Hongkong we mgle
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuProsto z wilgotnej, rozgrzanej słońcem wyspy przenosimy się do zamglonego Hongkongu, gdzie temperatura jest o jakieś 10 stopni niższa. Ale to nie jedyna niespodzianka. Nagle trafiamy w świat nowoczesności, migających reklam i drapaczy chmur.
Z lotniska wiezie nas szybki pociąg zpłaskimi ekranami, w którym błękitna dioda prezentuje położeniepojazdu, a niezliczona ilość ruchomych schodów i chodników,zadaszonych, szklanych przejść nad wielopasmowymi drogami prowadzi nas doodpowiedniej stacji metra.
Podziw wzbudza architektura, wąskie i ogromniewysokie budynki. Ceny gruntu są tu bardzo wysokie, więc miasto pnie sięw górę. Mieszkamy na 25. piętrze nowoczesnego hotelu na wyspie Hongkong(w skład Hongkongu wchodzi jeszcze półwysep Kowloon, Nowe Terytoria orazkilka innych wysp). Podczas 156 lat panowania Brytyjczycy zostawili tuswoje piętno. Angielski jest językiem urzędowym, wszystkie informacjepodawane są w dwóch językach. Cieszymy się, że zostajemy tu kilka dni,bo dzięki temu mamy szansę poznać mieszankę chińsko-brytyjską izminimalizować szok językowo-kulturowy, jaki czeka nas w Chinach. WHongkongu lekko czuć Londynem. Oczywiście trzeba odrzucić palmy, upał,zapach morza, skośne oczy mieszkańców. Jednak indywidualizm w strojachprzechodniów, upodobanie do zakupów, liczne piekarnie, puby z eleganckimipanami palącymi cygara i piętrowe autobusy, nie pozostawiają złudzeń,kto zostawił tu swoje przyzwyczajenia.
To co zwróciło naszą uwagę po wizytach w Bangkoku i Yangunie, toprzyjemne zapachy. W Hongkongu dominują zapachy perfum i dobrego jedzeniaa nie spalin i kanalizacji. Może dlatego, że prawie wszędzie, dokądsię wybieramy, i tak lądujemy w gigantycznym centrum handlowym. Każdastacja, dworzec, czy wyjście z jakiejś atrakcji to ciąg eleganckichsklepów i szalejący w nim mieszkańcy i turyści. Sądząc po tym, ilesamolotów tu ląduje, sporo osób z całego świata wpada tu na zakupy.My jednak zachowujemy się jak tradycyjni turyści i grzecznie odwiedzamynajważniejsze atrakcje.
Pierwszego wieczoru gapimy się na wspaniałewidowisko dźwiękowo-świetlne z promenady nadmorskiej na półwyspie.Przy dźwiękach muzyki okoliczne budynki rozbłyskują kolorowymiświatłami, lasery oświetlają statki i barki pływające w porcie itańczą na niebie.
Podziwiamy również wspaniały port ze Wzgórza Wiktorii, z któregoschodzimy wprost do dzielnicy Soho na przepyszne pierożki w chińskiejknajpie. Dobrze, że menu ma obrazki, bo opisy są tylko w językuchińskim.
Odwiedzamy też wyspę Cheung Chau. Odkrywamy tam zupełnie inne obliczeHongkongu – stare łodzie rybaków, rowery zaparkowane przed sklepami zsuszonymi rybami i piękną piaszczystą plażę. I tylko tłumniedzielnych turystów trochę zakłóca spokój tego miejsca. I jeszczewielkie logo restauracji sprzedającej zestawy jedzeniowe z zabawkami.Kiedy nasz sześciolatek Staś widzi żółtą literkę M, natychmiast jestgłodny. I co z takim zrobić w tej stolicy zakupów?
Już za kilka dni do usłyszenia z prawdziwych Chin.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze