Marka Rouge Bunny Rouge buduje swój wizerunek bardzo nietypowo, ale charakterystycznie – bo jak tu nie zwrócić uwagi na opakowania ozdobione delikatnymi wzorami, których urok gasi nieco funeralna kolorystyka. Ani dla emo, ani dla romantyczki, ani dla nastolatki (ze względu na ceny), ale mimo wszytko kuszą by spróbować. W mojej kolekcji znalazł się pojedynczy cień z kolekcji „Kiedy ptaki śpiewają...” w kolorze brudnego, perłowego różu.
Opakowanie to prawdziwe cacko. Jest czarne z nadrukowanym białym kwiatkiem a w jego wnętrzu kryje się maleńkie lusterko i 2,4 g cienia z wytłoczonym monogramem RbR. Aplikatora brak, bo cień najlepiej nakładać palcem lub większym, miękkim pędzelkiem do cieni.
Sam cień zaskoczył mnie, bo myślałam, że takich kosmetyków już się nie produkuje. Jest dość „grubo” zmikronizowany i przypomina pyłek ze skrzydeł motyla – nabrany na palec w większej ilości tworzy charakterystyczne łuseczki, ale po roztarciu na skórze staje się gładki – dokładnie jak cienie „w starym stylu”. Nie ma w nim drobinek, ale dzięki takiemu zabiegowi perłowy połysk rozkłada się bardzo nietypowo – tworzy transparentny, połyskujący gdzieniegdzie woal. Delikatny kolor to niewiele znaczący dodatek, bo w przypadku tego cienia liczy się przede wszystkim połysk i opalizujący efekt. Należy jednak uważać z ilością i z wyczuciem dobierać miejsca aplikacji, bo ze względu na perłową fakturę, cień podkreśla każdą najmniejszą zmarszczkę i załamanie skóry, więc... postarza.
Trwałość makijażu jest niezła, jednak bez bazy cień w nienaruszonym stanie nie przetrwał u mnie nawet 6 godzin. Bez bazy kolor blednie a połysk znika.
Cienie są nietypowe, warto przyjrzeć się im z bliska.
Producent | Rouge Bunny Rouge |
---|---|
Kategoria | Oczy |
Rodzaj | Cienie w kamieniu |
Przybliżona cena | 90.00 PLN |