi się stać nic złego. Odepchnęłam się i skoczyłam.
Bartek (18 lat, elektryk): Gdy włączono silnik samolotu „Antek”, wiedziałem, że nie ma już odwrotu. A gdy samolot zaczął się unosić, poczułem mój żołądek w krtani. Wszyscy mieli przerażone miny. Każdy niby się uśmiechał, żartował dla rozładowania napięcia, a oczy bezwzględnie zdradzały strach. Założyłem się z kolegami o skrzynkę piwa, że wyląduję najbliżej osób, które na lotnisku oczekują na kolejne skoki. Wygrałem!
Dariusz (33 lata, skoczek z licencją): Skaczę od dwóch lat, na swoim koncie mam dwie godziny wolnego spadania podczas czterystu pięćdziesięciu pięciu skoków. Skakałem nie tylko w Polsce, ale w Czechach i Niemczech. Dwa razy z powodu źle złożonego sprzętu musiałem otwierać spadochron zapasowy. Najbardziej lubię skakać z czterech tysiecy metrów, przemieszczać się w pionie, poziomie, spadać swobodnie, sterować swoim ciałem, robić różne ewolucje. Moment otwarcia czaszy już mnie tak nie kręci – dla mnie to właściwie koniec lotu. Lubię tę dawkę adrenaliny, jaką dostarczają mi skoki. Ważne jest by strach nie paraliżował, a pobudzał. Mam na swoim koncie rekord — swobodny lot z czterech i poł tysiąca metrów, który trwał siedemdziesiąt sekund zanim otworzyłem spadochron. Gdy leci się z taką prędkością, nie ma czasu na podziwianie pejzażu, można jedynie uchwycić pojedyncze „klatki”.
Dorota (20 lat, kosmetyczka): Podczas spadania wpadłam w wir. Wiatr unosił mnie do góry. Przeraziłam się. Dzięki temu mój lot był dłuższy. Przy lądowaniu poczułam się bezsilna i zmęczona – moje mięśnie opuściła chyba adrenalina i nie miałam siły wyhamować czaszy spadochronu. Zauważyłam, że źle odczepiłam linki spadochronu, co oznaczało, że mogę mieć problemy z lądowaniem. Nie było już czasu na przemyślenia – ziemia z zadziwiającą prędkością zbliżała się do mnie. Nieprawidłowo wyhamowana czasza przeciągnęła mnie dwa metry po ziemi. Na szczęście nic mi się nie stało.
Ernest (24 lata, student prawa): Skakaliśmy po dwoje. Najbardziej stresujące było wywołanie przez instruktora właśnie naszej dwójki. Na szczęście instruktor posyłał pozytywne fluidy. Dlatego nie przestraszyłem się aż tak bardzo, gdy po wypadnięciu z samolotu okazało się, że linki od spadochronu są pokręcone i muszę w powietrzu odkręcać się jak na karuzeli łańcuchowej.
Ewa (23 lata, studiuje prawo): Tam wysoko było naprawdę pięknie i spokojnie – właśnie tak, jak sobie wymarzyłam. Ta niesamowita słoneczna pogoda i taki dziwny spokój sprawiły, że czułam się jak ptak i na chwilę zapomniałam o tym, co dzieje się na ziemi.
Grzegorz (17 lat, pracuje na budowie): Nie miałem planów na wakacje. Kolega jechał na skoki spadochronowe i namówił mnie, żebym spróbował. Teraz nie żałuję. Gdy stałem u drzwi wylotowych, zawahałem się, starach paraliżował mnie. Gdyby nie spokojne i przyjazne kiwnięcie koleżanki, która miała skakać tuż za mną, pewnie bym tego nie zrobił.
Jan (22 lata, studiuje ekonomię): Mieszkam na dwunastym piętrze, lubię siedzieć na balkonie i obserwować to, co dzieje się na dole. Najbardziej ekscytyjącym momentem w skokach spadochronowych jest sam wyskok z samolotu – to jak rzucanie się w otchłań, przepaść, zupełnie wbrew normalnym, ludzkim odruchom.
Julita (32 lata, fotograf): Trzysekundowej chwili swobodnego spadania w ogóle nie pamiętam. Nawet nie wiem, czy pokonywałam ją z otwartmi czy z zamkniętymi oczyma. Widok, który rejestrowałam, przypominał mi ekran telewizora z zakłóceniami obrazu. Wiem jedno – te trzy sekundy trwały tak długo, jak wieczność. Gdy otwierająca się czasza spadochronu szarpnęła mną, spojrzałam w górę, by sprawdzić czy slajder opadł prawidłowo. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą. Ciepłe powietrze muskało mi delikatnie twarz. Z góry obserwowałam mosty, kościół, rzeki, pola. Nie sądziłam, że nasz świat jest taki kolorowy. Spadałam, a wciąż wydawało mi się, że stoję w miejscu. Gdy wylądowałam, stres odszedł, a ja słodko zasnęłam w trawie.
Kamil (35 lat, instruktor skoków spadochronowych): Spadochrony to coś niezwykłego. Niewiele jest rzeczy, które mogą równać się emocjami, napięciem, stresem i radością. To niesamowite wrażenie. Kiedyś przelatywałem przez chmury z drobnym opadem deszczu. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem z tej perspektywy – tęczę. Z ziemi nie da się jej zobaczyć w całości. To było cudowne. Gdy po skończonych skokach wracam do domu, nadal słyszę ten specyficzny szum wiatru.
Kasia (15 lat, uczennica liceum): Wolę jednak bangi. Lot spadochronowy z zamkniętą czaszą trwał zaledwie kilka sekund, a dla mnie to za mało. Poza tym miałam nieprzyjemny incydent. Przed skokami zjadłam prawie kilogram jabłek. Kwaśny odczyn i fermentacja w żołądku spowodowały, że alkomat wykazał, iż mam pół promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Na szczęście wszystko się wyjaśniło i zostałam dopuszczona do skoków.
Łukasz (19 lat, studiuje anglistykę): To sport dla mężczyzn! Uważam, że każdy facet powinien to zrobić. Wspaniała przygoda warta przeżycia. Na ziemi wszyscy dostali lanie – to przywilej wprawionych skoczków i instruktorów. Najprzyjemniejsze były pewnie klapsy dawane świeżo upieczonym spadochroniarkom.
Marcin (18 lat, uczeń technikum): Nie umiem opisać słowami tego, co zobaczyłem – krajobraz ziemi z lotu ptaka jest niesamowity. Delektowałem się tym widokiem. Żeby to zrozumieć, trzeba skoczyć. Poczułem się wolny i na wpół świadomy, a może po prostu oszołomiony.
Magda (30 lat, polonistka): Skakałam razem z koleżanką. Pojechałyśmy tam po jej rozwodzie. Chciała zrobić coś szalonego i odreagować. Bardzo się bałyśmy. Wymyśliłyśmy sobie coś, co mogłoby szczęśliwie przyciagnąć nas do ziemi. Umówiłyśmy się, że po skokach idziemy na lody. To były najsmaczniejsze i najważniejsze lody w moim życiu. Nigdy wcześniej tak nie smakowały.
Patrycja (16 lat, uczennica liceum): Moje kolżanki mówiły mi, że w samolocie wygladałam dziwnie – raz zieleniałam, raz bladłam, a raz czerwieniałam. Niebo było zachmurzone, a ja tak bardzo bałam się skakania w chmurę. Teraz wiem, że to nie ma większego znaczenia – wszystko dzieje się tak szybko. Miałam kiepskie lądowanie. Ciągnęłam za wszystkie linki w różne strony i nie mogłam zakręcić. Leciałam tuż nad lasem i o mały włos zawisłabym na jakimś drzewie. Na szczęście udało mi się wylądować metr od lasu. Miejsce mojego lądowanie było tak oddalone od placu, w którym czekali na mnie instruktorzy, że musięli po mnie jechać samochodem. Wylądowałam za daleko.
Szymon (19 lat, student resocjalizacji): Najbardziej bałem się, gdy jechałem na skoki autokarem z całą wycieczką. Strach minął dopiero wtedy, gdy zobaczyłem pierwszych wyskakujących. W pamięci utkwił mi moment otwierania czaszy – szarpnięcie obudziło mnie z letargu. Miałem kiepskie lądowanie. Źle wymanewrowałem i poleciałem w stronę lasu wprost na ogrodzenie. Na szczęście udało mi się je wyminąć i wylądować cztery metry od lasu, metr od ogrodzenia i metr od zaparkowanego tam czyjegoś samochodu. Pasażerowie auta najpierw z podziwem obserwowali mój lot, ale gdy zauważyli, że lecę wprost na nich, w popłochu schowali się do samochodu. Gdy wylądowałem, przykryła mnie biało-niebieska czasza spadochronu. Podbiegły do mnie dwie dziewczynki i poprosiły swojego tatę, żeby zrobił im zdjęcie ze mną. Poczułem się jak gwiazda filmowa.
Zbigniew (40 lat, ksiądz): Męczące było oczekiwanie na słoneczną i bezchmurną pogodę. Codziennie wstwałem rano i patrzyłem w niebo. W duchu dziękowałem za chmury, bo wizja mojego pierwszego skoku przerażała mnie. Kulminacja strachu nastąpiła tuż po wyskoczeniu z samolotu. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się, żebym nie miał ziemi pod nogami. Cały lot był przyjemny przede wszystkim dlatego, że dzięki sterowności tego typu spadochronów, leciałem tam, gdzie chciałem. Jednak najbardziej ucieszyłem się, gdy wylądowałem już na ziemi.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze