Chłopiec z przystanku autobusowego
MONIKA KRÓL • dawno temuNiedawno stałam na przystanku autobusowym z mocnym postanowieniem pogrążenia się w smutku, oddania się bez reszty przygnębiającym myślom, o tym jak mi się wszystko znowu pod górkę zrobiło, korzystając z chwili oczekiwania na autobus. Taki już ze mnie egzemplarz, że gdy tylko doznaję niepowodzeń, użalam się nad sobą, a robię to tak dobrze, że zaczynam szybko wierzyć, że jestem najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie.
I tak zamknęłam się w sobie rozmyślając nad mym nieszczęsnym losem z miną co najmniej grobową i nie wiem, do czego by mnie to zaprowadziło, gdyby nie podszedł do mnie chłopiec. Chłopiec w okularkach, zeszytem pod pachą i uśmiechem na twarzy. Zapytał o godzinę i usłyszawszy odpowiedź bryknął na sąsiedni przystanek, gdzie skwapliwie studiował rozkład jazdy. Szczęśliwy traf, że z żadnego przystanku nie zerwano ani nie podpalono jeszcze rozkładów jazdy.
Do pobliskiej wysepki podjechał w tym czasie autobus. To była wreszcie właściwa linia dla mnie. Zgrzytnęłam zębami, ponieważ kierowca zatrzymał się na przystanku dla wysiadających i widać było, że nie zamierza, wcześniej niż o wyznaczonym czasie, wpuścić do środka mnie i pewnej staruszki z psem.
Potraktowałam te sytuację jako kolejny pretekst, by poddać się rozmyślaniom o tym, jaka jestem nieszczęśliwa i biedna. Nieoczekiwanie przede mną pojawił się znów mały chłopiec w okularach. Tym razem nie pytał o godzinę. Z przerażeniem w oczach oznajmił, że kierowca chyba się źle poczuł, ponieważ leży na kierownicy. Opowiedział mi, jak go wcześniej obserwował i jeszcze się ruszał, a teraz nieoczekiwanie znieruchomiał.
Chłopiec poprosił o interwencję. Chodziło mu chyba o to, że powinnam pójść i ocucić kierowcę. Nie mam doświadczenia w reanimowaniu. Przyznam, że nagłe pogorszenie się samopoczucia kierowcy nieźle mnie przeraziło, ponieważ nie widziałam siebie kompletnie w roli ratującej życie komukolwiek. Ale tak naprawdę moja niechęć do pomocy drugiemu człowiekowi wynikała z egoizmu — chciałam w spokoju znów oddać się czarnym myślom na mój własny temat, a nie poświęcać uwagę komuś innemu.
Na szczęście, także dla mnie samej, dostrzegłam poruszenie w kabinie i kierowca, ku mojej wielkiej radości, ożył. Poczułam wielką ulgę. Wytłumaczyłam więc małemu, że Pan żyje i wszystko jest w największym porządku i że leżenie na kierownicy spowodowane było pewnie zmęczeniem.
Chociaż chłopcu nie udało się uczynić ze mnie bohaterki, pokrzyżował moje plany dołowania siebie samej, a to już coś. Pokazał mi, że na mnie liczy i oczekuje reakcji z mojej strony. Porozmawialiśmy sobie w związku z tym chwilę o ciężkiej pracy i zmęczeniu. Chłopiec wysłuchał moich dywagacji i znowu się oddalił. Zrobił to po to, żeby po chwili wrócić…
Znowu oderwał mnie od mrocznych wizji mojego przyszłego życia, jakie przed sobą rozsnułam, gdy zaczął mi opowiadać, że spisuje sobie rozkłady jazdy. Rzeczywiście w swoim zeszyciku miał zanotowane wszystkie dane potrzebne mu do kontrolowania czasu odjazdu autobusów z pętli. Ciekawe było to, że nie miał zegarka i w związku z tym dopytywał się czekających o godzinę. Kiedy brakowało mu informacji, miał odwagę i chęć zadawać pytania obcym ludziom o to, co było ważne dla niego. Przyznał, że jakaś spotkana wcześniej Pani przedyktowała mu część rozkładu; ponieważ nie był w stanie odczytać jej w całości sam, gdyż tablica wisiała wysoko.
Do rozmowy włączyła się staruszka stojąca nieopodal. Ustaliliśmy gremialnie, ile czasu do odjazdu naszego autobusu zostało. Chłopiec wypytał staruszkę dokąd jedzie i zaczął bawić się z jej psem. Pies wykazał ogromną radość z okazanego mu zainteresowania i ochoczo przyłączył się do zabawy. Przystanek wypełnił się radosnym merdaniem i przytulaniem się.
Zjawił się w najbardziej nieoczekiwanym momencie, żeby wyrwać mnie z otchłani mojej własnej żałości. W jakiś magiczny sposób wciągnął mnie w wir wydarzeń, powodując, że przez chwilę poczułam się odpowiedzialna za życie kierowcy. Dzięki niemu musiałam odłożyć swoje troski na bok, zauważyć, że nie wszystko kręci się wokół mnie, że mój świat to nie wszystko.
Ale to nie wszystko, co zawdzięczam chłopcu w okularach. Zaimponowała mi jego energia, zaradność i umiejętność wciągania innych do współpracy wtedy, gdy wyrasta przed nim przeszkoda, której nie umie samodzielnie pokonać. Pod wrażeniem jego małych, skrojonych do jego wieku sukcesów, musiałam zastanowić się, czy ja, zanim się poddam i zacznę rozpaczać z powodu doznanej porażki, właściwie postępuję, by zrealizować swój cel.
Wprawdzie nie brakuje mi energii i zapału, ale natychmiast poddaję się, gdy natykam się na przeszkodę, z którą nie umiem zmierzyć się w pojedynkę. Zamiast poszukać innych rozwiązań, od tego momentu zaczynam opłakiwać swoją porażkę. Tak mógłby zrobić mały chłopiec, gdy okazało się, że rozkład jazdy, który on chce sobie zapisać, jest zawieszony na wysokości oczu dorosłego człowieka. Ale nie zrobił.
Mam nadzieję, że przemogę strach, by zwracać się o pomoc, radę, połączenie sił do ludzi wokół mnie, dla których będzie to zarazem okazją, by poczuć się potrzebnymi, tak jak ja chłopcu w okularach.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze