Uzgadnianie charakterów
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuTeraz przed Tobą krok trudny, ale konieczny – musisz ze swoim mężem zacząć rozmawiać o tym, że najwyraźniej inaczej wyobrażacie sobie związek, i w Waszym obopólnym interesie leży odszukanie jakiejś spójnej koncepcji i drogi, którą będziecie w stanie i będziecie mieli ochotę pójść razem.
Witaj, Margolu,
Moja historia jest pogmatwana i jeszcze nie ma końca…
Znaliśmy się trzy lata, po roku zamieszkaliśmy u mnie. Chciałam ślubu, pytałam i pytałam… Pytałam też, co zrobimy z mieszkaniem, żeby mieć większe, bo rozmawialiśmy o dzieciach w planach, pytałam o czas ich realizacji. Nie chciał rozmawiać konkretnie — milczał, w swobodnej rozmowie deklarował, że chce ślubu, dzieci, ale „nie teraz”. Mówił, że przecież mnie kocha i to się nie zmienia, pomagał mi przy wykańczaniu mieszkania – ale to, co kupowaliśmy, było podzielone: ja kupuję/ ty kupujesz. Czułam, że ma ograniczone zaufanie do mnie, ale potrafiliśmy się porozumieć w mniej istotnych sprawach.
Pewnego dnia powiedziałam, że to koniec, żeby się wyprowadził. Za jakiś czas proponował mi spotkania, budowę domu wspólnie… Byłam wtedy rozżalona i zła na niego – i przegapiłam szansę dla nas.
W krótkim czasie po rozstaniu zaczęłam się też spotykać z innym facetem, na początku to było zauroczenie, coś nowego, trzy miesiące po zapoznaniu oświadczył mi się, ślub za kilka miesięcy, zgodziłam się – ale też nie byłam do końca przekonana. Wszystko działo się jak dla mnie za szybko. On chciał potwierdzenia naszych uczuć. Kiedy próbowałam delikatnie przełożyć termin, mówił, że teraz albo w ogóle. Coraz częściej się kłóciliśmy, zamieszkaliśmy ze sobą miesiąc przed ślubem. Mówiłam mu, że mam wątpliwości. Odpowiadał na to, że zachowuję się jak gówniara i że nie chce testowania, powtarzał, że teraz albo w ogóle. Nie chciałam wówczas go stracić, niczego nie byłam pewna. Wzięliśmy ślub cywilny, na którym nie było rodziny. Teraz mija trzeci miesiąc po ślubie… i czuję się okropnie.
Pojechaliśmy na parę „miodowych” dni. Miodowej nocy nie było, z paru dni zrobiło się półtora dnia wyjazdu. Wróciliśmy dlatego, że on nie chciał dłużej być na wyjeździe, bo się nudził. Na początku w czasie kłótni często mówił, żebyśmy się rozstali, a kiedy ja zaczęłam o tym już nie tylko myśleć, ale i mówić – on przestał. Walczyłam z jego zamiłowaniem do piwa, którego wypijał w same weekendy po piętnaście butelek, teraz ograniczył się dla mnie do około dziesięciu piw, ale nie chce przestać choćby na miesiąc. Na początku w czasie kłótni krzyczał, wyzywał mnie, prawie wyrzucał moją torbę, gdy czasem ją pakowałam. Nie wiem, jak to wytrzymałam. Teraz już tego nie robi, ale ciernie we mnie zostały.
Cały czas mamy problemy z porozumieniem się, mamy ochotę różnie spędzać czas — on (raczej domator) z filmem i książką, a ja chętnie gdzieś bym wyszła, choćby na spacer do parku, do znajomych… Prawie już nie potrafię się śmiać! Nie umiem się wygłupiać przy nim, z nim. On uważa, że żartuje i lubi żartować, ale to jest dla mnie taki „polityczny” żart. On według mnie jest ułożony, poważny, a ja bardziej spontaniczna, chętnie się wygłupiam. On ma mały kontakt ze swoją rodziną, a ja nie wyobrażam sobie, żeby nie utrzymywać kontaktów z moją. Różnimy się, i to bardzo… Coraz częściej zdarza mi się myśleć o poprzednim facecie, zresztą on, zanim wyszłam za mąż, proponował mi, żebyśmy pojechali razem do moich rodziców, teraz zaproponował mi wyjście na koncert, spotkanie i właśnie mamy się spotkać, bo wcześniej odmawiałam. Czuję, że tęsknię za nim… Czuję się, jakbym przegrała na wszystkich frontach…
Strasznie zagubiona
Smutna
***
Droga Strasznie Zagubiona Smutna,
Ustalmy jedno: gdyby tak chcieć sprać na kwaśne jabłko tego, kto jest winien całej tej Twojej skomplikowanej i trudnej sytuacji, mogłabyś się z siniaków nie wylizać przez parę miesięcy. Już nawet rąk nie umiem załamać nad kolejną historią, w której ktoś nie wiedzieć czemu, właściwie wbrew swojej woli, włazi w jakieś tarapaty i smutno zawodzi, żeby go stamtąd wyciągnąć. A mnie wtedy ciśnie się na usta pytanie: i po coś tam lazł/lazła? Wiem jednak, że bliźniego w potrzebie porzucić niepolitycznie, to i próbuję przyjrzeć się, co Ty tu możesz, a czego nie możesz odplątać. Samej będzie trudno, ale pewnie ostatecznie nie uda się inaczej z tego wyjść jak o własnych siłach…
Widzę, że opadły pierwsze uniesienia, klapki z oczu zdjęte, a naga rzeczywistość w pełnej krasie jakoś niepociągająco Ci się jawi. Najchętniej zwiałoby się z tego, co? Zrzucając winę na zbyt dużą liczbę wypijanych piw i różnicę charakterów. Pewnie, że tym charakterom trzeba się przyglądać przed ślubem… Nie zapomnij wspomnieć o tym wolnym koleżankom. Może choć im się uda nie przerobić na własnej skórze tej bolesnej lekcji. Czy Wy się w ogóle znaliście? Czy mieliście okazję przyjrzeć się swoim przywarom, żeby je rozpoznać choćby w stopniu podstawowym? Sama wiesz, że ten ślub nie był najrozsądniejszym posunięciem w Twoim życiu, prawda? Teraz by się chętnie uciekło i szuka się dróg ucieczki – na to mi wygląda to uporczywe powracanie myślą do „byłego”. To tylko substytut, moja droga. Z nim oczywiście byłabyś przez chwilę szczęśliwsza, ale – jak by to powiedzieć – pewnie do chwili, w której okazałoby się znów to samo co jakiś czas temu – że zbyt wiele Was różni. I tylko teraz wydaje Ci się, że te różnice są ciekawsze niż w obecnym związku. Poprzedni nie rozpadł się bez przyczyny… Prawda? Zarzuć zatem pomysły wielkich, szaleńczych powrotów i spektakularnych rozwodów, żeby się nie sparzyć po raz kolejny (licząc na palcach, najwyraźniej trzeci, z czego dwa razy z tym samym mężczyzną).
Cóż, gdy się narobiło bigosu, trzeba zrobić wszystko, by uczynić go smacznym i strawnym. Jestem niestety zwolenniczką poglądu, że małżeństwo jest na tyle istotną sprawą w życiu, że ma się obowiązek zawalczyć o jego trwałość. Tak zresztą stanowi cywilne przyrzeczenie, które składałaś, „świadoma praw i obowiązków”. Jednym z tych obowiązków jest właśnie uczynić wszystko, by małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Oczywiście, nie jesteś jedyną osobą, na której ciąży ten obowiązek. Powinniście podjąć tę współpracę obydwoje. I nie ma co dziś zrzucać odpowiedzialności na różnicę charakterów – trochę wstyd się tym wykręcać, skoro się samemu to zlekceważyło…
Wiem, że w tak zwanych naszych czasach mój pogląd jest niepopularny, bo skoro ten nudny, „politycznie” dowcipny mąż tnie Ci skrzydła, to najprościej go rzucić. Nie jest to takie proste, za to niewątpliwie kompletnie nieodpowiedzialne. Owszem, są sytuacje, w których wspólne działanie na rzecz trwałości i szczęścia w związku jest niemożliwe – i dopiero w takich sytuacjach, po wyczerpaniu wszelkich możliwych kroków, można się zastanawiać nad rozstaniem. Jeśli mąż uzna, że to wyłącznie Twój problem, jeśli odmówi wspólnej wizyty u terapeuty, uznając, że „zła kobieta jesteś” - proszę bardzo, można się rozstawać. Wcześniej jednak warto próbować dotrzymać własnego słowa, danego z własnej woli i własnymi ustami – szkoda z nich cholewę robić bez najmniejszych skrupułów.
Namów męża na parę wieczorów, kiedy będziecie mogli porozmawiać o kształcie Waszego związku. Szczerze poinformuj go o swoich wątpliwościach, obawach, odczuciach. Postaraj się powiedzieć to tak, żeby nie poczuł się od razu urażony albo atakowany – to sprawi, że zacznie się bronić, bardzo możliwe, że na oślep. Spróbujcie małżeńskiej terapii albo przynajmniej warsztatów komunikacyjnych… Nauczcie się ze sobą rozmawiać. Przecież nietrudno uznać za gbura czy kretyna kogoś, kogo się w ogóle nie zna, z kim się zamienia ledwie parę słów dziennie. To wbrew pozorom bardzo często dotyczy ludzi mieszkających pod jednym dachem. Odgradzają się od siebie telewizorami, rauszem po piwie…
Jeżeli wymagasz od męża, by Cię rozumiał, pokaż mu, kim jesteś. Zawieź go w swoje ulubione miejsca, a czasem zostań z nim w domu, oglądając film. Porozmawiajcie potem o tym filmie. Nauczcie się słuchać siebie nawzajem z szacunkiem i uwagą. Na podstawie Twojego listu odnoszę wrażenie, że czujesz się od swojego męża lepsza – że ta spontaniczność, towarzyskość, nie wiedzieć czemu, ma być bardziej wartościowa niż jego ciągoty domatorskie czy samotnicze. Nauczcie się mieć wspólne życie – i osobne, które nawzajem powinniście umieć uszanować i starać się zrozumieć. Bez rozmowy nie będzie to możliwe. Bez wielu rozmów. I bez obopólnego szacunku, bez chęci poznania jego świata z prawdziwym zainteresowaniem i szacunkiem, bez tych znamion pogardy, które gdzieś tam przemykają między Twoimi słowami.
Musicie nawzajem dać sobie szansę poznać się. Musicie wiedzieć (OBYDWOJE!), że stawką jest Wasze wspólne „być albo nie być”. Jesteś winna swemu mężowi informację o tych odczuciach, którymi podzieliłaś się ze mną – i jesteś mu winna uczciwą szansę na zbudowanie więzi między Wami.
Życzę Ci ogromnej cywilnej odwagi i wytrwałości. Małżeństwo rzadko bywa pasmem tęczowych dni, z pianą różowych chmur o zachodzie słońca pod stopami. To najczęściej ciężka praca nad dopasowaniem tych niezgodnych charakterów. Nie znam małżeństwa, które prędzej czy później nie odkryłoby ze zdumieniem, jak wiele ich dzieli. Sęk w tym, żeby szukać tego, co łączy.
I lepiej te charaktery „uzgodnić” prędzej niż później.
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze