Kiedy odchodzi miłość...
EDYTA LITWINIUK • dawno temuCzy miłość może odejść z dnia na dzień? A może tylko blaknie? Jak to jest, kiedy łączy więcej rzeczy, które musimy, niż które chcemy robić razem. Agnieszka twierdzi, że miłość nie jest najważniejsza, bardziej istotne są wspólnie spędzone lata małżeństwa. Joasia przekonuje, że miłości można się nauczyć, a jeśli uczucie nie wzbudza już w nas takich dreszczy jak kiedyś, można kochać rozumnie. Magda uważa, że wręcz przeciwnie: jeśli miłość gaśnie, trzeba się wycofać ze związku.
Agnieszka (38 lat, informatyczka z Łodzi):
— Z moim mężem poznaliśmy się na wakacjach w jednym z nadmorskich kurortów. Długo musiał przekonywać mnie do siebie: nie tylko był młodszy, ale też kilka centymetrów niższy ode mnie. Niby detale, ale właśnie przez to nie zwróciłam na początku na niego w ogóle uwagi. On wręcz odwrotnie. Nie odstępował mnie na krok. Na plaży, w kinie czy kawiarni. Po kilku dniach przestałam zauważać szczegóły, które na początku podpowiadały mi, że to nie ten. Jarek po prostu oczarował mnie sobą. Swoim sposobem bycia, poczuciem humoru. Chłonęłam każde jego słowo. Wpadłam w tę miłość jak śliwka w kompot — nie było już odwrotu.
Wakacje mają to do siebie, że zbyt szybko się kończą. Tak też było z naszymi. Po ledwie dwóch tygodniach odpoczynku trzeba było wracać do pracy i do domów, które były oddalone o 200 kilometrów od siebie. Przetrwaliśmy i to. Przez rok się odwiedzaliśmy. Później zdecydowaliśmy się pobrać.
Przeprowadziłam się do męża. To był trudny okres. Przez pierwsze kilka lat małżeństwa mieszkaliśmy z rodzicami Jarka w niedużym dwupokojowym mieszkaniu. Nie tylko było nam ciasno, delikatnie mówiąc — teściowa za mną nie przepadała, co dawała mi odczuć na każdym kroku. Jarek był jedynakiem i nie mogła dopuścić do siebie myśli, że obca kobieta jej go tak po prostu odebrała. Ale przetrwaliśmy i to: kochaliśmy się, było nam ze sobą dobrze.
Potem wyprowadziliśmy się na swoje, pojawiły się dzieci. Ot, proza życia. Nie wiem, kiedy zorientowałam się, że go już nie kocham. Oglądałam zdjęcia znad morza. Po prostu do mnie dotarło, że miłość ulatniała się powoli przez te kilkanaście lat naszego życia razem.
Według mnie miłość nigdy nie trwa wiecznie. Trzeba się przygotować na to, że kiedyś gorące uczucie, będzie ledwo ciepłe. Taka kolej rzeczy.
Nie mam zamiaru odchodzić od męża, zdradzać go czy wyczyniać jakieś inne ekscesy. Jest mi z nim dobrze, lubię go jako człowieka, mogę powiedzieć śmiało, że jest moim przyjacielem. Razem wychowujemy dzieci, dorabiamy się, jesteśmy ze sobą na dobre i złe – to też jest ważne, a może i dużo ważniejsze niż to, że kiedyś szaleliśmy za sobą z miłości. Zresztą nie znam żadnej pary, której uczucie przetrwałoby tyle lat. To po prostu niemożliwe.
Joasia (28 lat, specjalistka PR z Gdańska):
— U nas to była miłość od pierwszego wejrzenia. Tak po prostu: zobaczyliśmy się na jakiejś imprezie u znajomych, zaczęliśmy rozmawiać i to było to. Wszystko potoczyło się jak najbardziej naturalnie: wspólne randki, wypady za miasto, wakacje, ślub. Chodziłam jak zaczarowana, tak w nim byłam zakochana. Nie potrafiliśmy spędzić bez siebie dnia. To były szalone czasy. Żeby być ze mną 24 godziny na dobę mój mąż zmienił pracę, nie przeszkadzało mu, że jest gorzej płatna.
To trwało dobrych kilka lat. Potem, nawet nie wiem kiedy, nasza miłość się wypaliła. Nie było już w niej dawnego ognia, dotyk nie sprawiał już dreszczy przyjemności. Wszystko zmieniło się niezauważenie. Kiedy sobie to uświadomiłam, zrobiło mi się po prostu przykro, że to wszystko tak szybko odchodzi, że miłość tak łatwo można utracić. Moje serce nie bije mocniej, gdy go widzę. Choć myślę, że cały czas łączy nas coś niezwykłego. To „coś” widzę w jego oczach, kiedy patrzy na mnie.
Miałam wrażenie, że miłość wypaliła się, ale tylko z mojej strony. Czułam się winna. Nie chciałam od niego odchodzić. Tyle małżeństw teraz się rozpada. Ludzie idą na łatwiznę i kiedy tylko coś się psuje – po prostu uciekają. Ja tak nie zrobiłam. Postanowiłam walczyć o uczucie. Nie wiedziałam, czy uda mi się znowu zakochać w swoim mężu. Wiedziałam, że nie mogę go stracić, że wciąż mi na nim bardzo zależy. Musiałam się nauczyć kochać go inaczej niż dotychczas: za to że jest obok, że zawsze mogę na niego liczyć, za ten płomień w jego oczach, który, nie wiedzieć czemu, nigdy nie gaśnie.
Udało mi się to. To już całkiem inne uczucie od tego na początku naszego małżeństwa, chyba bardziej dojrzałe i pewne. Mam nadzieję, że tak już zostanie.
Ludzie myślą, że kiedy bajka kończy się słowami „żyli długo i szczęśliwie” to za tym stoi kropka. W życiu tak nie ma. Wszystko co przychodzi szybko i rozpala w nas dzikie emocje, bardzo szybko gaśnie. Trzeba się nauczyć podtrzymywać ten ogień. Ze swojego doświadczenia wiem, że nie jest to łatwe.
Magda (32 lata, korektorka z Warszawy):
— Nie ma sensu podtrzymywać związku, kiedy nie ma już w nim miłości. Wiem co mówię. Codziennie patrzę na moich rodziców, którzy kiedyś tak bardzo się kochali, a teraz żyją po prostu obok siebie. W jednym mieszkaniu, w oddzielnych pokojach, zajęci własnymi sprawami. Rozmawiają ze sobą, kiedy muszą, nawet na spacery chodzą już oddzielnie. Po co to robią? Chyba tylko z przyzwyczajenia, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ja nie mam zamiaru tak się męczyć. Kiedy w związku nie ma miłości, nie warto w nim tkwić.
Nie wiem czy można odkochać się w jednej chwili, ale miałam wrażenie, że mój poprzedni związek tak właśnie się skończył: w tej sekundzie, w której uświadomiłam sobie, że do tego faceta siedzącego przy drugim końcu stołu nie czuję już nic. Odeszłam od niego. Nie próbowałam walczyć, bo po co.
Miłości nie da się odtworzyć, zakochać na nowo. Nie ma sensu okłamywać siebie i partnera. A przecież jest mnóstwo takich par, które są ze sobą ze względu na: dobro dzieci, rodzinę, sąsiadów (bo co ludzie powiedzą), pieniądze, dom, którego nie da się podzielić na pół i mnóstwo innych wydumanych rzeczy. Co to za rodzina kiedy czuć w niej chłód, a słowo „kocham” mówi się z przyzwyczajenia? Po co kłamać.
Robi mi się niedobrze na samą myśl, że mogłabym spać obok człowieka, do którego nic nie czuję. Znienawidziłabym najpierw siebie, potem jego. Nie chcę tak żyć.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze