O szczęściu, miłości i rozmowie
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuChociaż dzisiejsze kobiety przebojem zdobywają świat, skutecznie rywalizując z mężczyznami, wciąż czyha na nie wiele niebezpieczeństw. Mogą być łakomym kąskiem dla oszustów. Dziś w przeglądzie prasy artykuł o najsłynniejszym polskim oszuście Arturze Buczku oraz tekst o sztuce komunikacji i historii szczęścia.
Kobiety szukające miłości powinny na siebie uważać. Bo uwodzicieli-oszustów wciąż przybywa. I z dnia na dzień są coraz sprytniejsi. Jeśli chcemy się przed nimi obronić, zajrzyjmy do interesującego artykułu opublikowanego w tygodniku Newsweek Polska. Jego autorka, Violetta Krasnowska – Sałustowicz, pisze o Arturze Buczku, mężczyźnie, który przez trzynaście lat uwodził, okradał i znikał, krzywdząc w ten sposób co najmniej 56 osób. Kobiety, które opowiadały o Arturze Buczku, były ładne, zgrabne i inteligentne – pisze dziennikarka Newsweeka. — Siadały naprzeciwko aspiranta Macieja Świderskiego z Wydziału do Walki z Przestępczością przeciwko Mieniu w Komendzie Policji na warszawskiej Woli i mówiły o skradzionych rzeczach, ale także złamanych sercach i zdeptanych uczuciach. Rehabilitantka, kierowniczka w hotelu, sprzedawczyni w ekskluzywnym sklepie, barmanka z pubu, asystentka prezesa dużej firmy, pracownica kancelarii notarialnej…
Warszawska pielęgniarka, jedna z bohaterek tekstu, opowiada o tym, jak Artur Buczek (podający się za Piotra Pietrzykowskiego) odpowiedział na jej ogłoszenie matrymonialne, a później znikł z 50 tysiącami złotych, które miały być zaliczką na mieszkanie. Dlaczego udało mu się oszukać inteligentną kobietę? Ofiara tłumaczyła, że Artur Buczek zrobił na niej dobre wrażenie. Po prostu był miły. Ale pielęgniarka straciła nie tylko pieniądze. Oszust ukradł jej samochód, komórkę i komputer. I jakby tego było mało, kiedy razem wychodzili do pracy, on wracał do jej mieszkania i przyjmował interesantów. Kiedy się ulotnił, kobietę zaczęli nachodzić dłużnicy: Z życia innej dziewczyny, z którą mieszkał, zniknął wraz z telewizorem, aparatem fotograficznym i złotymi bransoletkami. Kolejnej zabrał kartą kredytową i wypłacił ponad 10 tys. zł. Z mieszkań innych kobiet wynosił, co się dało, nawet pościel. Tylko jedną ze swoich ofiar obdarował – dzieckiem.
Więcej o matrymonialnym oszuście przeczytamy w tygodniku Newsweek Polska. Warto do niego sięgnąć, by przekonać się, w jaki sposób przeciętnemu człowiekowi udawało się zwodzić nie tylko kobiety, ale i policję. I w jaki sposób funkcjonariuszom udało się go złapać. Ciekawy tekst ku przestrodze łatwowiernych kobiet.
Źródło: Uwodził, okradał i znikał, Newsweek Polska
***
Z całą pewnością Artur Buczek mistrzowsko opanował sztukę komunikacji, a więc umiejętność właściwego mówienia i słuchania. Dziś taka wiedza może zapewnić nam sukces w życiu zawodowym i publicznym. Pisze o tym Katarzyna Growiec w artykule opublikowanym w Polityce. Skąd masz pewność, że druga osoba rozumie przez twoje słowa dokładnie to, co chciałeś jej przekazać? - pyta dziennikarka Polityki. - Skąd wiesz, że słowa, których używasz, dobrze oddają to, co chcesz powiedzieć? Sądzisz, że to, co chcesz powiedzieć, jest tym, co naprawdę czujesz? Jeżeli na któreś z powyższych pytań odpowiedziałeś: nie wiem, znalazłeś się w pokaźnym gronie, powyższe dylematy trapią bowiem ludzi co najmniej od czasu sofistów w starożytnej Grecji.
Sprawa jest stosunkowo świeża, bo jeszcze 30 lat temu nikt nie uczył, w jaki sposób prowadzić właściwą konwersację i słuchać tego, co się do nas mówi: Kiedyś wydawało się, że demonstracja siły, krzyk, rozkaz są dobrą metodą dogadywania się z innymi, w tym – wychowywania dzieci (tu jeszcze dochodził jako element rozmowy klaps). Dziś to wszystko się zmienia. Bo sztuka komunikacji polega na „wsłuchaniu się” w to, co dociera do nas poza słowami. Mówimy wtedy o komunikacji pozawerbalnej, na którą składają się gesty, pozycja ciała, wysokość głosu, mimika twarzy. Wagi takich komunikatów nie można nie docenić, skoro co najmniej 60 proc. informacji czerpiemy z informacji niewerbalnej, a pozostałe 40 proc. ze słów.
Do artykułu z Polityki powinni sięgnąć ci, którzy chcą dowiedzieć się, czy ich komunikacja z ludźmi jest dobra czy wymaga poprawy. Dlatego w tekście pojawiają się takie pytania jak: Czy potrafisz dochować tajemnicy?, Czy umiesz opowiedzieć o sobie?, Czy nie oceniasz i nie krytykujesz?, Czy naprawdę przejmujesz się rozmówcą?, Czy na pewno nie doradzasz na siłę? Tekst Katarzyny Growiec przyda się niejednemu politykowi oraz nauczycielowi. Nie mówiąc o randkowiczach.
Źródło: Rozmowa. Jak mówić i jak słuchać, Polityka.
***
Umiejętna komunikacja może przynieść szczęście, chociażby tym, którzy chcą mieć przyjaciół. Warto tylko zastanowić się, jakie znaczenie ma dla nas słowo szczęście. Zajął się tym Pascal Bruckner w tekście opublikowanym w Wysokich Obcasach, sobotnim dodatku do Gazety wyborczej. Jego artykuł nosi kontrowersyjny tytuł Szczęście to piekło. Tekst nawiązuje do opublikowanego niedawno sondażu francuskiej gazety, w którym 90 proc. respondentów uznało się za szczęśliwych. Pada więc pytanie: Kto odważy się przyznać, że czasem czuje się źle, i przez to narazić się na powszechne potępienie?
Zanim zapoznamy się ze współczesną definicją szczęścia, Bruckner (nota bene autor powieści Gorzkie gody, na podstawie której Polański nakręcił swój słynny film), serwuje nam interesującą wyprawę w przeszłość, pokazując, jak pojęcie szczęścia zmieniało się na przestrzeni setek lat. I tak, dla przykładu, chrześcijaństwo koncepcję szczęścia przejęło od Greków i Rzymian, ale zmieniło ją dla własnych potrzeb. Bo według dominującej dziś religii na świecie, człowiek na ziemskim padole myśleć ma nie o radości, tylko o zbawieniu. Chrystus odkupił grzech pierworodny, wskazując drogę do boskiej prawdy - pisze Bruckner. — Wedle chrześcijan w obliczu niebiańskiego błogostanu ułudą stają się wszelkie ziemskie przyjemności. Pogoń za szczęściem doczesnym jest grzechem przeciwko Duchowi, a ulotne przyjemności śmiertelnych bledną wobec piekła, które czeka łaknących ich grzeszników. Na szczęście koncepcja ta z biegiem lat uległa modyfikacji, więc dziś szczęście stało się sprawą bardziej przyziemną, bo dotyczącą godziwego życia, wolności, prawa do samostanowienia: W latach 60. dwie wielkie przemiany przekształciły prawo do szczęścia w obowiązek. Pierwsza dotyczyła natury kapitalizmu, który długo skupiał się na produkcji i odraczał gratyfikację, by teraz zamieniać nas wszystkich w dobrych konsumentów. Żeby machina przemysłowa działała na pełnych obrotach, praca już nie wystarczyła — potrzebne też było kupowanie. Warunkiem zmiany był pomysłowy wynalazek, który pojawił się w Ameryce w latach 30., a w Europie w 50. — kredyt.
Dziś wszystko możemy mieć na wyciągnięcie ręki: wystarczy wybrać się do banku, a później do centrum handlowego, by radować się nową zabawką. Tylko czy jest nam to potrzebne do szczęścia? O tym więcej we wciągającym eseju Pascala Brucknera. Źródło: Szczęście to piekło, Wysockie Obcasy
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze