Uwielbiam kocie kreski na powiekach, ale nie przepadam za płynnymi eyelinerami – ich cienkimi pędzelkami, szarzejącym kolorem, czasem kruszeniem się i zwykle sporą trudnością w demakijażu. Najczęściej więc maluję kreski czarnym cieniem do powiek - na mokro przy pomocy płaskiego, skośnie ściętego pędzelka. Gdy jednak eyelinery w żelu zaczęły pojawiać się także w ofertach tańszych marek, postanowiłam spróbować – w drogerii trafiłam na linery Essence.
Z czterech dostępnych kolorów (czerń, brąz, fiolet i zieleń) wybrałam klasyczną czerń. Kosmetyk mieści się w maleńkim, szklanym słoiczku. 3 ml to ilość, która wystarczy na wieki. Konsystencja jest kremowo-żelowa, zwarta, przypomina trochę świeżą farbkę plakatową.
Aplikacja kosmetyku powinna odbywać się przeznaczonym do tego celu pędzelkiem – innej opcji nie widzę, więc przy zakupie eyelinera warto poszukać od razu odpowiedniego pędzla (w szafach Essence znaleźć można takie z niebieskim włosiem). To od niego tak naprawdę zależy wygląd makijażu. Technika malowania jest trochę inna niż w przypadku linerów z pędzelkiem – włosiem należy dotykać powiekę wzdłuż linii rzęs (nie przeciągać jak w przypadku cienkich pędzelków). Dla uzyskania naturalnego efektu trzeba spróbować „wbić” trochę koloru pomiędzy rzęsy – brzmi to strasznie, ale jest łatwe a efekt końcowy – spektakularny. Eyelinerem warto też podmalować nasadę rzęs, bo szczoteczka tuszu raczej nie dociera tak głęboko a różnica między kolorem rzęs a kreską będzie widoczna. Spokojnie można malować nim także linię wodną, ja jednak staram się aby kreska znajdowała się pomiędzy dolnymi rzęsami i jak najdalej od samego oka – w takiej postaci wygląda naturalnie, utrzymuje się cały dzień i nie spływa do worka spojówkowego.
Muszę przyznać, że makijaż wykonany żelowym eyelinerem jest pozbawiony niemal wszystkich wad - typowych dla eyelinerów w kałamarzu. Kolor jest intensywnie czarny, nie blaknie, nie szarzeje, nie robi się też matowy, ale nie ma też sztucznego, mokrego połysku i nie kruszy się. Jest wodoodporny, ale nie oszukujmy się – nurkowania nie przetrwa. Pocenie czy przetłuszczanie się skóry też mu nie służą i jest umiarkowanie odporny na rozmazywanie przy przypadkowym potarciu. Ale całokształt i tak wypada o niebo lepiej od znanych mi płynnych eyelinerów.
Jedynym problemem jest demakijaż – podobnie jak każdy eyeliner, dość trudno usunąć go spomiędzy rzęs. Tu przewagę mają jedynie mocno pigmentowane cienie do powiek.
Wszystkie miłośniczki zalotnych kresek na powiekach gorąco zachęcam do wypróbowania.