Tragedia w centrum handlowym
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOgarnia mnie ogromne współczucie - jak wielkie cierpienie dokonuje się w każdy weekend, w centrach handlowych. Wystrój sklepu reaguje na kobiece zmysły. Kupująca kobieta nie jest sobą, nie sposób jej winić ani za marudzenie, ani za rozrzutność, choćby przepuściła oszczędności życia. Podlega manipulacji, jakby ukradkiem wstrzyknięto jej narkotyk, dosypano czegoś do drinka. Jak gepard za gazelą pędzi na łów pchając koszyk przed sobą. Ten musi zostać zapełniony, choćby nie wiem co.
Każde zakupy da się zrobić w dziesięć minut; nieważne, czy idziemy po kompletne wyposażenie nowego domu czy po produkty do spaghetti.
Niby to takie proste. Wchodzimy, ładujemy do koszyka to, co jest akurat potrzebne, i pędzimy do kasy. Nie należy patrzeć na daty ważności ani porównywać cen, najwyżej będzie nam niedobrze lub trochę przepłacimy. Oszczędzony czas wart jest większej ofiary. Ponadto, racjonalne rozumowanie umyka intuicji. Uwierzcie, jeśli bez zastanowienia sięgam do lodówki ze słodyczami, zawsze wybiorę najlepszą czekoladę.
Kobiety muszą inaczej, z przyczyn do niedawna tajemniczych.
Idąc na zakupy w damskim towarzystwie dowiaduję się, że sam ser żółty ma osiemset rodzajów za to wędlinka, choć droga jak diabli, może okazać się wodnista, więc należy wybrać droższą. Sam proszek do pieczenia zmutował w liczbę co najmniej trzycyfrową, a każdy rodzaj jest pełen zalet. Przy zakupach większych zaczyna się prawdziwy koszmar, związany z niemożnością przyswojenia sobie wiedzy, że w domu wystarczy mieć łóżko, stół, krzesła, dwa kosze, na brudne i czyste ubrania oraz obowiązkowo wielki telewizor. Właściwie, dlaczego?
Przecież zakupy męczą i to z wielu powodów. Należy włóczyć się w hałaśliwym otoczeniu, kłócić się z przypadkowo napotkanymi dziećmi, zasilić kolejkę, mordując w myślach leniwą kasjerkę. I jeszcze przytargać to wszystko pod drzwi choć kręgosłup zaraz rozsypie się niby perły zerwane ze sznura. Nie byłbym sobą, gdybym nie dostrzegł przykrej prawdy, że wszelkie rozrywki podczas zakupów są zakazane. Człowiek spróbuje pojeździć na wózku do zakupów, to go ochrzanią nim się rozpędzi i kogoś przejedzie.
Wizyta w centrum handlowym jest radością dla kobiet, zaś dla faceta prawdziwą mordęgą. Wolałbym, żeby puszczali mi crust punka, rwali zęby przy pomocy sznurka i moreny czołowej, rozjedźcie mnie traktorem i poprawcie procesją. Wszystko, tylko nie to. A jednak trzeba, każdy facet musi, musiał lub musieć będzie śmigać z wózkiem lub koszykiem aż go szlag trafi między mięsnym a nabiałem. Czemu robicie to nam dziewczyny? Naprawdę chcecie nas uśmiercić?
Olśnienie walnęło mnie między ślepia pewnego wieczoru, kiedy szukałem sensu życia w jednym z wielkich centrów handlowych. Trafiłem akurat do molocha, gdzie kupuje się rzeczy do domu, od szafy trzydrzwiowej aż po tablice korkowe. Włóczyłem się tak i patrzyłem na drogich mi bliźnich, tłoczących się przy pufach, biurkach i lampkach na te biurka. Obowiązywał zestaw dwuosobowy, damsko-męski, czasem trafił się zrozpaczony dzieciak. Nieważne, liczy się tylko powtarzalny mechanizm zachowań.
Ona: jakby dostała katatonii albo zjadła obiad z efedryną. Gania od miejsca do miejsca, sprawdza długość kabla, następnie, uszczęśliwiona porywa komplet talerzy, by niespodziewanie odwrócić się i zabrać inny. Pędzi ku sofom jakby jej życie od tego zależało, mało nie wpadnie do lustra, sądząc, być może, iż przebijając je głową wyląduje w nowym, lepszym świecie, gdzie ceny spadły o trzydzieści procent. On: na granicy rozpaczy, wściekły, ewentualnie zrezygnowany – ma minę człowieka, któremu właśnie przystawili pistolet do głowy. Opuścił dłonie i snuje się za wózkiem niby duch kogoś zamordowanego w szczególnie brutalny sposób. I wloką się od mebla do świeczki.
Ze szczególnym smutkiem obserwowałem tych dzielnych mężczyzn, którzy zdecydowali się na protest. Wyglądało to mniej więcej podobnie, najpierw twarz faceta puchła, wytrzeszczone oczy zawieszały się na ukochanej, nurkującej wśród garów i suszarek. Raptem wydobywał z siebie coś pomiędzy westchnięciem a ujadaniem, potem, głęboki oddech i pędził powiedzieć, co tam najlepszego wymyślił: że są tu już od trzech dni, żywią się wyłącznie hot dogami i śpią na kartonach, jeśli, oczywiście nie zajmie ich wcześniej wykończona obsługa. Mówił to na ściśniętym gardle. A ona – łzy do oczu, trzepot rąk. I pisk: Kochanie, już szybciej nie mogę!
Ja za to nie mogłem patrzeć na tych nieszczęśników, zwróciłem więc wzrok ku otoczeniu, na nisko zawieszone przęsła, przecięte kratą, światła, kolory. I zrozumiałem. Spłynęła na mnie światłość poznania i to tak, że mnie prawie podtopiło.
Kobiety widzą inaczej niż mężczyźni i nie mam tu na myśli żadnej metafory. Statystycznie są niższe, mają mniejsze głowy, to i rozstaw oczu uległ skróceniu. Czyli, mogą podziałać na nie bodźce nam, facetom obojętne i odwrotnie. A wystrój sklepów, zwłaszcza tych wielkich, w centrach handlowych powstaje przecież po głębokich konsultacjach ze sztabem designerów i, uwaga, uwaga – psychologów. Teraz już rozumiem. Ten szalenie specyficzny sufit z pozornie bezsensownym kratowaniem (ewentualnie podwieszany, wypełniony białymi, lekkimi płytkami), w połączeniu z rzekomo irracjonalnie rozmieszczonymi światłami ma głęboki sens. Dorzućmy jeszcze duże, proste geometrycznie plamy intensywnych kolorów i jest.
Kot, któremu przykleimy papierową taśmę do pakowania wzdłuż pleców, będzie poruszał się szorując brzuchem przy ziemi (kto nie wierzy, niech sprawdzi). My, ludzie, także jesteśmy niewolnikami pozornie niewinnych bodźców. Wystrój sklepu reaguje na kobiece zmysły. Ofiara przestaje być sobą. Jak szczupak za płotką, jak gepard za gazelą pędzi na łów pchając koszyk przed sobą. Ten musi zostać zapełniony, choćby nie wiem co, im pełniejszy tym lepiej, należy go ładować choćby szajsem szkodliwym dla relacji międzyludzkich – nieważne. Liczy się przymus, wywołany za sprawą odpowiedniego połączenia kształtów i kolorów. Jednocześnie, ujawnia się lęk przed kasą. Ta rośnie w oczach, jako coś przemożnie złowrogiego, coś, czego co prawda nie sposób uniknąć, ale oddalić konfrontację i owszem. Im koszyk będzie pełniejszy, im dłużej potrwa kupowanie, tym rośnie szansa, że kasa, ten drapieżny potwór odpuści i pozwoli ujść z życiem.
Odkrycie tej prawdy stawia mężczyzn w niewesołej sytuacji.
Kupująca kobieta nie jest przecież sobą, nie sposób jej winić ani za marudzenie, ani za rozrzutność, choćby przepuściła na dywany i kubki oszczędności życia. Uległa manipulacji, jakby ukradkiem wstrzyknięto jej narkotyk, dosypano czegoś do drinka. Ogarnia mnie ogromne współczucie, wynikłe ze świadomości, jak wielkie cierpienie dokonuje się w każdy weekend, w centrach handlowych.
I jak tu nie zostać alterglobalistą?
Jedyne co my, mężczyźni, możemy uczynić, to zwyczajnie nie patrzeć na cierpienie naszych ukochanych. W dzień zakupów zostańmy w domu. A jeśli już trzeba jechać, nie wchodźmy do środka, podrepczmy lepiej do kina albo knajpki, drżyjmy cichutko na samą myśl strasznych wydarzeń rozgrywających się obok. I tak nas dosięgną, w dniu, kiedy będzie trzeba spłacić kartę kredytową.
Nie dziwmy się tylko, jeśli pewnego dnia telewizor doniesie o jakimś nieszczęśniku, zatrzymanym przez policję podczas próby zdemolowania sufitu w centrum handlowym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze