Niewiele jest kremów przeznaczonych dla osób długo przebywających w ogrzewanych pomieszczeniach. Klimatyzacja, zwłaszcza zimą potrafi niemiłosiernie obejść się ze skórą. Czoła problemowi ma stawić właśnie ten krem.
Klasyczny, z początku miły dla oka słoiczek (50ml), cały ozdobiony niebieskimi śnieżynkami. Niestety ozdoby i napisy wycierają się dość szybko. Lekki, odporny na upadki matowy plastik – krem można zabrać wszędzie. Ale co to? Na pudełku czytamy, że jest wyłącznie do użycia na noc. Zatem jest to super wynalazek, skoro chroni na odległość! Ale bądźmy poważni.
Nawet na noc krem nie jest zbyt przyjemny w użyciu. Podczas nakładania trzeba zachować przesadny umiar, w przeciwnym razie na twarzy powstaje sztywna maska. Czyżby miała zatrzymać wodę w skórze? Według mnie potęguje tylko nadmierne pocenie się. Na szczęście nie zatyka porów. Rano, niby śladów po nim nie ma, ale bez dokładnego oczyszczenia twarzy nie ma mowy o trwałym makijażu. A w takim wypadku także nie ma mowy o ochronie przed suchym powietrzem w pracy.
Jakieś zalety? Troszkę łagodzi podrażnienia, wyrównuje koloryt skóry. Nawilża głęboko, lekko natłuszczając, ale nie jest to przyjemne. Jeżeli ktoś ma problemy z pękającymi zimą naczynkami, to jest znikoma szansa, że zapobiegnie temu problemowi, ale ja szczerze w to nie wierzę.
Ciężki, mdlący zapach, który przypomina mi krem do dziecięcej pupy, skutecznie zniechęca do stosowania, chociaż de gustibus non disputantum est.
Krem na nieszczęście jest bardzo wydajny, jego konsystencja niby nie jest gęsta, ale taka mocno upakowana, jakby wręcz maślana – można go używać latami, albo męczyć całą rodzinę, jak kto woli.
Nie odpowiada mi zupełnie, ale może gdzieś na świecie ma swoich zwolenników.
Producent | Mincer Mona Liza |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja twarzy |
Rodzaj | Kremy na noc: nawilżające i odżywcze |
Przybliżona cena | 10.00 PLN |