Gra warta świeczki?
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuŻycie to ciągły kompromis. Ideały czy pieniądze? Spokój na państwowej posadzie czy dobrze płatna praca po dwanaście godzin dziennie? Skromne życie z pasją czy duża pensja w pracy, która nie jest szczytem marzeń? Gdy kończysz studia i zaczynasz życie na własny rachunek, ideały tracą na znaczeniu. Musisz wybierać. Czy to, co robisz, jest warte wysiłku? Czy cel uświęca środki?
Potrzebowałam kredytu na mieszkanie
Marlena (29 lat, Warszawa):
– Nie znoszę ani atmosfery, która panuje u mnie w pracy, ani mojego szefa, a nawet tego, co robię. Nadzoruję jeden z portali internetowych. Praca jest prosta, ale nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem, które skończyłam, i z pisaniem do prasy. Gdyby nie dodatkowa praca, którą wykonuję – piszę do jednego z kobiecych miesięczników, oszalałabym w tym miejscu. W moim biurze jest tylko kilka osób, z którymi można o czymś porozmawiać, iść do kina, do pubu lub na koncert. Mój szef to totalny „burak”, który nie ufa nikomu, żadnemu ze swoich pracowników, choć zupełnie nie ma ku temu powodów – on po prostu mierzy wszystkich swoją miarką. Dlaczego więc tkwię w miejscu, które mnie dołuje, skoro rynek pracy w Warszawie jest duży? W dziennikarstwie trudno o etat i umowę na czas nieokreślony. W redakcjach jest duża rotacja, a wraz ze zmianą naczelnej gazety odchodzi, a raczej wyrzucana jest cała redakcja. Postanowiłam więc znaleźć pracę, która da mi stałe dochody i umowę na czas nieokreślony – bo spełnienie właśnie tych warunków było gwarantem otrzymania kredytu mieszkaniowego. Własne „M” było moim wielkim marzeniem. Jestem w trakcie załatwiania kredytu. Cieszę się, że niedługo moja męczarnia w tym dołującym miejscu się skończy. Będę miała kredyt i poszukam pracy, która od zawsze była moją pasją – redakcyjnej.
Pomagam choremu tacie
Katarzyna (30 lat, Poznań):
– Odkąd w agencji reklamowej, gdzie pracuję, zmieniła się szefowa, nie lubię swojej pracy. Nie mam pojęcia, z jakiego powodu wyżywa się na mnie. Miałam poważanie u wcześniejszej dyrektorki, która prywatnie była moją przyjaciółką, więc może to zemsta, może traktuje mnie jak szpiega? A ja chcę tylko dobrze wykonywać swoją pracę, wracać do domu i mieć święty spokój. Nie należę do osób pokornych i walka z moją szefową doprowadza mnie do szału! Jestem bardzo znerwicowana. Trzęsą mi się ręce. Muszę jednak to wytrzymać, bo pomagam moim rodzicom – są finansowo ode mnie uzależnieni. Tata ma nowotwór, nie pracuje, leczy się chemią i radioterapią, a mama musi się nim opiekować. Utrzymują się tylko z renty. Nie mogę więc odejść z pracy i poszukać czegoś innego, bo może się okazać, że nie znajdę nowego zajęcia tak szybko i zostanę bez pieniędzy, a moi rodzice bez pomocy. Co tydzień przeglądam gazetę, a codziennie internet w poszukiwaniu nowego zajęcia. Odejdę dopiero wtedy, gdy podpiszę umowę. Mam nadzieję, że do tego czasu nie zwariuję. Marzę o tym, żeby z powodu numerów mojej szefowej już nie płakać, gdy wracam do domu.
Utrzymuję całą rodzinę
Robert (35 lat, Wrocław):
– Praca jak praca – nie jest zła. Nie mogę narzekać, bo dużo zarabiam. Mam dobre stanowisko – jestem głównym informatykiem w dużym koncernie. Moja rodzina i ja mamy świetną opiekę socjalną. Dostaję premię, mam służbowy samochód, laptopa i komórkę. Często uczestniczę w różnych ciekawych szkoleniach. Ludzie, z którymi pracuję, to prawdziwi partnerzy, a prywatnie kumple. Nawet na szefostwo nie mam co narzekać – bardzo konkretni ludzie. Jedyne, co mi przeszkadza, to taki drobny szczegół: pracuję po dwanaście, szesnaście godzin dziennie, często zostaję również w soboty. Zdarza się nawet, że nie wracam do domu na noc i śpię na kanapie w biurze. Powrót nie ma sensu, bo zanim bym dojechał, musiałbym już wracać. Pracuję nad nowym projektem i wszystko się dopiero rozkręca. Łudzę się więc, że to minie i że kiedyś będę wracał do domu o 18. Moje małżeństwo wisi na włosku – prawie się nie widuję z żoną i dziećmi. A w weekendy jestem tak zmęczony, że nie mam siły bawić się z moimi półtorarocznymi bliźniakami. Moje życie erotyczne prawie legło w gruzach. Jestem zmęczony i nie mam ochoty na seks, a gdy żona postara się, żebym tej ochoty nabrał, mam problemy w trakcie… To sytuacja bez wyjścia. Nie mogę zmienić pracy na inną, nie mogę ryzykować, nie mogę zarabiać mniej, bo utrzymuję naszą rodzinę. Gdy żona zaszła w ciążę i okazało się, że ciąża jest zagrożona, podjęliśmy decyzję, że zwolni się z pracy. Gdy urodziły się bliźnięta, wcześniaki, nie mogła wrócić do swojego zajęcia, bo trzeba się nimi zajmować. Dodatkowo spłacamy kredyt mieszkaniowy. Dopóki bliźniaki nie podrosną, muszę pracować w tej firmie. Nie wiem tylko, czy dam radę i czy moje małżeństwo się nie rozpadnie. Na razie za wysiłek i nerwy płacę wrzodami żołądka.
To, co robiłam, było moją pasją
Jagoda (Pruszków, 26 lat):
– Podczas studiów zapisałam się na warsztaty teatralne. Zaczęłam staż w jednym z domów kultury na warszawskim Ursynowie. Staż po roku zamienił się w stałą pracę. To była moja pierwsza praca i wspominam ją najmilej. Wspaniali ludzie, wiele autorytetów, cudowna młodzież, z którą pracowałam, wystawiając różne alternatywne przedstawienia. Przychodziłam do pracy, robiłam papierkową robotę, a potem przygotowywałam się do lekcji, przychodziły dzieciaki i mieliśmy próbę sztuki. Praca była moją pasją, było tylko jedno ale… Nie była dobrze płatna – starczało mi ledwo na opłacenie wynajmowanego mieszkania, na jedzenie i bilet miesięczny. Na podwyżkę nie miałam co liczyć, bo dom kultury utrzymywał się z dotacji, więc nie stać ich było nawet na dodanie mi do pensji 200 zł. Skończyłam studia, minął rok i podjęłam decyzję o zmianie pracy. Mimo że kochałam to, co robiłam, i ludzi, z którymi pracowałam, nie mogłam już dłużej tam zostać, bo moje potrzeby wzrosły. Kupiłam komputer na raty, chciałam gdzieś wyjechać na wakacje, wyjść gdzieś czasem ze znajomymi i zacząć w końcu oszczędzać na mieszkanie. Teraz mam bardzo dobrze płatną pracę – jestem asystentką dyrektora. Spłacam kredyt na samochód, wynajmuję większe mieszkanie w centrum, ale nie mam już tej satysfakcji z tego, co robię. Moi znajomi od dawna już nie widzą takiego żaru w oku, jaki miałam kiedyś, gdy przygotowywałam przedstawienie. Coś za coś…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze