Dostałam ten peeling za darmo - i dobrze, bo normalnie nigdy bym go nie kupiła. Skoro jednak peeling do stóp znalazł się w moich rękach, postanowiłam go wypróbować.
Tubka jest nieduża (75 ml), ale peelingu nie robimy na co dzień, więc większa nie jest nawet potrzebne. Opakowanie - o typowej "schollowskiej" stylistyce, jest wykonane z niegładkiego plastiku. To ważne i praktyczne, bo przy myciu nie wyśliźnie się nam z rąk.
Zapach ma przyjemny, lekko cytrusowy; mi przypomina "zielone jabłuszko".
Konsystencja jest typowo kremowo-peelingowa, z czarnymi, bardzo twardymi drobinkami - granulkami naturalnego pumeksu. Oprócz wspomnianego "ścieradła" w skład peelingu wchodzą jeszcze naturalne kwasy owocowe (AHA).
Jak pisze producent, preparat ściera delikatnie szorstką skórę stóp, nóg i łokci. Pozostawia skórę gładką, elastyczną i zapobiega tworzeniu się nowych warstw zrogowaciałego naskórka.
Niestety, obietnice te - w stosunku do stóp przynajmniej - nie pokrywają się z rzeczywistością. Owszem, nawet przyjemnie jest masować nim stopy. Cząsteczki drapią, poprawia się ukrwienie... ale nic poza tym. Stwardniała skóra na piętach pozostał jak była, fragmenty odchodzącej skóry na podeszwie (pojawiające się często, gdy długo chodzę w sandałach) też. Owszem, skóra była lepiej ukrwiona, zaróżowiona i trochę gładsza, no ale... Myślę, że tak samo zadziałałby każdy inny przyzwoity peeling do ciała (w tym i kawowy).
Skoro w stosunku do stóp nie do końca się sprawdza, a polecany jest też do łokci i całych nóg, myślę, że można darować sobie ten zakup i poprzestać na zwykłym peelingu.
Do ścierania zgrubiałej skóry na piętach (choć wypróbowałam i mechaniczne, i kosmetyczne środki) używam "starego", dobrego pumeksu (nie naturalnego; tego sztucznego). Pumeks i systematyczność - to sprawdza się u mnie.
Ten preparat może służyć jako "gra wstępna" przed szorowaniem lub - co zamierzam jeszcze sprawdzić - peeling do innych części ciała.
Producent | Scholl |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Stopy |