Mieszkanie dla studenta
ANNA MUZYKA • dawno temuWrzesień to miesiąc, w którym studenci ruszają w miasto w poszukiwaniu nowego lokum na najbliższy rok. Największym zainteresowaniem cieszą się oczywiście mieszkania studenckie, wynajmowane przez grupę niekoniecznie znajomych. Mieszkanie z kompletnie obcymi ludźmi zawsze obarczone jest pewną dozą ryzyka. To właśnie na polu najzwyklejszych codziennych czynności najczęściej dochodzi do konfliktów.
Wrzesień to już tradycyjnie miesiąc, w którym studenci ruszają w miasto w poszukiwaniu nowego lokum na najbliższy rok. Największym zainteresowaniem cieszą się oczywiście mieszkania studenckie, wynajmowane przez grupę niekoniecznie znajomych. O ile decydując się na mieszkanie ze znajomymi mniej więcej wiadomo, czego się spodziewać, o tyle wynajmowanie mieszkania z kompletnie obcymi ludźmi zawsze obarczone jest pewną dozą ryzyka. To właśnie na polu tych najzwyklejszych codziennych czynności najczęściej dochodzi do konfliktów.
Ania (22 lata, Opole):
— Rok temu mieszkałam w mieszkaniu studenckim bardzo blisko mojej uczelni. Lokalizacja, standard i, co dla mnie najważniejsze, cena – wszystko było super. Moje współlokatorki — dwie dziewczyny starsze ode mnie o dwa lata, też wydawały się super.
Pierwszy miesiąc był niemalże sielanką. Dziewczyny mieszkały ze sobą już długo i znały się jak łyse konie, przygarnęły mnie do swojego tandemu. Razem jeździłyśmy na zakupy, gotowałyśmy obiady w niedzielę, sprzątałyśmy itd. Wszystko super. Potem jakoś naturalnie zaczęło się to wszystko rozchodzić. Studiuję medycynę, bardzo dużo czasu spędzam w książkach i nie mogłam siedzieć z nimi co wieczór do późna, oglądać TV, robić maseczki. Chyba odebrały to jako afront, bo po jakimś czasie w ogóle już ze sobą nie rozmawiałyśmy. W kuchni potrafiły ostentacyjnie odkładać na bok moje rzeczy i myć tylko po sobie, mimo że ja zawsze zmywałam wszystko jak leci. Zaczęły się też wyrzuty, że nie wyniosłam śmieci we właściwy dzień, podczas gdy nigdy nie miałyśmy żadnych ustaleń co do tego i po prostu każda wyrzucała, kiedy mogła. Przypadkiem słyszałam parę razy jak mnie obgadywały w dość niewybredny sposób — jaką mam bieliznę, jakich używam kosmetyków. Zrobiło mi się przykro, bo nie wiem, co takiego zrobiłam złego, co usprawiedliwiałoby takie zachowanie.
Całe szczęście koleżanka z grupy zaproponowała mi, żebym wprowadziła się do pokoju, który ona zajmowała już od dawna. Znałam ją dobrze, często uczyłyśmy się u niej, więc współlokatorów też już poznałam. Wyprowadziłam się pod koniec roku akademickiego. Nie powiem, że bez ulgi.
Magda (24 lata, Warszawa):
— Nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów, więc mieszkanie z zupełnie obcymi mi ludźmi to nie jest dla mnie problem, a wręcz wyzwanie i okazja do poznania nowych osób. W obecnym mieszkaniu trafiłam na super ekipę. Mieszkanie może było dość skromnie urządzone, ale za to zebrała się tam fajna grupa: jedna para studiująco-pracująca i dziewczyna, do której ja się wprowadziłam. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, wieczorami spotykaliśmy się w kuchni na fajce i było super.
Problemem była właścicielka. Mieszkanie wynajmowaliśmy od dość starszej kobiety, która niestety mieszkała niedaleko i potrafiła wpadać z niezapowiedzianymi wizytami. Nie to, żebyśmy mieli jakiś mega bałagan, ale jednak woleliśmy wiedzieć, że się pojawi. Tym bardziej, że dziwnym trafem wybierała zazwyczaj takie pory, kiedy wszyscy byliśmy poza domem. Siadała w kuchni, robiła sobie sama herbatę i czekała na nas. Strasznie nas to irytowało, bo jednak zostawialiśmy tam wszystkie swoje rzeczy i nie chcieliśmy, żeby obca osoba miała do nich dostęp. Pewnie wytrzymalibyśmy to, gdyby nie sylwester.
Od początku grudnia wypytywała nas o plany noworoczne. Tak się zdarzyło, że faktycznie żadnego z nas nie miało być wtedy w domu. Ale ponieważ impreza, na której byłam, była dość nieudana, w dodatku zerwał ze mną chłopak, to po trzeciej zawinęłam się do domu, żeby przespać resztę nocy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy w moim łóżku znalazłam jakąś zupełnie obcą kobietę, w dodatku w moim T-shircie. Zrobiłam awanturę, okazało się, że właścicielka pozwoliła swojej siostrzenicy pomieszkać „u nas” podczas naszej nieobecności nie informując nas o tym. Od razu powiadomiłam resztę mieszkańców i miesiąc później mieszkaliśmy już w tym samym składzie gdzie indziej.
Justyna (21 lat, Wrocław):
— Moi współlokatorzy mają jedną wadę: swojego kota. Nie mam nic do zwierząt, ale ten sierściuch jest nie do zniesienia! Kiedy oglądałam mieszkanie, zapewniali, że jest bardzo przyjazny i spokojny. I faktycznie był, może z tydzień. Później tak się oswoił z moją obecnością, że dopiero się zaczęło.
Właściciele kota to para kończąca studia, ale mentalnie już na emeryturze — prowadzą bardzo spokojny tryb życia i raczej spędzają wieczory w domu. Ja nie jestem typem imprezowiczki, ale zdarza mi się wrócić później niż po 22. Kot ma zwyczaj rzucać się z pazurami na nogi osoby wchodzącej. Nie można zostawić torebki na wierzchu, bo kot wywala z niej wszystkie rzeczy i, o ile tylko da radę, to je niszczy. Mnie chyba wyjątkowo nie lubi, bo już dwa razy musiałam prać koc, na który się załatwił. Raz po powrocie do domu znalazłam bardziej „konkretną” niespodziankę na dywanie. Właściciele oczywiście nie widzą problemu i uważają, że się czepiam. Zwierzę musi się pobawić, a widać musiałam go przestraszyć wchodząc do mieszkania wieczorem. Oczywiście, tak bardzo się bał, że potem załatwił mi się na środku pokoju. Mam już serdecznie dosyć. Pod koniec września kończy mi się umowa i uciekam, gdzie pieprz rośnie. Gorzej już chyba być nie może!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze