Nie namówiłabym męża na zastosowanie tej maseczki, gdyby nie zobaczył, że nie zrobiła krzywdy na mojej twarzy, więc stałam się w pewnym sensie króliczkiem doświadczalnym.
Rzecz mieści się w saszetce (20 g), ma wojskowo-zielony kolor (zawiera zieloną glinkę kambryjską) i nałożona na twarz przypomina trochę maskowanie stosowane przez żołnierzy (oczywiście tych na filmach). Maseczka jest mocno „naglinkowana” i treściwa, mocno brudzi, a przy tym ma tłustawą konsystencję jak prawdziwa, drobnoziarnista glina. O dziwo, bez trudu się spłukuje, a w trakcie trzymania na twarzy nie wysycha i nie pęka jak większość glinek, pewnie też dzięki temu nie naciąga niepotrzebnie skóry. Ze względu na zawartość mięty, odrobine chłodzi i odświeża
Po zmyciu skóra przez moment jest lekko napięta, ale nie jest to szczególnie dotkliwe. Koloryt rozjaśnia się, znikają przebarwienia, a pory zwężają się, ale oczyszczenie skóry, czy likwidacja, albo chociaż ograniczenie pojawiania się wypryysków nie są szczególnie spektakularne. Za to na jakiś czas reguluje się praca gruczołów łojowych i skóra nie przetłuszcza się już tak mocno.
Producent zaleca stosowanie maseczki 1 – 2 razy w tygodniu, a jedna saszetka starcza na 1 – 2 użycia. Mi wystarczyła na 4, bo mąż tylko zamoczył w niej palec i stwierdził, że „właściwie po co?”.
Z braku laku i dla kobiet może być.
Skład: kaolin clay, aqua, simmondsia chinensis (jojoba) seed oil, sodium hyaluronate, solube collagen, hydrolyzed elastin, hamamelis virginiana, metha piperata, dehydroacetic acid
Producent | Dermaglin |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Maseczki: oczyszczające |
Przybliżona cena | 8.00 PLN |