Te zakonnice wybrały wolność i miłość
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuCoraz więcej księży i zakonników zrzuca habity. Często towarzyszy temu medialny szum, o swoich decyzjach piszą książki. Cicho z klasztorów odchodzą siostry. Jeszcze do niedawana był to temat tabu. Dzisiaj częściej decydują się mówić o tym, dlaczego podejmują takie kroki, jak żyją poza murami klasztorów. Adaptacja do świeckiego życia jest dla nich nie lada wyzwaniem. Katarzyna, Urszula i Krystyna nie żałują jednak swoich decyzji.
Katarzyna (41 lat, 15 lat w zakonie, odeszła 6 lat temu):
— Zrzucenie habitu było najtrudniejszą decyzją w moim życiu. Jeszcze trudniejsze okazało się życie poza wspólnotą. Zmieniłam miejsce zamieszkania, bo ludzie nie dawali mi spokoju. Pochodzę z małego miasteczka. Lubię to miejsce, bo jest piękne – nad rzeką, otoczone lasami. Był jeden problem – plotki. Z jednej strony człowiek nie czuje się tu anonimowy, a z drugiej wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Ciągle słyszałam: To ta zakonnica.
Kiedyś siedziałam z koleżanką w kawiarni i piłam wino, jeden kieliszek do obiadu, a pani obok oburzona wstała i powiedziała: Alkohol nie przystoi komuś takiemu. Zaczęłam spotykać się z mężczyzną, wdowiec, wolny. Kiedyś szliśmy za rękę, on pocałował mnie w policzek, starszy pan zatrzymał się i powiedział: A tfu, niby zakonnica, a z facetami się prowadza. Dla tych ludzi wciąż byłam zakonnicą, pomimo tego że zostałam zwolniona ze ślubów. Najbardziej bolesna sytuacja była w kościele, bo ludziom wydawało się, że skoro odeszłam z klasztoru, to jestem przez Kościół wyklęta. A ja nie przestałam wierzyć w Boga. Ja i mój chłopak postanowiliśmy wziąć ślub i wyjechać do dużego miasta, gdzie nikt nas nie zna, gdzie możemy wszystko zacząć od początku.
Nie chcę powiedzieć, że nie dostałam wsparcia. Wiele osób mówiło mi: Dasz sobie radę, To twoja decyzja, masz do niej prawo. Moja rodzina jest wierząca, Kościół w ich życiu pełni ważną rolę. Ale oni zrozumieli mój wybór. Nie mogłam inaczej. Czułam, że zakon to nie jest miejsce, w którym chcę żyć. Z tymi wątpliwościami weszłam do klasztoru, myślałam, że wiara i modlitwa sprawią, że umocnię się w decyzji służenia Bogu. Ale tak się nie stało. Z czasem męczyłam się coraz bardziej. Czułam się jak pies, który goni swój ogon. To było zabijanie czasu, chodzenie w kółko, nic z tego nie wynikało, niczego konstruktywnego nie robiłam, chociaż przecież byłam wykształcona, skończyłam resocjalizację, mogłam pracować z ludźmi, którzy tego potrzebują. A ja siedziałam w kuchni, w ogrodzie, w pralni, potem w sekretariacie. Normalne życie w klasztorze. Ale starzałam się i chciałam jeszcze coś zrobić.
Odeszłam. Nadal dużo się modlę, może nawet nie mniej niż w klasztorze, bo Bóg jest najważniejszy. Pracuję z osobami uzależnionymi od alkoholu. W pewnym sensie to też modlitwa. Kiedy widzę, jak ojciec zaczyna interesować się dzieckiem, kiedy młoda dziewczyna idzie na studia, to mówię: Dziękuję ci Boże. Wiem, że jestem we właściwym miejscu. Żałuję tylko, że już nieco za późno na dziecko. Staramy się o nie mimo wieku, ale to nie jest łatwe. In vitro odpada, Kościół tego nie pochwala i ja także.
Krystyna (29 lat, 4 lata w zakonie, odeszła 5 lata temu):
— Nigdy tam nie powinnam trafić. To była najgorsza decyzja w moim życiu. Najgorsza, bo chociaż nie przestałam wierzyć w Boga, to do Kościoła mam uraz. Myślałam, że zakon to samo dobro, bo tutaj przecież każdy żyje w służbie Bogu, przestrzega jego przykazań. Ale to frazesy. Przykazań mają przestrzegać zwykłe zakonnice, niech tylko któraś przejdzie szczebel dalej, to pokaże innym, gdzie raki zimują. Atmosfera była fatalna. Siostry plotkowały. Pracowałyśmy w domu opieki społecznej, pomagałyśmy w Caritasie. Pamiętam, jak siostra przełożona ukarała mnie za zbyt bliskie kontakty z pracownikiem Caritasu. Chłopak był w moim wieku, razem pracowaliśmy i nic więcej, miał piękną żonę. Do głowy by nam nawet nie przyszło, że moglibyśmy chociażby flirtować. Ale oko przymykali na romans księdza. Mogłabym książkę napisać o tym, jaka obłuda jest w Kościele. Tylko po co i tak nic się nie zmieni. To zakłamana instytucja. Niszczy ją po pierwsze celibat, który jest wbrew naturze i w pewnym sensie wbrew woli Boga, a po drugie pieniądze. Ksiądz, który szefował Caritasowi, jeździł wypasionym autem i swoich podopiecznych miał za nic. Miałam tego wszystkiego dość. Odeszłam z zakonu i przestałam chodzić do kościoła. Nie przestałam wierzyć w Boga, on nie ma nic wspólnego z tą pychą i rozwiązłością. Myślę, że Kościół potrzebuje jakiejś odnowy moralnej, ale to nie nastąpi szybko, dlatego że panuje w nim przekonanie, żeby nic poza mury nie wychodziło, że brudy pierze się na zakrystii, a nie publicznie. I to jest największa bolączka. Dlatego chcę o tym głośno mówić.
Życie poza klasztorem jest trudne, bo kiedy moi rówieśnicy kończyli studia, szukali pracy, kupowali mieszkania, podejmowali tysiące decyzji, ja miałam to wszystko poza sobą, wykonywałam tylko polecenia. Samo znalezienie pracy było niezłym wyzwaniem. Kiedy pytali mnie o doświadczenie zawodowe, co miałam mówić, że byłam w zakonie. Nie dostałam żadnego zaświadczenia, że pracowałam w Caritasie. Pracuję na kasie w sklepie, w call center, nic ambitnego. Studiuję zaocznie ochronę środowiska. I żałuję, że tyle czasu straciłam.
Urszula (38 lat, w zakonie spędziła 9 lat, odeszła 7 lat temu):
— Poszłam tam zaraz po studiach licencjackich. Od dziecka chciałam być zakonnicą, tak jak moja ukochana ciocia. Mądra, dobra, ciepła. Mama pękała z dumy, tata mówił, że może jednak zastanowić się, że życie bez rodziny jest ciężkie, bo człowiek zawsze jest sam. Po latach okazało się, że miał rację. Zakochałam się. On nawet nigdy się o tym nie dowiedział. Ma żonę i dzieci. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym przyczyniła się do rozbicia małżeństwa. Ale już nie mogłam zostać w klasztorze. Wiedziałam, że chcę związku, rodziny, miłości. To uczucie rozbudziło we mnie nowe potrzeby.
Odeszłam z zakonu, długo leczyłam się z tamtego uczucia. Bardzo doskwierała mi samotność. Moje marzenie o rodzinie wciąż było niespełnione. Michała poznałam na jednym z portali katolickich. Często wchodziliśmy na forum, mieliśmy te same poglądy, to samo poczucie humoru. To on zaproponował, żebyśmy się spotkali, chociaż mieszaliśmy na drugich końcach Polski. Zaiskrzyło.
Przeniosłam się w góry. Kocham to miejsce, mojego męża, spodziewamy się drugiego dziecka. Jestem bardzo szczęśliwa, codziennie dziękuję za to Bogu. Do dziś mam kontakt z niektórymi siostrami. Piszemy do siebie maile, moja przyjaciółka z zakonu odwiedziła mnie ostatnio. Ona nie ma wątpliwości, chce się poświęcić służbie Bogu. Bałam się, że siostry potępią mój wybór. Ale one podeszły do tego ze zrozumieniem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze