Chwilo trwaj!
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuCzy naprawdę szczęśliwe chwile na co dzień ograniczają się do tak niewielu prostych czynności, jak czytanie gazety przy śniadaniu albo tytułowy pierwszy łyk piwa? Postanowiłam dopisać ciąg dalszy do książki Delerma. Tak wyłącznie dla siebie. W ramach psychoterapii? Może trochę.
W końcu ją kupiłam! Pod wpływem zachęcających recenzji i pochwalnych słów krytyków dałam się namówić i w malutkiej księgarni na dworcu poprosiłam sprzedawcę o „Pierwszy łyk piwa”. Książka, autorstwa Philippe'a Delerma, traktuje o najpiękniejszych momentach w życiu i nie chodzi tu o uroczystości w rodzaju chrzcin czy ślubów — wręcz przeciwnie. Pisarz, jak na Francuza przystało (w końcu to przedstawiciel narodu, który rzeczy trywialne, wręcz pospolitość potrafi zamienić w sztukę), opisuje najzwyklejsze czynności, które mają w sobie tę "nutkę dekadencji".
Zmartwiło mnie jedno – książkę przeczytałam w jeden wieczór, taka była cieniutka. Mimo powolnego delektowania się każdym słowem, lektury starczyło mi na dwie godziny.
Chwile, w których przepełnia nas radość, to przede wszystkim te, których się spodziewamy, które dobrze znamy, które są tylko naszymi, bardzo prywatnymi chwilami. Czekamy na nie, a kiedy nadchodzą, rozkoszujemy się ich trwaniem.
Ja na przykład z niecierpliwością czekam na sobotni poranek. Budzę się ze świadomością, że nigdzie nie muszę się spieszyć. Przeciągam się powoli i wtulam w narzeczonego, który jeszcze śpi, i ponownie zapadam w błogi sen. Jeszcze przyjemniejsze jest ponowne przebudzenie, już w towarzystwie obudzonego narzeczonego i kota, który usłyszał nasze ziewanie i przybiegł do łóżka. W końcu kot też ma swoje ulubione chwile, do których na pewno należy sobotnie drapanie po brzuszku. Bez pośpiechu.
Z półprzymkniętymi jeszcze powiekami układamy się z narzeczonym wygodnie obok siebie, kot wchodzi na nas i zaczyna mruczeć. Taka mała rodzinka. Nikomu nie chce się wstawać. Czasami nasze wylegiwanie trwa jeszcze godzinę, może dwie. Opowiadamy sobie sny, układamy plany na pięknie zapowiadający się weekend. Czasami toczymy wojny na poduszki o to, kto pierwszy wyleci z łóżka.
A potem zaczyna nam burczeć w brzuchu. Kolejna chwila warta zapamiętania – śniadanie we dwoje. Jedynie w weekend udaje nam się zjeść wspólnie pierwszy posiłek. Nauczona doświadczeniem, w piątkowy wieczór robię zakupy, by nic i nikt nie zmusił mnie do wyjścia po świeże bułeczki następnego dnia rano. Nie wyręczam się mężczyzną, on też chce leniwie pochodzić po domu w samych bokserkach. Żeby tylko się nie spieszyć i nie wychodzić. Na stole wszystko pachnące: świeży ogórek, ciepłe grzanki. Układanie wszystkiego na stole to uczta dla oczu – moje ulubione zadanie. Talerze dopasowuję do kubeczków kawy, sery już leżą na drewnianej tacy, masło śpi w nowej masielniczce kupionej od babinki obok skansenu w Kłóbce. Pasuje do mojej kuchni w prowansalskim stylu. Całość wygląda jak kompozycja martwej natury uchwycona na płótnie.
Albo powrót z pracy. W tym też można znaleźć coś pięknego. Ale jest jeden warunek: w autobusie trzeba znaleźć wolne miejsce przy oknie, a w torebce trzymać ciekawą książkę. Jako warszawianka mieszkająca na przedmieściach zawsze mam ze sobą coś do czytania. Gdy znajdę dobre miejsce w autobusie, mogę już jechać i jechać. Nie chce mi się wysiadać. Zanurzam się w siedzenie i czytam. Tworzący się obok tłok wcale mi nie przeszkadza, korek też może sobie trwać. Godzinka z pracowitego dnia ukradziona na czytanie, przemyślenia. Albo inspirujące gapienie się na przez okno autobusu. Układam sobie wszystkie aktualne sprawy w głowie: listę zakupów, zalecenia szefa, plany na wakacje… Albo myślę o niebieskich migdałach, konkretnie — o lawendowych polach na południu Francji. Autobus delikatnie buja, szum silnika kołysze do snu. Chwila dla siebie, mimo że wokół tyle osób.
A co jest dla was promykiem słońca rozświetlającym szarą codzienność? Gorąca kawę na początek dnia w ulubionej filiżance, dźwięk telefonu, który wróży zaproszenie na kolację, a może ciche rozmowy w kinie, gdy światła już gasną a na ekranie pojawia się pierwsza scena filmu….
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze