Bez przeszkód
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMomentami mam wrażenie, że istniejemy po to, aby sobie przeszkadzać. Wystarczy otworzyć dowolną gazetę. Albo w nią kliknąć. Dowiemy się, że knajpa z ogródkiem letnim przeszkadza lokatorom. Balujący w ogródku odpowiedzą, że lokatorzy w związku z tym niesłychanie im przeszkadzają, no i na pewno są z kwaterunku. Palący przeszkadzają niepalącym i na odwrót.
Momentami mam wrażenie, że istniejemy po to, aby sobie przeszkadzać.
Wystarczy otworzyć dowolną gazetę. Albo w nią kliknąć. Dowiemy się, że knajpa z ogródkiem letnim przeszkadza lokatorom. Balujący w ogródku odpowiedzą, że lokatorzy w związku z tym niesłychanie im przeszkadzają, no i na pewno są z kwaterunku. Palący przeszkadzają niepalącym i na odwrót.
To jeszcze nic. Środowisko pracy składa się wyłącznie z przeszkadzajek, żeby wymienić mitycznego szefa działu, skrzyżowanie węża, gnoma i greckiego bóstwa, łaknącego ofiar z czasu i własnej godności. Są koledzy i koleżanki z życiem pełnym problemów, które nikogo nie obchodzą. Dziwnym trafem dolegliwości gastryczne przypominają o sobie (za sprawą tej samej zasady, która przywołuje grypę w środku urlopu i sprowadza deszcz na żołnierzy podczas manewrów), rypie ząb, niesłychanie chce się palić, senności towarzyszy rozdrażnienie.
Mnie, dokładnie w tej chwili, podczas pisania felietonu przeszkadza Internet, w który zerkam, naiwnie przekonany, że znajdę tam coś ciekawego. Chętnie wyliczę dwa koty domagające się pokarmu, samochody za oknem, słońce padające na monitor komputera, rwący się dźwięk z głośnika, burczący brzuch wraz z perspektywą zrobienia obiadu, goście co poszli na miasto i pewno niebawem wrócą, bydlęta skończone. Mógłbym tak wyliczać do spuchnięcia palców.
Najbardziej, oczywiście, przeszkadzają nam najbliżsi. Partnerka zbyt szybko zajmuje łazienkę i wyczekuje w niej Bożego Narodzenia. Lokuje się przed telewizorem i ogląda weekendowy maraton poświęcony kładzeniu gładzi (moje szczęście w miłości zawsze ociera się o sektor budowlany). Potem urządza wielkie porządki, wymagając, abym nauczył się fruwać, a przynajmniej skakał przez miotłę. Nieustannie ścieramy się o siebie niczym dwa traktowy na wąskiej uliczce. Kuchnia za mała, balkon zbyt wąski. Do tego mężczyzna czuje się skrzywdzony. Przecież siedzi cichutko i nikomu nie może przeszkadzać.
Można by się rozstać, ale ludzie przeszkadzają sobie zawsze i wszędzie. Zwłaszcza, gdy zostają sami ze sobą.
Para, umęczona przeszkadzaniem sobie nawzajem, ma jedną drogę ucieczki. Jest nią zaproszenie gości. Gość, nawet święty derwisz czy Niewidzialny Człowiek przeszkadza dużo bardziej niż domownik. Przypomina Godzillę urządzającą sobie swobodny spacer po dzielnicy. Najgorzej dzieje się, kiedy modus operandi gościa polega na starannie wytrenowanej obojętności spod szyldu sam się sobą zajmę, nie przejmujcie się mną. Wystarczy, że położy się z książką i już podnosi gospodarzom ciśnienie. Zrobi sobie herbatę? Pani domu ma stan przedzawałowy. Umyje ręce? Gospodarz wraca do picia po ćwierćwieczu abstynencji.
Za to przynajmniej ci, którzy przyjmują gości, przestają przeszkadzać sobie nawzajem.
Ludzie podejmowali rozmaite kroki tylko po to, aby nikt im nie przeszkadzał. Sam wybrałem życie w ruchu. Tkwię sobie na chłodnej wyspie pełnej doskonale obojętnych Skandynawów, nie znam prawie nikogo, a ci, których znam, bardzo mnie nie lubią. Niechęć i obojętność drażni mnie niesłychanie, więc wyruszam do Polski skacząc po kraju, od Śląska, przez Kraków, po stolicę. Próżny trud. Przystaję w miejscu – złości mnie spokój, maszeruję – nie mogę znieść ruchu.
Szczególną inwencją w unikaniu wszystkiego, co przeszkadza i drażni wykazywali się mnisi. Młody braciszek lądował w klasztorze, zapewne licząc na ciszę i anielski spokój. Odkrywał, że roboty jest więcej niż w kotłowni, przełożeni mają czarne serca, a Stwórca jakby się oddalił. Wybierali inny klasztor, mniejszy, z surowszą klauzulą, bez prawa wypowiedzenia choćby słowa. Zamyka się taki w celi, wychodzi raz do roku… okazuje się, że braciszek zza ściany potwornie chrapie, dach przecieka, w pobliskim miasteczku urządzono kwartał fajerwerków i jeszcze lumbago się przypętało.
Oszalały ze zgrozy mnich umyka na pustynię, gdzie jak wzrokiem sięgnąć – nikogo. Wygrzebuje sobie norę, je korzenie i szarańczę. Cieszy się, że tu nikt mu nie będzie przeszkadzał.
Nocą przychodzi diabeł. I wtedy naprawdę jest wesoło.
Taka już jest ludzka natura. Jesteśmy drażliwi, niespokojni i przeszkadza nam byle co. Gdziekolwiek byśmy nie poszli, czego byśmy nie wykombinowali, zawsze przydarzy się coś, co zburzy spokój. W najgłębszym kręgu piekła skwierczą ci, którzy nie mogli przyjąć tej prawdy i uznali, że to tylko z ich najbliższym otoczeniem jest coś nie w porządku.
Być może energia uwalniana podczas reakcji na przeszkadzanie stanowi sekretną moc napędzającą nasz, niekoniecznie najpiękniejszy ze światów. Emocje wyzwalane na widok palacza na przystanku, rozwrzeszczanego brzdąca, głośnego sąsiada i kolejki w sklepie sprawiają, że jeszcze atomy zderzają się ze sobą, kot goni kotkę, a jastrząb gołębia. Gdyby nagle wyłączyć to tajemne źródło siły zgasłoby słońce i Ziemia kręciłaby się wokół wyschniętego węgielka. Przepraszam bardzo, nie kręciłaby się wcale.
Kusi mnie, żeby spróbować, wiecie? Na początek przez jeden dzień.Wyobraźmy to sobie. Jeden dzień, w którym nic nie będzie nam przeszkadzało. Nie rozzłości nas partner ani sąsiad z dołu. Spóźniony tramwaj wywoła uśmiech. Wyściskamy marudnego szefa. Zatańczymy w deszczu (z tym radzę czekać do listopada) razem z pijakiem, śpiącym chwilę wcześniej na klatce schodowej. Podoba mi się ta wizja, ma jednak pewien feler.
Co, jeśli dzień, w którym nic nam nie przeszkadza, zacznie nam przeszkadzać?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze