Czy zdarzyło wam się już kiedyś, że polubiłyście kosmetyk, ale skórze nie za bardzo się spodobał? Taką dziwną sytuację miałam właśnie z tym kremem.
Wyjątkowo przypadł mi do gustu ogromny słoik, mieszczący aż 500 ml kosmetyku, który przez mojego chłopaka bez pudła został porównany do kubełka rodzinnej margaryny o rozmiarze XXL. Na jego korzyść przemawia także neutralny zapach, niby oliwkowy, ale mi kojarzy się z zapachem wody. Konsystencja lekka, choć bogata – w końcu jest to rzecz przeznaczona dla posiadaczek skóry normalnej i wymagającej, z naciskiem na wymagającą. Przyjemnie orzeźwia i nawet chłodzi. Zaaplikowany na skórę wchłania się natychmiast, pozostawiając przyjemną wilgoć, a nie tłusty czy lepki film. Raz, czy dwa posmarowałam nim nawet twarz po wieczornej kąpieli i obyło się bez przygód. Pomijając historie o zbawiennym wpływie oliwkowych ekstraktów i witaminy E, zawartych w kremie – właśnie takie kosmetyki do ciała lubię.
Niestety w próbie generalnej krem wypadł słabiutko. Podczas jednego z pierwszych naprawdę słonecznych dni „przypiekłam” sobie ramiona. Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe zalety, łącznie z chłodzeniem – oliwkowy krem wydał się idealnym ratunkiem i ukojeniem. Smarowałam nim troskliwie i hojnie biedne ramiona przez kilka dni a efekt był taki, że skóra i tak zeszła, mimo że nie była opalona mocno. Dodatkowo na ramionach pojawiły się obficie potówki i nieestetyczne grudki a nigdy wcześniej nie miałam z tym problemu. Teraz stosuję go rzadziej i ani myślę przeprowadzać intensywne kuracje z jego pomocą na żadnej części ciała.
I tu nasunął mi się zabawny, ale jakże prawdziwy wniosek: dla polskich ciał najlepsze są polskie kosmetyki!
Producent | Biodiat |
---|---|
Kategoria | Pielęgnacja ciała |
Rodzaj | Kremy, mleczka, balsamy, masła do ciała |
Przybliżona cena | 36.00 PLN |