W ruinach meczetów
MARTA ZIELONKA • dawno temuZ Lindi, jadąc na północ wzdłuż Oceanu Indyjskiego wypełnionym po brzegi autobusem, w cztery godziny docieramy do miejscowości Kilwa Masoko (Kilwa Targowa). Właśnie skończył się ramadan i na głównym soko (rynku) mieszkańcy, odświętnie ubrani, wspólnie celebrują ten dzień. Dzieciaki biegają od jednego sklepiku do drugiego, kupują kolorowe okulary, ciasteczka imbirowe i smażony maniok.
Z Lindi, jadąc na północ wzdłuż Oceanu Indyjskiego wypełnionym po brzegi autobusem, w cztery godziny docieramy do miejscowości Kilwa Masoko (Kilwa Targowa). Właśnie skończył się ramadan i na głównym soko (rynku) mieszkańcy, odświętnie ubrani, wspólnie celebrują ten dzień. Dzieciaki biegają od jednego sklepiku do drugiego, kupują kolorowe okulary, ciasteczka imbirowe i smażony maniok.My, wygłodniałe, zjadamy rybę (samaki) z frytkami i jajkami (chips na mayai).
Następnego dnia z samego rana wybierzemy się na Kilwa Kisiwani (Kilwa na wyspie), by zobaczyć ruiny starego miasta, ważnego niegdyś centrum handlu. Żeby jednak móc zwiedzić wyspę, trzeba koniecznie dostać zezwolenie od tzw. District Commissioner (rejonowego przedstawiciela rządowego). Załatwienie tego zajmuje nam prawie dwie godziny. Jako że dziś jest drugi dzień świąt, dzień wolny od pracy, urzędnika nie ma w biurze. Od strażnika biura dowiadujemy się, gdzie mieszka komisarz. Odwiedzimy go zatem w domu i przedstawimy naszą sprawę.
Całe miasteczko wydaje się jakieś ospałe. Tylko tu i ówdzie widać dzieci, które nie mogły spać i już od samego rana ruszyły na rynek. Kupują lizaki, soki w woreczkach i różne śmieszne zabawki.Krętymi dróżkami, pomiędzy wysprzątanymi podwórkami, docieramy do domu urzędnika. Wyjaśniamy, w czym rzecz, a po 20 minutach jesteśmy z powrotem w biurze i wypełniamy stos papierów. W końcu dostajemy pozwolenie. Z pieczęcią na pół kartki!Komisarz przydziela nam przewodnika, z usług którego delikatnie próbujemy zrezygnować. Zapłaciłyśmy już 3000 shilingów za pozwolenie i na większy wydatek po prostu nie możemy sobie pozwolić. Okazuje się jednak, że przewodnik jest zatrudniony przez rząd i jego usługi wliczone są w cenę pozwolenia. Po chwili, już razem z nim, kierujemy się do przystani.
Tam okazuje się, że dla turystów przewidziano łodzie motorowe. Przepłynięcie nimi na wyspę kosztuje, bagatela, 10 000 shilingów (10 dolarów) od osoby. Protestujemy! Za nic w świecie nie zapłacimy takiej sumy. Chcemy płynąć żaglówką – jest tańsza. Wiemy, że transport powinien kosztować 100, może 200 shilingów w jedną stronę od osoby. Zgadzamy się jednak na zapłacenie 1000 shilingów za podróż tam i z powrotem. Stara łódź, której żagiel zrobiony jest z worków po ryżu, pędzi w słońcu, łapiąc silny, listopadowy wiatr. Nasz przewoźnik zabrał ze sobą radio – podróż, po nieprzyjemnym początku, upływa więc przy spokojnej afrykańskiej muzyce.
Około południa docieramy na wyspę Kilwa i od razu kierujemy się w stronę zabudowań. Najpierw oglądamy bardzo dobrze zachowane ruiny mniejszego meczetu, pochodzącego z początku XV wieku, później podążamy w stronę kolejnego – Great Mosque. Obie świątynie, jak tłumaczy nam przewodnik, miały bardzo dobrze rozwinięte sanitariaty. Zanim weszło się do meczetu, pobierało się wodę ze studni, ściągało buty i obmywało stopy. Dopiero potem można było wejść na modlitwę. Jesteśmy jedynymi zwiedzającymi.
Podziwiamy też pozostałości po Pałacu Sułtana i Omani Fort, stosunkowo nowy, bo pochodzący z XIX wieku. Kilwa Kisiwani uważana jest za miejsce, w którym wzniesiono największy, datowany na XII wiek meczet Afryki Wschodniej. Inne budynki na wyspie, takie jak Pałac Mkutini czy gereza (więzienie) zostały zbudowane cztery wieki później. Chodzimy, podziwiamy, chłoniemy starą arabską kulturę. Pomiędzy jednym meczetem a drugim – ogromny baobab.
Kiedyś na wyspie było ponad 90 meczetów; do dzisiaj zachowały się ruiny jedynie kilku z nich. Kilwa była największym portem Afryki Wschodniej. To tutaj, a nie na Zanzibar, najczęściej zawijały wielkie statki. Kwitł handel, ludzie się bogacili. Najzamożniejsi mieszkali w wielopoziomowych domach z koralu otoczonych bujnymi ogrodami z fontannami i sprowadzali egzotyczne zwierzęta z kontynentu. Później, w XVI wieku, gdy na te tereny przybyli Portugalczycy, pozycja Kilwy zaczęła słabnąć, aż w końcu stała się ona marginalnym, mało już znaczącym portem.
Dzisiaj na wyspie mieszka około tysiąca osób. Ludzie żyją tu skromnie, w domkach z czerwonej gliny, a w codziennej pracy towarzyszy im duch przodków.W 1981 roku ruiny Kilwa Kisiwani, wraz z zabytkami zachowanymi na położonej 8 km na południe wysepce Songo Mnara, wpisane zostały na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO. Na wyspie prowadzone są obecnie prace badawcze i konserwacyjne. Zainwestowali w nie Japończycy i Francuzi. Chcą przywrócić świetność temu miejscu i przyciągnąć turystów.
Do Kilwy Masoko wracamy w towarzystwie 7 kobiet i 4 mężczyzn. Wszyscy oni jadą na pogrzeb. Widząc, że wynajęłyśmy całą żaglówkę, proszą o zgodę na zabranie się z nami. Wśród nich jedzie bardzo stara, pomarszczona muzułmanka, której mimo sędziwego wieku z niewielką pomocą naszego przewodnika udało się wspiąć na łódkę. Przypomina mi o założeniu czapki, gładzi mnie po twarzy i pyta o naszą podróż, o studia. Sama kiedyś tak bardzo chciała studiować – wspomina. W jej domu nie było jednak na to środków, a nawet gdyby były, pewnie i tak rodzice wysłaliby na naukę któregoś z jej braci. Przy pożegnaniu mocno ściska mi dłoń, życząc Kila la heri (powodzenia).
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze