Porzucony rezonans, czyli minister zdrowia ostrzega
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuRzuciłam palenie. Przysięgam, że było to rozstanie dużo bardziej dramatyczne niż rozstanie z niejednym narzeczonym. Palenie rzucało mnie generalnie na trasie sypialnia - łazienka, i Bogu dziękuję, że z jednego do drugiego mam blisko. Rzucało mnie do popołudnia i byłabym nawet zadzwoniła po pogotowie, gdyby nie fakt, że byłam święcie przekonana, że jak pogotowie zobaczy mnie w tym stanie, to mnie jeszcze dobije pavulonem...

Rzuciłam palenie. To znaczy to nie było tak, że ja rzuciłam palenie. Ono jakby rzuciło mnie samo. To znaczy — najpierw poszłam na imprezę. Żeby nie było, że to jakaś nie wiadomo jaka impreza, to informuję, że całkiem normalna, bo my się już starzejemy i coraz rzadziej zdarzają nam się jakieś ekscesy, czyli że wszystko było po bożemu, żeby nie powiedzieć, że jak u cioci na imieninach (ktoś już rok temu zauważył, że w naszym wesołym towarzystwie na naszych wesołych towarzyskich spotkaniach od jakiegoś czasu nie kończy się nieoczekiwanie alkohol, co by po pierwsze mogło znaczyć, że nasz status materialny wzrósł i kupujemy więcej, ale po drugie — i to jest raczej bliższe prawdy — jesteśmy już stare pierdziele i nie bawimy się jak smarkacze, czyli nie wlewamy w siebie ile wlezie, bo też już nie wchodzi za dużo). Wypiłam zatem parę kieliszków wina, wypaliłam nieco więcej niż zwykle, bo z półtorej paczki papierosków, wróciłam grzecznie taksówką do domu, jeszcze zdążyłam wziąć prysznic, zrobić siusiu, włożyć piżamkę, a nawet zasnąć, a nawet się obudzić i dopiero jak się obudziłam, to palenie zaczęło mnie rzucać.
Przysięgam, że było to rozstanie dużo bardziej dramatyczne niż rozstanie z niejednym narzeczonym. Palenie rzucało mnie generalnie na trasie sypialnia — łazienka, i Bogu dziękuję, że z jednego do drugiego mam blisko. Rzucało mnie do popołudnia i byłabym nawet zadzwoniła po pogotowie, gdyby nie fakt, że po pierwsze byłam święcie przekonana, że jak pogotowie zobaczy mnie w tym stanie, to mnie jeszcze dobije pavulonem, a po drugie musiałam rzeczywiście wyglądać koszmarnie, ponieważ mój telefon komórkowy nie chciał mnie widzieć, w każdym razie wydawało mi się, że robi wszystko, żebym się z nim nie spotkała, że się przede mną chowa, że ma nóżki, że ucieka i że się jeszcze ze mnie nabija. Prawdę powiedziawszy, gdyby mi ktoś powiedział, że przeżyłam śmierć kliniczną, albo że mój astral wybrał się gdzieś na kawusię, podczas gdy moje doczesne szczątki jakaś siła — tyleż nieznana co mało miłosierna — targa do łazienki i z powrotem co piętnaście minut, to bym była skłonna uwierzyć.
No normalnie się zatrułam.

Po takim zatruciu pomyślałam, że jeśli kiedykolwiek jeszcze wezmę papierosa do ust, to z pewnością znowu zrobi mi się niedobrze, co się sprawdziło zaraz po dwóch dniach, kiedy tylko już byłam zdolna podnieść rękę do góry. Ponieważ paliłam przez trzynaście lat mojego arcyciekawego życia i sami rozumiecie, że nie da się tak od razu nie palić, spróbowałam jeszcze ze trzy razy podnieść rękę do góry, żeby pociągnąć papierosa i za każdym razem efekt był ten sam, aż w końcu — że się tak metaforycznie wyrażę — podniosłam do góry obie ręce, czyli poddałam się po prostu.
Mama się ucieszyła, bo zawsze wyznawała zasadę, że kobieta z papierosem w ręku wygląda idiotycznie. Może właśnie dlatego z reguły trzymałam go w zębach. Koleżanki były zachwycone, szczególnie faktem, że w związku z powracaniem organizmu do równowagi, zwiększy mi się apetyt i przestanę się mieścić w jakieś ładne spodnie. Problem jednak polegał na tym, że o ile ja nie mogłam i nawet nie chciałam już palić, to mój organizm chciał jak najbardziej.
Miałam zatem do wyboru antynikotynowe gumy do żucia, po których zwróciłam śniadanie, obiad i kolację, strasznie gadżeciarski antynikotynowy plaster do przylepienia na ramię, po którym dostałam zawrotów głowy, i wreszcie szeroko reklamowany, również pocztą pantoflową, szamański sposób, czyli biorezonans magnetyczny, którego chwyciłam się jak tonący brzytwy.
Pani od biorezonansu miała śnieżnobiały sweterek, sakramencki makijaż i zaręczam, że wyglądała jak anioł śmierci. Wypalonego przez panią do połowy papierosa wrzucimy do tego oto magicznego pojemniczka z magiczną przykrywką — powiedziała, wzięła ode mnie wypalonego peta i wrzuciła go tam właśnie, po czym przykryła magiczny pojemniczek magiczną przykrywką, podłączyła pojemniczek do opaski, którą mi założyła na umęczoną czaszkę, oraz do maszynki, na której migały światełka, kazała mi położyć łapki na metalowych płytkach i zaczęła mnie biorezonansować, co miało trwać piętnaście minut. Po kilku minutach krępującej ciszy, bo ja wolałam nie zdawać żadnych pytań, w trosce o samopoczucie pani, która — obawiam się — nie byłaby w stanie udzielić mi wiarygodnej odpowiedzi, pani wyszła na papierosa i zostawiła mnie z opaską na głowie i łapkami na blaszanych płytkach, upominając jeszcze żebym nie zakładała nogi na nogę, bo mi biorezonans nie będzie rezonował. Dam sobie głowę uciąć, że wyglądałam w całej tej uprzęży zdecydowanie bardziej idiotycznie niż z papierosem w ręku.

Wieczorem, po biorezonansie, wystąpiły na mnie poty i dostałam gorączki. Przysięgam, że nawet chciałam zadzwonić po pogotowie, ale mój telefon komórkowy nie chciał mnie widzieć, a w każdym razie wydawało mi się, że robi wszystko, żeby mnie unikać. No i ten pavulon.
Nawet sam minister zdrowia mnie ostrzegał, że palenie albo zdrowie, i że wybór należy do mnie, no ale — przepraszam bardzo — ja się pytam, czy minister zdrowia w naszym kraju jest wiarygodnym facetem?

Najnowsze

Domowe dania jednogarnkowe na chłodne dni
MATERIAŁ PROMOCYJNY
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze