Siedem przyjemnych i kosztownych uzależnień
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuPewnie zdarzyło się to każdej z was. Chcecie zapłacić kartą, a tu niespodzianka – nie ma środków. Wstyd w sklepie i zdziwienie: jak to się mogło stać? Gorączkowe przeglądanie wyciągów bankowych lub historii rachunku w internecie. Przecież to niemożliwe, by wydać całą pensję w dwa tygodnie i to w dodatku nic nie kupując!
Jeśli co miesiąc zdarza ci się zadać pytanie: „co się stało z moimi pieniędzmi?”, zastanów się, czy nie jesteś uzależniona od ich wydawania tak ja bohaterki tego artykułu. Szastanie pieniędzmi, gromadzenie niepotrzebnych rzeczy z promocji, ogromne rachunki telefoniczne i spełnianie zachcianek dla poprawy humoru to nałóg czasem silniejszy od palenia i picia, a na pewno przyjemniejszy.
Po pierwsze: Imprezy
Natalia (22 lata, studentka, Warszawa):
— Jestem mistrzem w wydawaniu pieniędzy, i to nie tylko swoich. Nie robię tego ze złej woli, po prostu tak mi samo wychodzi. Swoją pensję przeznaczam głównie na opłaty mieszkaniowe: czynsz, wynajem i rachunki związane z eksploatacją, a także jedzenie. Większość czasu spędzam poza domem i chyba w tym tkwi główny problem. Kocham jeść w restauracji. Nie znoszę gotować! Rano wypijam tylko szklankę wody lub soku. Kawa i ciastko w barze obok mojej pracy, na lunch idę oczywiście do restauracji, najczęściej na sałatkę lub zupę. Po pracy rzadko wracam do domu. Umawiam się ze znajomymi. Idziemy na kolację lub do pubu na piwo lub wymyślne drinki. Tam wydaję najwięcej, od 50 do 100 zł dziennie. Łatwo policzyć, że od połowy miesiąca jestem już goła. Zresztą nie tylko ja, także moje koleżanki. Od siebie nie pożyczamy. Od banku owszem, ale to nie starcza na długo, a potem mamy problem, bo nie ma z czego oddać.
Idziemy wtedy na całość i szukamy tak zwanego leszcza, czyli dosiadamy się do kogoś przy barze. Najpierw przekupujemy bramkarza, żeby nas wpuścił do klubu, potem uśmiechamy się i natychmiast znajdzie się jakiś facet, który chce nam postawić drinka. Płaci, aż się orientuje, że nic z tego nie będzie mieć, wtedy zmienia obiekt zainteresowań, a my po paru drinkach idziemy tańczyć i szukamy dalej. Są nawet tacy, którzy opłacają nam taksówki lub po prostu jadą z nami. Nigdy nie parkujemy pod domem, żeby nie mieć kłopotów z delikwentem. Po prostu każemy się zatrzymać kierowcy, żegnamy się ze sponsorem i w nogi. Robimy też gorsze rzeczy. Idziemy do pubu, w którym nie trzeba płacić tuż po zamówieniu. Siadamy w dobrym miejscu, wypijamy piwo, wykorzystujemy zamieszanie i spokojnie wychodzimy. Mamy to opracowane do perfekcji. Jeszcze nigdy nas nie złapano. Do tego jednak posuwamy się bardzo rzadko. Jestem uzależniona od imprez i jedzenia w restauracjach. Wydaję o wiele za dużo. Zdaję sobie sprawę z tego, że jedzenie gotowych dań jest niezdrowe, wiem, że palenie i picie prawie codziennie prowadzi do uzależnień. Jednak kto się nie bawi, ten nie żyje! A ja kocham takie życie. Mam nadzieję, że kiedyś się zmęczę i przystopuję lub znajdzie się ktoś, kto mnie pokocha, spłaci moje długi i pozwoli mi wydawać pieniądze, jak lubię!
Po drugie: Telefon
Paulina (23 lata, handlowiec, Poznań):
— Miałam już telefony komórkowe we wszystkich sieciach. Zawsze kończyło się tak samo — niebotycznymi rachunkami, których nie byłam w stanie zapłacić. Nie umiem powstrzymać się od gadania. Zawsze jest tyle spraw, którymi chcę się podzielić ze znajomymi, chłopakiem i z rodzicami. Moje rachunki telefoniczne zawsze wprawiają mnie w zdumienie. Podejrzewam, że firma oszukuje, i sprawdzam wszystkie połączenia. Nie mogę uwierzyć, że aż tyle wydzwoniłam, skoro miałam wykupione różne promocje — dodatkowe minuty i SMS-y, połączenia z wybranymi numerami i w określonych godzinach. Mój największy rachunek był na ponad 1400 zł. Standardowo jest po 600 zł. Myślałam, że gdy założę sobie telefon stacjonarny, to koszty się jakoś rozłożą i rachunki będą mniejsze. Niestety musiałam chyba więcej dzwonić, bo suma dwóch rachunków była jeszcze wyższa. W tej chwili mam długi w każdej sieci, ale jest szansa na nowy telefon, bo na rynek wszedł nowy operator. Rodzice namawiają mnie na telefon na kartę, wtedy będę mogła kontrolować swoje wydatki. Nie wiem, czy jestem gotowa na takie ograniczenia. Kiedyś spróbowałam, ale karta kończy się już po kilku połączeniach. Po co mi telefon, z którego właściwie nie można dzwonić.
Po trzecie: Samochód
Baśka (30 lat, stomatolog, Warszawa):
— Większość moich wydatków pochłania auto. Od kiedy je kupiłam, wpadam w coraz większe tarapaty. Benzyna kosztuje dużo, do tego przeglądy, ubezpieczenie, naprawy, myjnia, parkingi! Samochód uzależnia i to studnia bez dna. Doszło do tego, że już nawet rano po bułki do sklepu i po gazety do kiosku jadę samochodem. Stałam się bardzo wygodnicka. Plusem jest to, że w ogóle nie piję, bo nawet na imprezy jadę samochodem. Minusem, że tyję, bo prawie nie mam ruchu, nie chodzę pieszo, wszystko załatwiam, podjeżdżając autem. Wiele razy obiecywałam sobie tydzień bez samochodu, ale rano zawsze się okazywało, że za późno wyszłam do pracy i nie zdążę na tramwaj lub że mam tyle rzeczy do załatwienia po pracy, że samochód mi to ułatwi, bo wszędzie szybko podjadę. O zgrozo! Co robić?
Po czwarte: Supermarket
Marysia (32 lata, sekretarka, Warszawa):
— Chyba nie jestem odosobniona w swym uzależnieniu od zakupów. Jestem maniaczką promocji! Z lubością przeglądam wszystkie oferty supermarketów i poluję na promocje. Potrafię pojechać na koniec miasta po okulary za 9,90 zł. Zawsze wychodzę z założenia, że to mi się opłaca i warto kupić coś taniej. W konsekwencji wydaję pieniądze na niepotrzebne rzeczy. Niektóre zajmują miejsce w moich szafach, a inne przeznaczam na prezenty. W galeriach handlowych jestem prawie codziennie. Rzadko kupuję to, co jest mi potrzebne, zazwyczaj kuszą mnie przeceny. Jeśli uznam, że coś jest naprawdę tanie, nie mogę się oprzeć. Powinnam zamieszkać na wsi i robić zakupy w jedynym miejscowym sklepie, może wtedy bym się wyleczyła.
Po piąte: Kosmetyki
Julka (26 lat, redaktor, Gdańsk):
— Gdy pojawiłam się na lotnisku przed wyjazdem do Paryża, wszyscy znajomi wybuchnęli śmiechem. Ciągnęłam za sobą dwie walizki i oni dobrze wiedzieli, że w jednej są ubrania, w drugiej kosmetyki. Gdziekolwiek wyjeżdżam, nie rozstaję się ze swoim kuferkiem wypełnionym kosmetykami. Na to idzie przynajmniej 1/3 mojej pensji. Pierwszy kosmetyk kupiłam sobie w ósmej klasie szkoły podstawowej. Był to krem przeciw trądzikowi. I tak się zaczęło. Teraz mam kosmetyk na każdą część ciała: peeling na łokcie, usta, stopy, pięty, krem na biust, brzuch, dekolt i szyję, krem do twarzy na noc, na dzień, pod oczy, masę flakoników perfum. Lubuję się zwłaszcza w balsamach do ciała. Zużywam dwa w tygodniu. Mam piękną skórę, miękką, gładką, nawilżoną i odpowiednio natłuszczoną. Moja skóra nie może jednak obyć się bez codziennego smarowania – tak jak ja jest uzależniona od balsamu. Moja łazienka wygląda jak sklep z kosmetykami. Wszystkie półki zajęte i nie są to kosmetyki na zapas – jednocześnie używam bardzo wielu rodzajów specyfików. Moja mama tego nie rozumie, uważa, że trwonię pieniądze. Być może tak, ale to mi naprawdę pomaga. Wyglądam młodziej niż moje rówieśniczki, poza tym kupowanie kosmetyków poprawia mi samopoczucie.
Po szóste: Sprzęt domowy
Wieśka (30 lat, farmaceutka, Ciechanów):
— Zakup wymarzonego mieszkania to idealny pretekst do wyposażania go w najlepszy i najpiękniejszy sprzęt. Tyle że dobry odkurzacz, telewizor, kino domowe, wieża do odtwarzania CD, komputer, skaner, drukarka, telefon z faksem, robot kuchenny, ekspres do kawy, bezprzewodowy czajnik, zmywarka, lodówka, płyta ceramiczna… - to wszystko dużo kosztuje. Nie będę wymieniać krajalnic, mikserów, blenderów i tysiąca innych sprzętów, które zapełniają szafki w mojej kuchni. Krajalnicy do chleba w ogóle nie używam, bo szybciej pokroję pieczywo nożem. To samo z wszelkimi mikserami – nie mam czasu na przygotowywanie sosów, napojów mlecznych z sezonowymi owocami i nie chce mi się wyciskać soku. Wolę kupić gotowe produkty. Mam więc kuchnię pełną pięknych, „zakurzonych” sprzętów i mnóstwo rat do spłacania!
Po siódme: Internet
Dagmara (27 lat, korektorka, Warszawa):
— Nigdy nie byłam zwolenniczką biegania po sklepach. Nie wzruszały mnie promocje i nachalnie wciskane do skrzynek na listy gazetki supermarketów. Nie umawiałam się z koleżankami na zakupy, bo grzebanie w ciuchach nigdy nie sprawiało mi przyjemności. Kto by przypuszczał, że uzależnię się od zakupów przez internet? W sieci buszuję od rana — pijąc kawę i jedząc śniadanie, czyli jeszcze przed wyjściem do pracy. Na różne strony zaglądam także w pracy. Po przyjściu do domu i w weekendy jestem zupełnie pochłonięta zakupami w necie. Kupuję wszystko: płyty, jedzenie, wino, książki, ciuchy, ręcznie robioną biżuterię, dywany, meble, rolety, glazurę, aparat fotograficzny, tusz do drukarki! A najdziwniejsze jest to, że stałam się posiadaczką niezłej kolekcji butów i torebek. Samej trudno mi w to uwierzyć. A podobno robiąc zakupy przez internet, unikamy kupowania zbędnych rzeczy. U mnie to się jakoś nie sprawdza.
Socjolodzy i psycholodzy alarmują: uzależnienie od wydawania pieniędzy zaczyna się niewinnie, na przykład od zakupów dla poprawy humoru. Rzucił cię chłopak, pokłóciłaś się z koleżanką lub miałaś nieprzyjemną rozmowę z szefem? Jeśli po którymś z tych zdarzeń zdarzyło ci się pobiec do sklepu i dla osłody kupić sobie stanik, kolczyki, kilogram lodów lub łopatkę do tortu, uważaj, ty też możesz się uzależnić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze